Niezależni kandydaci na prezydenta USA nie mają żadnych szans Nie tylko Barack Obama i John McCain walczą o prezydenturę. Na listach wyborczych przynajmniej niektórych stanów znajduje się 11 kandydatów. Na Florydzie nawet 14. Ale system polityczny USA skonstruowany jest tak, że liczą się tylko Republikanie i Demokraci. Kto słyszał o amerykańskiej Partii Bostońskiej Herbaty, Partii Konstytucyjnej czy Partii Zielonych? A przecież także one wystawiają swych polityków w prezydenckiej elekcji. Kandydat niezależny nie ma żadnych szans, aby zostać gospodarzem Białego Domu. Amerykańska demokracja to wielki, kosztowny show, który daje obywatelom igrzyska, nie pozostawia im jednak prawdziwego wyboru. Wybitny publicysta Noam Chomsky, bezpardonowy krytyk amerykańskiego imperializmu i szalejącej konsumpcji, surowo ocenia sytuację w swoim kraju. Przyznaje, że Stany Zjednoczone zapewniają obywatelom wolność słowa znacznie większą niż gdzie indziej, społeczeństwo zaś jest egalitarne, tak że profesor jak równy z równym rozmawia z mechanikiem. Jednak, jak oświadczył Chomsky w wywiadzie dla niemieckiego magazynu „Der Spiegel”, Europejczycy nie powinni mieć złudzeń co do Obamy. Różnice między Republikanami a Demokratami są niewiele znaczące. Jeśli ci drudzy sprzeciwiają się wojnie w Iraku, to tylko dlatego, że stała się zbyt kosztowna. Nikt nie piętnuje bezprawnej agresji na inne państwo. Gdyby naczelny dowódca amerykański w Iraku, gen. Petraeus, osiągnął to samo, co Putin w Czeczenii, zachwyceni amerykańscy politycy traktowaliby go jak króla. Zdaniem Chomsky’ego, w USA rządzi w rzeczywistości jedna partia, a jest to partia biznesu. Nakłania ona obywateli do nieograniczonej konsumpcji, aby lepiej ich kontrolować. Podobny pogląd reprezentuje 74-letni Ralph Nader, obrońca konsumentów, imigrantów i pracowników najemnych, niezależny kandydat na prezydenta (ubiega się o najwyższy urząd w państwie już piąty raz). Na swej stronie internetowej polityk, syn emigrantów z Libanu, głosi: „Rodzice nauczyli mnie, że aktywność społeczna jest obowiązkiem”. Niekiedy zdarzają mu się wystąpienia absolutnie niepoprawne politycznie. Pewnego razu nazwał prezydenta George’a W. Busha i członków Kongresu marionetkami Izraela. Ale Nader ma na koncie znaczące osiągnięcia. To jego działalność sprawiła, że koncerny samochodowe zaczęły budować bezpieczniejsze auta, wyposażone w pasy bezpieczeństwa i szyby bezodłamkowe. Obrońca konsumentów podkreśla, że w Stanach Zjednoczonych panuje dyktatura dwóch partii, które działają w interesie wielkich korporacji, nie troszcząc się o dobro zwykłych obywateli. „Globalne koncerny kontrolują rząd, finansują kongresmanów, komercjalizują nasze dzieciństwo i planują naszą genetyczną przyszłość. One nad nami panują”, oskarża Nader z zapałem religijnego kaznodziei. W wielu kwestiach nie można odmówić mu racji. Amerykański system wyborczy ma swoje osobliwości. Prezydenta wybiera kolegium elektorów. Może więc dojść do sytuacji, że polityk, który zdobył najwięcej głosów obywateli, i tak nie zostanie gospodarzem Białego Domu. Na domiar złego każdy z 50 stanów ma własną ordynację wyborczą, z których większość jest skrajnie niekorzystna dla polityków niezależnych. Często zdarza się, że kandydat, który chce walczyć o Biały Dom, wyda wszystkie swoje pieniądze, aby tylko pokonać procedurę wpisania na listę wyborczą. Oczywiście potem bez środków finansowych kampanii prowadzić nie może. Dlatego żaden z kandydatów w obecnej elekcji nie zdołał zarejestrować się we wszystkich stanach. Nawet jeśli niezależny zostanie umieszczony na liście wyborczej, kłopoty dopiero się zaczynają. Jeśli któraś z dwóch wielkich partii uzna go za zagrożenie, natychmiast usiłuje unieważnić jego rejestrację na drodze sądowej. Często się to udaje, a jeśli nawet nie, to niezależny kandydat i tak musi przeznaczyć swoje środki finansowe na opłacenie prawników w sądzie, a na kampanię wyborczą nic mu już nie zostanie. Oczywiście niezależni i tak mogą wydać na kampanię wyborczą marne grosze w porównaniu z setkami milionów dolarów, zgromadzonych przez machiny partyjne Demokratów i Republikanów. Nader żąda likwidacji kolegium elektorów i wprowadzenia jednakowej ordynacji wyborczej we wszystkich stanach, ale jego program nie ma żadnych szans na realizację. Nie trzeba dodawać, że kandydaci bez błogosławieństwa obu wielkich partii są konsekwentnie ignorowani przez media. W lokalnych gazetach można znaleźć o nich wzmianki, ale do telewizji już się nie dostaną, o udziale w debacie Obamy i McCaina mogą pomarzyć. Próbują wykorzystywać internet, apelować do studentów i mniejszości etnicznych, ale bez widocznego skutku. Kandydaci niezależni zdają sobie sprawę, że nie mają widoków na zwycięstwo. Jeśli startują
Tagi:
Jan Piaseczny