Dyktatura procentów

W czasie tegorocznych rekolekcji stołeczne parafie podjęły rywalizację. Który z budynków kościelnych zgromadzi największą liczbę słuchaczy. Im bardziej wymowny, charyzmatyczny, medialny, sławny jest kaznodzieja, tym większa publika. Nikogo już nie dziwią niekonwencjonalne chwyty retoryczne, śmiechy w wyreżyserowanych starannie pauzach, no i brawa na finał. A nawet huragany braw. Na stojąco. Kościół zaczyna podlegać twardym regułom rynku. Jak telewizje. Nie liczy się tylko przekaz, liczyć zaczyna się przede wszystkim współczynnik oglądalności.
A skoro na seans rekolekcyjny potrafi przyjść do kościoła ponad tysiąc osób, to czemu nie uczynić następnego kroku? Zachęcić reklamodawców. Już teraz warszawska parafia z Chłodnej wydrukowała plakat namawiający do licznego udziału. A to jest miejsce na twoją reklamę, warto zachęcić. Niedługo w czasie przerw kaznodziejów szołmenów polecą ku publice spoty reklamowe. Piwo pewnie długo nie, ale czemu nie wino wprost z Kany Galilejskiej albo komórki zabezpieczające w pakiecie bezpłatny roaming z Niebiosami?
Na razie jest już ranking gwiazd rekolekcyjnych. Prym wiedzie ojciec Maciej Zięba, zawsze zapewnia pełny kościół. Ustępują mu starszy, mniej żwawy ojciec Jacek Salij, no i goszczący na warszawskich występach krakus Jan Andrzej Kłoczkowski. To drużyna dominikańska. Konkurują z nimi jezuici. Ich gwiazdą sezonu jest ojciec Artur Filipowicz. Pełną salę można mieć, sięgając po znane na rekolekcyjnym rynku gwiazdy – Hannę Gronkiewicz-Waltz czy Muńka Staszczyka. Po niedzieli palmowej nastąpi czas podsumowania. Kto w tym sezonie okazał się najbardziej trendy.
Gdyby sprawdzić, kto w tym sezonie politycznym daje legitymizację wybranej w demokratycznych wyborach władzy, bez trudu można wskazać na ośrodki badań opinii publicznej. Publikujące przedwyborcze sondaże szans w następnych wyborach, zaufania, popularności. Ośrodków w kraju mamy kilka, ale każda pragnąca medialnej sławy redakcja zamawia „swoje” sondaże. Niekiedy u ośrodków mniej renomowanych, nawet nieznanych, ale mocą nakładu czy oglądalności wzmacnianych. Doszło do sytuacji, że sondaże kształtują preferencje polityczne. Preferencje polityczne, ukształtowane w sondażach, kształtują następne sondaże, które wzmacniają preferencje polityczne. Parlament ocenia się już nie wedle jego pracy, lecz sondażowych opinii. Przestaje być ważne, ile i jakich ustaw uchwalił, istotny staje się poziom popularności posłanek i posłów. Rządu nie ocenia się według ekonomicznych wskaźników, lecz potocznych sympatii. Kształtowanych często pozamerytorycznymi opiniami. Często parlament najpierw obrzydza się społeczeństwu publikacjami o wysokich zarobkach i wyskokach posłów, potem pyta społeczeństwo o akceptację systemu demokratycznego i parlamentarnego. I okazuje się, że ludzie kochają dyktaturę. W efekcie programy partyjne, zachowania liderów politycznych projektowane są pod populistyczne sondaże, pod spodziewane „trzy procent wzrostu”. Nie ma obecnie silnych przywódców, silnych programowo partii, które byłby w stanie przeforsować niezbędne, niepopularne sondażowo reformy. Bo wszyscy drżą przed kolejnymi sondażami. Nawet rozłamy w partiach zaczyna się robić pod sondażowe notowania.
I gdyby ktoś w Polsce chciał przeprowadzić zamach stanu, to nie mobilizowałby wojsk, tylko wynajął ośrodki badań opinii publicznej, kupił sobie część mediów. Po co czołgi, skoro są sondaże?
W telewizjach komercyjnych i publicznych przestaje liczyć się jakość programu, ważna jest ich „oglądalność”. W instytucjach zbawiennych Słowo przegrywa z medialnym, czasem komedialnym przekazem. Tylko sondażystów nikt nie kontroluje. Stają się pierwszą, totalitarną władzą.

Wydanie: 14/2004, 2004

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy