Po drugiej stronie lustra

Po drugiej stronie lustra

Skoro nie można pomóc tym w lesie, to może da się pomóc tym, którzy już tu są


Ośrodki dla cudzoziemców

Według danych umieszczonych na stronie gpv.pl/web/udsc w Polsce jest dziewięć ośrodków dla cudzoziemców: w Dragaczu, Bezwoli, Białej Podlaskiej, Horbowie-Kolonii, Łukowie, Dębaku, Górze Kalwarii, Białymstoku, Czerwonym Borze.


Jesteśmy dzielni. Jesteśmy solidarni. Jesteśmy tolerancyjni. Wykrwawialiśmy się stuleciami w obronie wolności naszej i waszej. Forsowaliśmy Somosierrę, szturmowaliśmy Monte Cassino i wdychaliśmy pustynny pył pod Tobrukiem. Przez stulecia chroniliśmy Europę, stanowiąc przedmurze chrześcijaństwa. Był cud pod Wiedniem i cud nad Wisłą. Oba zmieniły bieg historii i ocaliły europejskie wartości. Teraz też nadstawiamy karku, abyście mogli popijać spokojnie swoje sojowe latte. Tak się widzimy w naszym lustrze zaśniedziałym od mitów i odprysków własnych kompleksów. Ale lustro ma drugą stronę. W niej przeglądać się nie ma co, nic ciekawego się nie zobaczy.

Wszystko wzięło się z bezsilności. Takiej dławiącej, niedającej zasnąć, a jeśli już, to budzącej w środku nocy i chwytającej na powrót za gardło. Co robić? Jak pomóc? Nie można pozostać obojętnym. Nie można tak po prostu wstawać, szykować dzieciom śniadania, pracować, iść po zakupy, chodzić do kina i umawiać się ze znajomymi na lunch. Jak nie, jak tak? Tysiące osób tak żyją. Nie oglądają wiadomości, bo robi im się smutno. Po co wiedzieć coś, co wytrąca ze strefy komfortu? Nie na moją głowę i nie na moje nerwy. Niech inni tym się martwią. W końcu – co ja mogę?

Wtedy, na początku września, zrodził się pomysł, że skoro nie można pomóc tym w lesie, to może da się pomóc tym, którzy już tu są. A może nie potrzebują pomocy? Jest im ciepło, mają co jeść, nikt ich nie popycha w bagno ani nie straszy. Minimum komfortu, ale zawsze. No tak, ale jak już są, siedzą tu i mają ten komfort w pakiecie minimum, to może mają jakieś małe marzenia? Takie proste, codzienne. Jak marzenie o świeżo zaparzonej herbacie po powrocie z pracy albo o krakowskim obwarzanku po dwóch dniach delegacji w Warszawie. Trzeba zadzwonić i zapytać.

Mieli marzenia. Proste, prościuteńkie. Nawet prostsze niż marzenie o aromatycznej herbacie i preclu. Jednemu marzyła się pasta do zębów dla dzieci, bo tymi dla dorosłych, które dostają z przydziału, dzieciak myć nie chce, bo szczypie. Albo o balsamie do włosów, bo kędzierzawe czupryny źle się rozczesują bez niego. Dzieci chciałyby kredki, bo rok szkolny się zaczął i słabo z tym w ośrodku. Zeszyty też by się przydały. A słodycze? O, proszę pani! Słodycze chętnie! Ostatnio jak ktoś przysłał paczkę, to na jednego dzieciaka wystarczyło po lizaku.

Zadziwiające, jak łatwo się spełnia takie prościutkie pragnienia. Wystarczą trzy koleżanki o podobnej wrażliwości, jedna wizyta w Action i 12 kg marzeń leci w paczce do ośrodka gdzieś w głębi kraju. OK. To wyślijmy drugie 12 kg. Nawet opłaty nie takie kosztowne, skoro tam, po drugiej stronie, sprawia to radość.

