Duch się w każdym poniewiera

Duch się w każdym poniewiera

W najnowszej inscenizacji „Wesela” Krzysztof Jasiński zmierzy się z tymi, które przeszły do historii Przed lwowską premierą „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego, która odbyła się zaledwie dwa miesiące po prapremierze krakowskiej (16 marca 1901 r.), Gabriela Zapolska pisała w uniesieniu: „To nie będzie sceniczne widowisko, to będzie obrachunek sumienia nas i naszych przodków, to będzie wielka krwawa spowiedź wśród deszczu”. Nawet jeśli weźmiemy poprawkę na młodopolską egzaltację, dramat Wyspiańskiego wywarł na pisarce wrażenie potężne. Nic dziwnego, bo prapremiera, choć zaprawiona sensacją (część publiczności czekała na aluzje do znanych w Krakowie osób), okazała się triumfem poety. Nagrodzono go wieńcami i długą owacją, w której uczestniczyli także aktorzy. Wieńców nie zabrakło i we Lwowie. Do rana trwał premierowy bankiet, podczas którego improwizowano, nawiązując do tekstu dramatu: W dniach rozbicia i boleści U rozstajnych polskich dróg Gdzieś nam przepadł, znikł bez wieści Złoty róg… Czy znajdzie się w Teatrze Polskim im. Arnolda Szyfmana, gdzie w 102. rocznicę założenia tej sceny odbędzie się bodaj 221. polska premiera arcydramatu Wyspiańskiego, zobaczymy. „Wesela” w Polskim Na afisz Polskiego dramat trafia po raz piąty. Przed premierą w roku 1922 w reżyserii Aleksandra Zelwerowicza głośny odczyt „Plotka o »Weselu«” wygłosił Tadeusz Boy-Żeleński. Nie uratowało to spektaklu, który szedł zaledwie dziewięć razy, schlastany przez recenzentów – zirytowany Antoni Słonimski protestował, że „z pięknej legendy robi się płaską kasową plotkę”. Na następne „Wesele” w Polskim trzeba było czekać 40 lat (1961) – wystawił je Jerzy Rakowiecki ze scenografią Krystyny Horeckiej. Obsada błyszczała wielkimi nazwiskami, dość wspomnieć o Justynie Kreczmarowej (Gospodyni), Janie Kreczmarze (Stańczyk), Marianie Wyrzykowskim (Pan Młody), Stanisławie Jasiukiewiczu (Poeta) czy Bronisławie Pawliku (Chochoł), a inscenizacja odznaczała się solennością, może aż nazbyt realistyczną. Ale i tak tym razem widownia dopisała, spektakl zagrano ponad 60 razy. W finale ściany chaty rozśpiewanej znikały za kulisami i tańczące pary wirowały na tle horyzontu w promieniach wschodzącego słońca. Do „Wesela” wracał w Polskim dwukrotnie Kazimierz Dejmek (1984, 1991). Usunął z niego muzykę i wirujący rytm postaci, co sprzyjało wydobyciu muzyczności słowa, a zarazem wyciszeniu atmosfery. Pociągnęło też za sobą zmianę głównych akcentów. Nie był to bowiem wyłącznie zabieg techniczny, choć plotka mówiła, że kompozytor nie zdążył i Dejmek uczynił z tego braku cnotę. „Wesele” jest stypą podszyte, ale stypa rozgrywa się na drugim planie, przebijającym się przez beztroskę i zatracenie w zabawie. U Dejmka plan drugi stawał się pierwszym. Bardzo ten spektakl za to szturchano, choć w roku 1984, w tamtych okolicznościach, grobowy nastrój miał swoją wagę. Potem mniej już rymował się z czasem. Z taką tradycją domową przyjdzie się zmierzyć aktorom Teatru Polskiego pod reżyserską ręką Krzysztofa Jasińskiego. Ale przecież nie tylko z domową – dramat ten należy do świadomości wspólnej, a może i podświadomości zbiorowej, cytatami z niego mówimy, czasem nawet nie wiedząc, skąd te słowa się wywodzą. Dlatego bogactwo myślowe „narodowego misterium” Wyspiańskiego pociąga tak wielu reżyserów, widzących w „Weselu” nie tyle satyryczny i tragiczny obraz inteligenckich tęsknot i ograniczeń przełomu wieków, ile kolekcję aktualnych postaw i przywar. Tańce na obrotowej scenie Krakowskiej tradycji inscenizacyjnej przeciwstawił się wyraźnie Adam Hanuszkiewicz, który aż dziesięć razy inscenizował „Wesele”. Najsławniejsza była realizacja pierwsza, z warszawskiego Teatru Powszechnego (1963) ze scenografią Adama Kiliana, który sięgnął po wzorzec autentycznej szopki krakowskiej z wmontowaną sceną obrotową. Obrotówka „zwielokrotniła ruch »Wesela« – wspominał scenograf. – Nadała mu dynamikę. Aktorzy wykorzystali to wspaniale, byli świetni, ale najwspanialsza była Zofia Kucówna jako Panna Młoda, która »urwała się« jak gdyby z choinki: ona grała jak marionetka. Kostiumy były też w stylu szopki, zabawkowe. Inaczej niż u Wyspiańskiego (ale w duchu jego metamorfozy) potraktowaliśmy osoby dramatu: wszystkie wieże szopki zamieniały się w pałuby”. Zaskakujący był też Chochoł, w którego wcielił się Wojciech Siemion. Zagrał ludowego świątka, zatroskanego, postać niejednoznaczną, ni to lamentnika, ni filozofa. Część krytyki kręciła nosem na te szopkowe pomysły, ale publiczność była tak zachwycona, że Hanuszkiewicz po objęciu dyrekcji Teatru Narodowego przeniósł do niego tę samą inscenizację. W obu teatrach zagrano

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2015, 2015

Kategorie: Kultura