Kierownik domu starców pod Lelowem został oskarżony o znęcanie się nad pensjonariuszami. Mimo to nadal prowadzi dom. I otwiera następny Biała Wielka pod Lelowem w Jurze Częstochowskiej. Cisza, spokój, lasy, rzeka, nieopodal kilka wieków bogatej historii i grób cadyka, do którego pielgrzymują chasydzi. Piękne okolice i miejsce, w którym chciałoby się spędzić ostatnie chwile życia. Dobre miejsce na starość. Ten dom nie wyróżnia się właściwie niczym poza tablicą – ot, parter z piętrową nadbudową, dwa rządki iglaków, brama ze sterczącymi okuciami. Tablica oznajmia: „Stowarzyszenie i Wspólnota św. Brata Alberta Chmielowskiego. Dom dla Ludzi Starszych i Samotnych”. Do środka wstępu nie ma. Aż nie chce się wierzyć, że w tej willi może się pomieścić kilkadziesiąt osób. To jednak fakt. Sygnały o łamaniu prawa przez prezesa stowarzyszenia i zarazem kierownika domu, Marka N., docierały do prokuratury wcześniej. Pisaliśmy o tym w tekście „W dobre ręce oddam mamę i tatę” („P” nr 3). Prokuratorzy nie dawali jednak wiary pensjonariuszom, członkom ich rodzin czy niektórym osobom z personelu. Sprawy umarzano. W końcu jednak było ich coraz więcej. We wrześniu zapadła decyzja o ich wznowieniu. Tym razem Prokuratura Rejonowa w Myszkowie zebrała materiał wystarczający do sporządzenia aktu oskarżenia przeciw Markowi N. m.in. o znęcanie się nad dziesięcioma spośród kilkudziesięciu pensjonariuszy. Bo w tym domu na małej powierzchni tłoczy się co najmniej 60 osób. Starszych, zniedołężniałych, niemających sił. I płacących 700 zł miesięcznie za pobyt. Koszmary W Białej Wielkiej niezbyt chętnie mówią o Marku N. i jego domu dla ludzi starszych. Jedni opowiadają, że tam w środku jest blisko 70 osób, więc choć ich żal, to jak nie zrozumieć, że musi być ciasno, drudzy mówią, że cała ta historia to wymysły zmierzające do skompromitowania Marka N., a nawet Kościoła, albo i zwykła zemsta. Z reguły – nie widzieli, nie słyszeli, nie wiedzieli. No i w końcu przecież czy starym ludziom można do końca wierzyć, gdy mówią: „Kiedy w domu był remont, Marek N. przywiązał dwie osoby do krzesła, żeby mu nie przeszkadzały”. „Podczas mrozu zostałem wywieziony na wózku inwalidzkim do ogrodu. Po kilku godzinach odmroziłem sobie nogi”. „Nie wolno było chodzić po trawniku. Jak ktoś chodził, to mógł się liczyć z tym, że dostanie w głowę albo w uszy”. „Żeby był większy efekt, kierownik przykładał pensjonariuszom do uszu wrzeszczącą papugę”. „Tam było jak w Oświęcimiu. Na obiad była woda z buraków”. „Nie było litości nawet dla osoby po wylewie. Wystawiano ją na słońce”. „Ponieważ trzeba gdzieś spać, część osób przewraca się na rozłożone materace i narzuca na nie koce”. Ewelina Wanicka, była opiekunką w domu Marka N. Złożyła doniesienie do prokuratury na to, co tam się dzieje. Opowiedziała m.in. o mężczyźnie z rakiem krtani: „Został wyciągnięty do ogrodu i polany potem wodą z węża. Wkrótce zmarł”. Straciła pracę. Opowiedziała też o upokarzaniu, znęcaniu się nad pensjonariuszami. Marek N., 30-latek z wykształceniem podstawowym (nosi się na czarno, a na szyi wiesza duży krzyż), lubił się wyżywać na staruszkach. Ludzie zeznają, że wyzywał ich od idiotów i nierobów. W przypływie złego humoru mógł też przyrżnąć laską albo na przykład kazać mieszkać zniedołężniałej kobiecie w męskim pokoju. Pokoju tak małym, że ciężko było znaleźć sobie miejsce nawet do siedzenia na krześle. Trudno w niewielkim pomieszczeniu zmieścić pięć czy nawet siedem osób. Starych, czasem sparaliżowanych. Rzadko mających dokąd pójść, więc zmuszonych godzić się na wszystko. Nie wszyscy, którym udało się opuścić dom, mogą lub chcą na ten temat mówić. Czasem strach, czasem wstyd rodziny, która wysłała starszą osobę w takie miejsce, są największymi przeszkodami. Pamięć również. Jest jednak ktoś, kto nie ma takich problemów. Bodaj najważniejszy świadek, były wiceprezes stowarzyszenia. Zabiorą ci dziadków Ireneusz Respondek był współzałożycielem stowarzyszenia. – Kwestowałem, dojeżdżałem, poświęcałem się, cztery lata gotowałem dla psów – opowiada. – Bo gdzie i jak można u nas znaleźć pracę? Poza tym dla mnie to miało sens. Przecież to może być coś pięknego. Marek patrzył na to zupełnie inaczej. Wszystko widział na różowo, choć mu powtarzałem, że taka działalność nie jest wcale łatwa, że wymaga przede wszystkim
Tagi:
Mirosław Nowak









