Przypadek uratowanego z głębokiej hipotermii Adasia potwierdził, że nigdy nie należy rezygnować z ratowania człowieka. Prof. zw. dr hab. n. med. Janusz Skalski – chirurg dziecięcy i kardiochirurg. Przez 15 lat pracował w Polsko-Amerykańskim Instytucie Pediatrii AM w Krakowie, następnie w Klinice Kardiochirurgii w Katowicach oraz w Katedrze i Klinice Kardiochirurgii i Transplantologii w Zabrzu, gdzie przez dwa lata pełnił funkcję prodziekana Wydziału Lekarskiego. W 2007 r. został kierownikiem Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej CM UJ, a w latach 2009-2012 był dyrektorem Instytutu Pediatrii CM UJ. Uczestniczył w tworzeniu kardiochirurgii dziecięcej. Specjalizował się w chirurgicznym leczeniu dzieci z pojedynczą komorą serca, w szczególności z zespołem niedorozwoju lewego serca. Wykonał ponad 5 tys. operacji serca i ok. 1,5 tys. operacji innych narządów. Pierwszy w kraju zastosował ECMO u dziecka. Opublikował ponad 350 prac naukowych i rozdziałów książkowych oraz setki artykułów. Otrzymał wiele nagród i odznaczeń, w tym Order Uśmiechu. 18 grudnia wręczono mu Złote Logo Polska za promocję Polski w świecie. W nocy z 29 na 30 listopada w Racławicach pod Krakowem dwuletni Adaś spał u babci. Rano zauważyła, że dziecka nie ma w łóżku. Przerażona zatelefonowała na policję. Adasia szukało kilkanaście osób – strażacy, policjanci, okoliczni mieszkańcy; znalazł go policjant z komisariatu w Krzeszowicach, kilkaset metrów od gospodarstwa babci, nad brzegiem rzeki, w zeschłych liściach. Zaniósł chłopca do najbliższego domu i podjął reanimację. Dziecko nie dawało znaku życia. Dowieziono je karetką do Kliniki Kardiochirurgii Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu, przez cały czas prowadzono reanimację. Organizm dziecka był wyziębiony do 12,7 st. C. Na dworze tej nocy było minus 10 st. Najbardziej wychłodzona osoba, którą dotąd udało się uratować, miała 13,7 st. C. W 12. dniu pobytu w szpitalu Adaś co prawda nadal jest na intensywnej terapii, ale coraz więcej mówi, uśmiecha się, ma apetyt, domaga się zabawek, bawi się nimi. Od czego rozpoczęliście ratowanie chłopca? – Natychmiast przewieźliśmy dziecko na salę operacyjną, masując serce, otworzyliśmy klatkę piersiową chłopca, by podłączyć go do ECMO – pozaustrojowego natlenowania krwi ze wspomaganiem krążenia. Aparatura ta przejmuje funkcje życiowe – oziębia lub ogrzewa i natlenia wyprowadzaną z organizmu krew, po czym wprowadza ją z powrotem do układu tętniczego. Podłączaliśmy ją bardzo szybko, bo każda sekunda w takiej chwili może decydować o życiu. To jak wymiana kół bolidu w Formule 1. ECMO zastępuje serce i płuca? – Tak, wtedy gdy organy te nie spełniają swojej funkcji. A serce Adasia praktycznie nie pracowało, utrzymywało swoją czynność na minimalnym poziomie, wykonując ledwo zauważalne ruchy raz na kilkadziesiąt sekund. Jest to tzw. zespół umierającego serca. Ale, co ważne, zauważyliśmy, że dziecko nie ma odmrożeń – palce rąk czy nóg nie ulegały więc martwicy. Adaś ma nieprawdopodobny mechanizm adaptacyjny. Równocześnie podawaliśmy mu środki wprowadzające w śpiączkę farmakologiczną, czyli całą gamę leków – zwiotczających, narkotycznych, znoszących świadomość. Nie zaczęliście od ogrzewania ciała dziecka? – Absolutnie nie, to by go zabiło. W przypadku takiej jak ta, skrajnie głębokiej hipotermii przez pierwszą godzinę wcale nie podnosi się temperatury ciała, a potem ogrzewa się je stopniowo, bardzo powoli i umiejętnie, bo inaczej doszłoby do uszkodzenia tkanek, a w pierwszej kolejności – mózgu. Podobno obniżenie temperatury ciała człowieka do 24 st. C oznacza śmierć. – Już temperatura 28 st. C stanowi zagrożenie życia, oczywiście jeśli to nie jest pacjent umiejętnie schładzany w celach leczniczych. U ludzi istnieje pewna osobnicza tolerancja na zmiany temperatury, ale obniżenie jej do granicy 30-28 st. C już zagraża życiu. A 24 st. to głęboka hipotermia, organizm w takiej temperaturze sam nie potrafi jej podwyższyć, bo serce przestaje pracować. Kiedy dziecko zostało odłączone od ECMO? – Następnego dnia, w poniedziałek. I wtedy jego serce podjęło pracę? – Tak, zaraz gdy do krążenia wieńcowego napłynęła krew. A we wtorek operacyjnie zamknęliśmy klatkę piersiową chłopca. Równocześnie rozpoczęliśmy procedurę wybudzania, polegającą na odstawianiu kolejnych leków. Na szczęście wyniki tomografii i inne badania mózgu były zadowalające, ale dziecko nadal było pod respiratorem i nie wiedzieliśmy, czy podejmie samodzielne oddychanie. Nie było nawet pewne, czy się wybudzi. A jeśli tak, to kiedy. Ale Adaś się wybudził.