To było dość proste, zbyt proste. Trzeba podnieść wymagania. Co, jeśli byłabym zamknięta w ośrodku w obcym kraju, najbardziej by mi doskwierało? Kuchnia! Tak, tęsknota za przyprawami – kumin, kardamon, anyż, kolendra. Trudno się kompletuje 7 kg w 100-gramowych torebkach. Udało się, poszło. Co teraz? Teraz każda rodzina marzy, aby mieć na wyłączność choć kilogram mąki i butelkę oleju. Naprawdę? Ile jest tych rodzin? A 16.

Dało się. Da się dostarczyć 16 kg mąki i 16 litrów oleju na drugi koniec Polski. Wymaga to trochę wysiłku, ale da się. Co teraz? Nic, trzeba dalej słać. Ale jak to zrobić we trzy? Wtedy zrodził się kolejny pomysł. A może by tak łączyć rodziny? Jedna rodzina stąd i jedna rodzina stamtąd. Inaczej pomagasz, jeśli wiesz komu. Inaczej odczuwasz wdzięczność, gdy znasz twarz ofiarodawcy. A przy okazji przełamie się może jakieś uprzedzenia i stereotypy? Chętni do realizacji projektu byli po obu stronach. Wtedy wmieszał się Wysoki Urząd. Urząd wykonuje swoje obowiązki należycie i nie ma tu miejsca na takie bilateralne fidrygałki. Trudno, trzeba było obejść Urząd. I tak udało się zajrzeć na drugą stronę lustra.

Po drugiej stronie jest różnie. Jedni marzą o skuterach i prostownicach do włosów, drudzy o ciepłych butach, bo klimat zaskakujący. Zimno, to wiadomo. Wszędzie jest czasem zimno. Ale 4 st. C? Są też różni i różnymi mówią językami. Angielski z silnym akcentem, angielski bez akcentu. Rosyjski, polski, turecki. Mają imiona, czasem piękne, czasem trudne, czasem zabawne. Są w różnym wieku i różnej płci.

Pierwsza była Asena*. Spędziła w ośrodku sześć lat. Zadzwoniła, że nadszedł jej czas i pora opuścić ośrodek. Czy można pomóc jej znaleźć pracę? Dotychczas pracowała dorywczo. Jako tłumacz. Zna sześć języków, żadnego zachodniego. Czy wiecie, jak opuszcza się ośrodek po sześciu latach ograniczenia samodzielności? Nikt już nie zapewni tego minimum komfortu. Trzeba się przemóc i samemu pójść załatwić sprawy w urzędzie, zapisać dzieci do szkoły i tak gospodarować niewielką gotówką, żeby nie zabrakło w połowie miesiąca. Grunt, że jest mieszkanie. Małe, ale tanie. Nie ma łóżek ani materaców. Dzieci będą spać na kurtkach. Tak jak przed sześciu laty. Wtedy spały w lesie, teraz w mieszkaniu. Jak na kurtkach? W jakim lesie? Przecież pani jest w Polsce od sześciu lat. Granicę przekraczała pani w 2015 r. No tak. I udało się. Za 16. razem. Dzieci już ustawały w lesie. Mały nie miał wtedy czterech lat.

Hm, w świetle podpisanej przez prezydenta ustawy push-backi są legalne od października 2021 r. Czyli 15 push-backów Aseny było nielegalnych. Może nawet nabyła prawa do odszkodowania, kto wie? Teraz ma inne zmartwienia, niż skarżyć swoją nową ukochaną ojczyznę.

Potem byli kolejno Fazal, Najib, Jussi, Khalil, Safiullah. Wszyscy w wieku produkcyjnym. Pewnie zostaliby uznani za migrantów ekonomicznych, ale pochodzą z kraju, gdzie sojusznik oddał pole talibom. I trzeba było się odwdzięczyć tym, którzy za pomaganie nam mogli zapłacić życiem. Program jest – szybko dostaną dokumenty i będą mogli pójść na swoje. Uniwersytet uruchomił dla nich nawet program „0”. Będą mogli zdecydować się później na jeden z sześciu dostępnych dla nich kierunków. Generalnie czeka ich świetlana przyszłość. No, może z wyjątkiem Najiba. Był dziennikarzem. Zna angielski i paszto. Będzie musiał przemyśleć zmianę branży.

