Jak trzymałem kinematografię

Ile wziąłeś za zrobienie ustawy o kinematografii korzystnej dla polskich twórców? – spytano mnie po jej przegłosowaniu w Sejmie. Pół żartem, pół serio. Nie zdziwiłem się wielce, bo wcześniej słyszałem plotkę, że niechętne ustawie środowiska miały zaproponować Andrzejowi Lepperowi 5 mln za wycofanie poparcia Samoobrony dla ustawy. Oferta zastała odrzucona. Wedle plotki została uznana za obraźliwie niską.
Żarty żartami, ale współtworząc, ustawę miałem okazję na własnej skórze przekonać się, jak wygląda ostry lobbing w parlamencie. Naciski tworzone przez ludzi działających na rzecz środowisk przeciwnych ustawie. Przede wszystkim telewizji komercyjnych i nadawców kablowych. Protestujących przeciwko obciążeniu ich podatkiem na produkcję, promocję i dystrybucję filmów polskich. Zaczęło się od dyskusji podczas posiedzenia sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu. Prezes Wejchert, współwłaściciel TVN, potraktował posłów jak chłopców od szewca. Wyniośle, arogancko wręcz, zakomunikował im, że nie życzy sobie takiej ustawy. Pomógł tym jej zwolennikom, bo nie ma nic gorszego niż obrazić narcyzowatych wybrańców Narodu. Dalej było ostrzej. Kiedy podkomisja zmontowała wreszcie jeden z dwóch przedłożonych projektów ustawy, dowiedziałem się z nadsyłanych posłom materiałów, że jestem szachrajem, bo udało się z dwóch zrobić jeden. Niebawem zwolenników ustawy nazwano wdzięcznie „grupą, która trzyma kinematografię”. Sugerując, że projekt naszpikowany jest przekrętami. Porównując go do projektu ustawy o radiofonii i telewizji, który był glebą „afery Rywina”. Usłużni albo leniwi dziennikarze telewizyjni, radiowi, rzadziej gazetowi prezentowali założenia projektu, których w nim nie było. Obrzydzające społeczeństwu ustawę. Dowiadywałem się z mediów, które ponoć mają pełnić służbę informacyjną dla społeczeństwa, że współtworzę rozpasany biurokratyczny moloch, który przeżre ciężko wypracowane przez telewizje komercyjne i nadawców kablowych zyski. Na próżno dementowałem, że ustawowo powołany Instytut Sztuki Filmowej będzie zatrudniał mniej niż dotychczasowo istniejące instytucje, których funkcje będzie spełniać. I na swą działalność uzyska osobną budżetową dotację celową. Nie będzie przejadał, jak zarzucają mu jego przeciwnicy, funduszy przeznaczonych na rozwój polskiego kina. Dowiadywałem się, że projekt jest niezgodny z normami europejskimi. Potem okazywało się, że przytaczane „normy” nie istniały albo nie dotyczyły materii ustawy. Dowiadywałem się z mediów, że instytutem kierować będzie arbitralnie mianowany dyrektor, a przecież przyjęliśmy zasadę jego konkursowego powoływania.
Walka przeciwników i zwolenników była gorąca, bo zwolennicy – czyli twórcy i producenci filmowi – też nie próżnowali. Zmuszali posłów do publicznego zdeklarowania się za ustawą, czyli narodową kulturą. Przeciwnicy działali dyskretniej. Reprezentanci telewizji kablowych zapraszali miejscowych posłów na pogawędki i mimochodem wspominali o nadchodzących wyborach. A posła można kablówką, podobnie jak telewizją, wypromować lub politycznie zabić.
W poprzedniej kadencji Sejm próbował uchwalić ustawę o lobbingu. Nie udało się, bo mało kto palił się do tego. W tej kadencji sytuacja się powtórzyła. Obserwując dziki lobbing podczas uchwalania ustawy, która niesie obciążenia finansowe dla prywatnych podmiotów gospodarczych, przestałem już się dziwić, że w Polsce popularne są plotki o sprzedajnych posłach. I dlatego odpowiadam na pytanie: „Ile wziąłem za zrobienie korzystnej dla środowiska filmowego ustawy?”. Obiecano mi role filmowych amantów. Zwolnione po Łapickim.

 

Wydanie: 2005, 21/2005

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy