Żyją dzięki aparaturze medycznej kupionej przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy Dzieckiem Owsiaka, bo tak same o sobie mówią, zostaje się różnie. Zima 2000 r. była bardziej mroźna i skrzypiąca śniegiem niż tegoroczna. Małgorzata Tylko wraz z mężem i kilkuletnim synem rozgląda się, szuka wolontariuszy Wielkiej Orkiestry. Wreszcie pojawia się wesoła dziewczynka z charakterystyczną puszką. – Zbierali na cyklery, aparaty pozwalające dializować w domu dzieci z niewydolnością nerek – wspomina Małgorzata. – Nawet nie wiedziałam, co to jest. Po prostu chciałam pomóc. Zima 2004 r., stacja dializ warszawskiego szpitala przy ulicy Litewskiej. Od roku cykler ratuje Maciusia, młodszego synka Małgorzaty, który urodził się (zdaniem rodziców, poród był źle odebrany) z porażeniem mózgowym i niesprawnymi nerkami. – Czasem patrzę w przeszłość i nie mogę uwierzyć, że dawałam pieniądze na aparat, który pomoże żyć mojemu dziecku – mówi Małgorzata. Za to mama Julii Parafianowicz (dziewczynka ma trzy lata i trzy operacje serca za sobą) od razu szła do Owsiaka. Po porodzie powiedziano jej, że dziecku potrzebny jest cud, a przecież w telewizji mówiono, że najlepszy sprzęt kupuje Orkiestra. Rodzina zgromadziła się nad łóżeczkiem i zadecydowano, że nie będą walczyć o operacje za granicą. Niech się tylko Julka dostanie do Centrum Zdrowia Dziecka. Tam Owsiak daje najwięcej. Serduszko przypomina o zbawcy Orkiestra wyposażyła kardiochirurgię w Centrum Zdrowia Dziecka, kupiła tysiące nowoczesnych inkubatorów dla prowincjonalnych szpitali, a wszystkie dzieci, które muszą być dializowane, dostały od niej domowe urządzenia, właśnie cyklery. Kupiono tysiące pomp insulinowych. Dzięki nim dzieci chore na cukrzycę unikają ciągłych zastrzyków. – Były one szczególnie źle tolerowane przez maluchy – mówi dr Ewa Pańkowska z warszawskiego szpitala dziecięcego przy ul. Działdowskiej. – Starsze po prostu próbowały uciekać przed ukłuciami. Pompy pozwalają także uniknąć powikłań. Są nadzieją na lepsze i dłuższe życie. Jedna kosztuje ok. 10 tys. zł. Kogo z rodziców byłoby stać? Kupiono też lasery precyzyjnie walczące z retinopatią wcześniaczą, czyli ślepotą. Tak skutecznie wyposażono oddziały intensywnej terapii, że udaje im się uratować kruszyny. Najlepszy pediatryczny sprzęt oklejony jest serduszkami, ale są one także na nowych, zwykłych łóżeczkach. Wszędzie, gdzie się ratuje dzieci. Ostatnie lata to usystematyzowanie zakupów i podporządkowanie ich kolejnym programom, które określone są hasłami: cukrzyca, przesiewowe badanie słuchu (przebadano wszystkie noworodki, mamy najlepszy system w Europie), retinopatia wcześniacza i wspomaganie oddychania. Każdy program ma swego opiekuna, lekarza. Gdyby tak zebrać całą aparaturę, wszystkie programy, okazałoby się, że w Polsce żyją tysiące dzieci uratowanych przez Orkiestrę. Mama pięcioletniej dziś Klaudii z Ostrowa Lubelskiego od lekarzy dowiedziała się, że gdyby nie mieli pompy, która pracowała zamiast serca w czasie operacji, mała pewnie by już nie żyła. Czasem dopiero serduszko na inkubatorze przypomina, kto uratował dziecko. Tak swoje olśnienie wspomina mama dziś siedmioletniego Marcina. Siedziała wsłuchana w szum aparatu, a nad nią stała pielęgniarka i tłumaczyła, jakim cudem jest nowy inkubator. I jak to dobrze, że Orkiestra go kupiła. – Jak to dobrze – powtórzyła kobieta. Czasem pośrednikiem jest szpital. Agnieszka, mama dializowanego Emila, w warszawskim szpitalu przy ulicy Litewskiej dowiedziała się, że może dostać cykler. Przeszła kurs, podpisała umowę, że odda urządzenie, gdy już nie będzie użyteczne – albo po przeszczepie nerki, albo po kilku latach, bo tylko tyle organizm znosi ten typ oczyszczania. Cykler trafił też do 12-letniej Marlenki Charubin z Pisza, którą warszawscy nefrolodzy uważają za swoją maskotkę. Jest drobna, ładna, zawsze promienna. I bardzo szczęśliwa, że ma cykler. Jej zdrowiem zajmuje się tata. Co kilka tygodni bierze urlop (w firmie się nie krzywią) i przyjeżdża z dziewczynką do Warszawy. Pięć godzin w jedną stronę, więc mała jest umęczona. W czasie jednej z wizyt zaproponowano mu cykler. – Córka ma też pompę insulinową od Orkiestry – mówi Bogdan Charubin. – I z tego powodu nauczyciele nie chcą wziąć za nią odpowiedzialności. Ma nauczanie indywidualne. Szkoda, bo jest jak żywe srebro. Ale jestem dumny, świadectwa ma zawsze z czerwonym paskiem. Wiele uratowanych dzieci wraca do Orkiestry. Tak zrobiła Kasia Jesionkowska (dziś ma 26 lat, pracuje
Tagi:
Iwona Konarska