Khalil też ma prośbę. Nie chce nic materialnego. To, co ma, wystarcza mu, bo potrzeb nie ma za wielkich. No, może wieczorami, kiedy kuchnia już od dawna jest nieczynna, trochę łapie ich głód. Chętnie ugotowaliby sobie ryżu z kurczakiem i posiedzieli wszyscy, wspominając Kandahar. Ale obejdzie się bez ryżu. Khalil też ma wyższe studia. Bardziej praktyczne niż dziennikarstwo. Nie chciałby zmieniać branży. Chciałby szybko nauczyć się polskiego. A w ośrodku mają tylko godzinę tygodniowo. Czy znajdzie się ktoś, kto co wieczór pogada z Khalilem po polsku przez komunikator?

Zgłosiły się również Zuleikh, Madina, Aliya i Iman. Pierwsza była Iman. Jest tu z rodzicami i rodzeństwem. Na decyzję czekają pięć lat. Iman ma hobby – wypieki. Piecze i dekoruje piękne torty. Chciałaby je sprzedawać do lokali i w ten sposób wspomóc ojca, który jest inwalidą. Kto kupi ciasto od Iman? Na razie nie ma chętnych. W miasteczku były dwie cukiernie, ale jedna nie przeżyła pandemicznych restrykcji. Iman chodzi do szkoły fryzjerskiej. Nie lubi jej, ale cukierniczej na miejscu nie ma, a dojeżdżać gdzieś nie ma jak.

Zuleikh ma małe dzieci – cztery i pięć lat. Jedno z aspergerem. Nikt nie nauczył Zuleikh, jak opiekować się takim dzieckiem. Do wszystkiego dochodzi intuicyjnie, metodą prób i błędów. Czy ktoś mógłby pokazać jej, jak rehabilitować dziecko? A może ktoś ma jakieś zabawki terapeutyczne. One są drogie. Ma ktoś?

Madina chciałaby ciepłe kurtki dla dzieci. Jest ich czworo. Najstarszy syn uczy się w miejscowej szkole. Miał praktyki w zakładzie mechanicznym. Pokłócił się z właścicielem i musiał odejść. Innego zakładu w mieście nie ma. Jest także rezolutna A. Jej imię oznacza wierność. Uczy się dobrze, ma same piątki. Chce iść do liceum i zostać prawnikiem. Tak, ma marzenie – ma rzadką chorobę o podłożu niesomatycznym. Kiedyś, w czarnym lesie, bardzo się bała. Teraz, po sześciu latach, stresu już nie ma, ale choroba została. Tu, na miejscu, nie ma specjalisty. Trzeba jeździć do Warszawy, a to cała wyprawa. Jeśli lekarz jest mężczyzną, nie wystarczy mama. Potrzebny jest też tata.

Aliya ma przewlekłą chorobę neurologiczną i trójkę małych dzieci. W ośrodku są od sześciu lat. Ciągle bez decyzji. Jak przyjedzie, to narobi pierożków i ugotuje płow.

Chce ktoś płow?

Jest ich więcej. Mają imiona, życiorysy, bagaż doświadczeń. Siedzą tu dłużej lub krócej. Ale raczej dłużej. Chcą zostać – po co inaczej im ten polski, pomimo godziny w tygodniu wypracowany? Mają swoje pragnienia i cele. Ograniczają ich brak dokumentów i możliwości powiatowego miasteczka.

Tak jest po drugiej stronie lustra. Tego z Somosierrą, Wiedniem i bajdurzeniem o przedmurzu chrześcijaństwa.

Fot. Agnieszka Sadowska/Agencja Gazeta


*Imiona bohaterów zostały zmienione. Obecnie w akcję łączenia rodzin włączyła się Fundacja Wolno Nam.

Wydanie: 2021, 48/2021

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy