Drużyna topnieje

Drużyna topnieje

Kiedy w stołecznym SLD młodzi rzucają legitymacje, korzysta na tym Ruch Palikota Siedmioro młodych postanowiło wypisać się ze stołecznej drużyny Sojuszu Lewicy Demokratycznej, bo nie odpowiadał im wódz i jego wodzowski styl. Po wystąpieniu Jerzego Budzyna zarząd partii jednostronnie rozwiązał śródmiejskie struktury, powołując się na złamanie statutu, nie podając jednak, jakie konkretnie zapisy zostały złamane. Odchodzący członkowie nazywają działania zarządu krajowego sądem kapturowym, panujący w Sojuszu ustrój – dyktaturą, a przewodniczącego porównują z Kim Dzong Ilem. – To już nie jest ani sojusz, ani lewicy, ani demokratycznej – mówi rozgoryczony Grzegorz Walkiewicz, śródmiejski radny. O poziomie rozgoryczenia niech świadczy fakt, że kiedy rozmawia z „Przeglądem”, jest jeszcze bezpartyjny. Dwa dni później znajduje się już pod skrzydłami Ruchu Palikota. Rozgoryczenie Walkiewicza jest tym większe, że spędził w partii – jak sam mówi – trzecią część życia. Do SLD zapisał się w 2001 r., pamięta więc doskonale czasy partyjnej potęgi i świetności. Miniona epoka musiała mu się przypomnieć, kiedy jej uosobienie – Leszek Miller – postanowił porozmawiać z niezadowolonymi. Konfliktu nie załagodził. Nowa stara lewica Dziesięć lat temu Grzegorz Walkiewicz miał 19 lat, był świeżo upieczonym studentem Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa, miał za sobą wolontariat przy kampanii prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego. Do Sojuszu wstąpił, bo kojarzył mu się z neutralnością światopoglądową. Przyznaje, że nie podobał mu się LiD, „unia personalna, a nie programowa”, jak ją nazywa. Dlatego gdy władzę w Sojuszu objął Grzegorz Napieralski, Walkiewicz pomyślał, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. – Niestety, akcenty wizerunkowe przeważyły nad merytorycznymi – mówi śródmiejski radny. Judyta Szlendak, 24-letnia animatorka kultury, staż partyjny ma znacznie krótszy, ale jest nie mniej rozczarowana. Do SLD wstąpiła w 2010 r. – jak mówi – z powodu podziwu dla Ryszarda Kalisza. – Wydawało mi się, że Sojusz jest pełen ludzi takich jak Kalisz, liberalnych światopoglądowo. Na poziomie najniższych struktur wszyscy byliśmy za legalizacją związków homoseksualnych czy depenalizacją posiadania marihuany. Problem polegał na tym, że to nigdy nie była oficjalna linia partyjna. Kiedy Kalisz powiedział, że SLD jest za depenalizacją, trzy dni później Leszek Miller mówi, że jest absolutnie przeciw niej. Piotr Maciejec, 36-letni właściciel agencji reklamowej, do SLD wstąpił w 2010 r., po wyborach samorządowych. Mówi, że pewnie byłby w partii od dawna, gdyby nie fakt, że pochodzi z małej miejscowości. I byłby w niej dalej, nawet gdyby miała słabszy wynik wyborczy: – Jeśli kampania szłaby w dobrym kierunku i miałbym poczucie, że góra jest z nami. Miejsca na listach Frustracja zaczęła narastać od gorączki przedwyborczych przygotowań. Śródmieście jak każda inna organizacja partyjna rekomendowało swoich członków na listy wyborcze. Centrala jednak nie podzieliła opinii Śródmieścia odnośnie do zasług rekomendowanych i nie otrzymali oni miejsc na listach. Źródłem kontrowersji stał się kształt pierwszej piątki, gdzie strony zgodziły się jedynie co do wysokiego miejsca Ryszarda Kalisza. Powodów do niezadowolenia dostarczył nie tylko brak w pierwszej piątce najważniejszych zdaniem Śródmieścia postaci. Także wysokie pozycje drugoplanowych bohaterów wzbudziły wątpliwości. – Dlaczego piąte miejsce na liście dostała Alicja Tysiąc, która przez cztery lata złożyła dwie interpelacje, a pierwszą rzeczą, o którą zapytała po wygranych wyborach, było to, ile będzie zarabiać? – pyta Szlendak. – I dlaczego Wanda Nowicka nie dostała dobrego miejsca? Marszandka jest przekonana, że gdyby nie machinacje przy listach i wycinanie znanych nazwisk, wynik Sojuszu byłby znacznie lepszy. Wobec organizacji śródmiejskiej zarząd krajowy wysunął dość dużo zarzutów. – Zarzucano nam, że zebraliśmy za mało podpisów – mówi Walkiewicz. – Władze krajowe nie uwzględniają tego, że jeśli członków redukuje się do roli zbieraczy podpisów pod listą, na którą nie mają wpływu, to czują się lekceważeni i nie widzą sensu, żeby się angażować. Nie dano nam również możliwości uczestniczenia w sformułowaniu programu wyborczego – dodaje. Jeden głos na Grzesia Stołeczną kampanię centrala wsparła legendarnymi już koszulkami i długopisami w małych ilościach oraz pieniędzmi, które wystarczyły na przejazd Ryszarda Kalisza wyborczym autobusem. W Śródmieściu odebrano

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 50/2011

Kategorie: Kraj