Cud wokół mebla z Henrykowa

Dziś, w piątek 6 lutego, mija 20. rocznica początku roku cudów, o którym można powtórzyć za Mickiewiczem – „O roku ów, kto ciebie widział w naszym kraju!”. 20 lat temu byłem od ośmiu lat we Francji i z rosnącym zachwytem, połączonym z wielkim niepokojem, obserwowałem to, co przyspieszało w kraju, i komentowałem przez Radio Wolna Europa. Z zachwytem, bo jak rzadko kiedy byłem pewien, że jeśli dynamika procesu politycznego, uruchomionego trzy lata wcześniej spektakularną amnestią ogłoszoną przez gen. Kiszczaka, nie zostanie zakłócona, to zbliżamy się do końca komunizmu, jeszcze niedawno niewyobrażalnego.
W lutym 1989 r. tak napisałem w referacie na Kongres Uniwersytetu Polskiego na Obczyźnie:
„Wraca normalność, chociaż nic jeszcze nie zostało przesądzone, bo siły starego porządku, szczególnie w ZSRR, nie są rozbite i mogą podjąć próbę zastopowania tego procesu. Jeśli jednak im się to nie uda, to obraz polityczny i gospodarczy dzisiejszych krajów komunistycznych zmieni się jak w kalejdoskopie, a po obecnym systemie niewiele, w najlepszym razie, zostanie. Komunizm bowiem to strach przerobiony na stosunki społeczne i kiedy znika strach – znika również on sam”.
Byłem i jestem do dziś entuzjastą Okrągłego Stołu. Uważam go za największy polski czyn niepodległościowy przynajmniej od bitwy warszawskiej roku 1920, a górujący nad nią tym, że nie musiała pociec przy nim krew. Wolność i niepodległość odzyskane bez przelewu krwi, nie może być wyższej oceny dla tego ciągu wydarzeń, które rozpoczęły się 6 lutego 1989 r. Nie zmienia tej oceny tragedia dwóch księży, zamordowanych po to, żeby ów czyn nie doszedł do skutku. Ona pokazuje, jakie zbiry tkwiły w cieniu, licząc ciągle na swoją szansę. Tym większa więc podzięka „rycerzom okrągłego stołu”. Rycerzom obu stron, bo tam nie negocjowali dobroczyńcy ze złoczyńcami, lecz ludzie dobrej woli.
Od dawna uważam, że nie dojdzie się do prawdy o Polsce Ludowej, że nie zamknie się dobrze tego trudnego dla Polaków 45-lecia, jeśli nie wyjdzie się od oczywistości, że zostaliśmy w tę okaleczoną, opresyjną, ale jedyną możliwą państwowość wepchnięci wszyscy i że przez to wepchnięcie naród uległ rozdarciu na tych, którzy ową zaklętą w totalitarnego potworka Rzecząpospolitą zdecydowali się kierować (bo ktoś musiał nią kierować), i tych, którzy temu kierowaniu byli poddani. Załoga kierownicza PRL, złożona, wraz z rodzinami, z kilku milionów ludzi, to nie byli sprzedawczycy, lecz część narodu, a w niej patrioci; niestety byli tam również sowieccy jurgieltnicy, i to do końca. Na szczęście to nie oni górowali w ostatnim dziesięcioleciu PRL, choć jeszcze w czerwcu 1989 r. próbowali odwrócić bieg wydarzeń, naciskając na rządzącą wtedy umundurowaną – i najlepszą z możliwych w PZPR – ekipę, by unieważnić wybory. To, że możliwy był Okrągły Stół, zanim jeszcze zaczął się ostatecznie walić system komunistyczny w ZSRR, czego przecież nikt nie mógł być pewien, wzięło się stąd, że po obu stronach tego rozdartego – nie Jałtą, lecz sowieckim gwałtem na Jałcie – narodu znaleźli się we właściwym miejscu i czasie ludzie zatroskani o Polskę i rozumiejący zarówno to, co nadchodziło, jak i to, co jeszcze trwało. Ekipa gen. Jaruzelskiego całej władzy oddać nie chciała, trudno robić z tego punkt aktu oskarżenia, choć się robi, ale gdy bieg wydarzeń ku temu prowadził, nie zrobiła nic, by mu zapobiec.
Ekipa Wałęsy, z której wyłonił się trzon rządu Tadeusza Mazowieckiego, władzę przejęła, rozumiejąc, że ciągle stąpa po gruncie sejsmicznym, który może jej, nam wszystkim, a także czekającym na skutki polskiego wyskoku do przodu sąsiadom załamać się pod nogami. I postępowała rozsądnie wbrew krzykom politycznych napaleńców nawołujących do przyspieszeń i rozpraw. Dobry los czuwał nad nami, że ster państwa przeszedł w rozsądne ręce, a Polacy nie dali posłuchu tym, którzy spośród kilku rodzajów polskich dusz przyjęli tę wedle opisu Jarosława Marka Rymkiewicza. Duszę przypominającą narodowego wampira, który umiera, który nie jest zdolny do trwania, jeśli nie pożywi się co jakiś czas krwią z własnych żył, a jeśli nie rozpruwa ich obcy, to gotów jest to zrobić sam. Kolejnego zamętu nie sprowokowali, ale przez całe dwudziestolecie obryzgiwali ten czyn innych polskich dusz, powstały wokół mebla z Henrykowa. I robią to także w rocznicę.

Wydanie: 06/2009, 2009

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy