Wołanie o pomoc

Wołanie o pomoc

Czy polscy rybacy uwięzieni na statkach w Urugwaju wrócą do kraju na święta?

W andrzejkowy wieczór Elżbieta Jurga ze Świnoujścia nie wróżyła sobie ani z wosku, ani z żadnych fusów. Nie wróżyła, ale pytała samą siebie: – Czy on wróci na święta?
Zaklinała, żeby wrócił, bo jest już u kresu sił…
Któż by przypuszczał, że dalekomorski rejs, w który, jak od lat, wyruszył jej mąż, Ryszard, zamieni się piekło już ponadrocznego oczekiwania na jego przyjazd. Elżbieta pamięta jak dziś: To było 3 grudnia 2001 r. Ryszard poleciał na dwa i pół miesiąca do Montevideo na stojący tam trawler „Orleń”, by łowić kalmary u wybrzeży Urugwaju.
Połowy skończyły się około pół roku temu. „Orleń” i „Mustel”, drugi trawler z Przedsiębiorstwa Połowów Dalekomorskich i Usług Rybackich „Odra” w Świnoujściu, zostały zacumowane w basenie portowym w Montevideo. Większa część obu załóg wróciła do kraju. Zostały tzw. załogi szkieletowe, po 10 rybaków na każdym statku. Tych 20 pechowców nie może się doczekać na podmianę. Wśród nich Ryszard Jurga, trzeci mechanik na „Orleniu”, i Bogdan Kawa, którego przymusowy rejs trwa już ponad 500 dni.

To uwięzienie bez wyroku

Jurgowie mieszkają na piętrze jednorodzinnego domu, dół zajmuje mama Ryszarda. Przy bramce wita szczeniak przypominający owczarka kaukaskiego. Elżbieta mówi, że wzięli go ze schroniska. Jest zdenerwowana, ma wypieki na twarzy, choć to już nie pierwsze spotkanie z dziennikarzem. – Postanowiłam walczyć o najszybszy powrót męża i innych członków załogi „Orlenia” i „Mustela” – mówi z determinacją. – Nagłośniłam sprawę w mediach. W listopadzie napisałam do Komitetu Helsińskiego. Interwencje w Odrze nie odniosły bowiem żadnego skutku. Nie wiem już, gdzie jeszcze mogę szukać pomocy. Od dawna pogodziłam się z pracą na morzu mojego męża, ale tym razem to nie jest przecież zwyczajny rejs. To uwięzienie bez wyroku i za niewinność.
Jest z nami też Gabriela Jęcek, żona bosmana z „Mustela”. Kiedyś, gdy Emilka, córka Jurgów, była mała, spotykały się w przedszkolu, gdzie Gabriela pracowała.
Jęckowie mieli trochę więcej szczęścia niż Jurgowie, bo przynajmniej ubiegłoroczne święta spędzili razem. – Wypłynął tuż przed sylwestrem – mówi Gabriela. – I tyle go widziałam…
Elżbieta nie wierzy w przyjazd męża na święta. Pewnie spędzi je z dziećmi, teściową, bratem męża i jego rodziną. Będzie smutno. Gdyby Ryszard wrócił, byłby to najpiękniejszy prezent pod choinkę. Dla niej i dla dzieci: Tomasza, który studiuje elektronikę i telekomunikację na Politechnice Poznańskiej, oraz Emilii, studentki marketingu i zarządzania na Uniwersytecie Szczecińskim.
Święta wyprawią dzięki emeryturze mamy Ryszarda. Bo Elżbieta jest tylko na zasiłku, a pensja męża od prawie pół roku nie wpływa na konto, zaś zaległości w wypłatach dodatku dewizowego sięgają sierpnia ubiegłego roku. Tak Odra traktuje swoich pracowników.
Takiej sytuacji nigdy dotąd nie było. Przez całe 24 lata, odkąd są małżeństwem. Kiedyś zarobki były dość dobre i to przede wszystkim trzymało w tej pracy. Bo koszty psychiczne zawsze były duże. – Właściwie sama musiałam dzieci wychowywać – mówi Elżbieta.
Nie chciały pływania mężów. Na początku miało to być tylko kilka rejsów dla zarobku, ale… – Tuż po ślubie mój mąż na kolanach przysięgał, że popłynie najwyżej ze dwa razy, a później… – mówi Gabriela. – Oprócz pieniędzy coś ich jednak ciągnęło na morze. Może chęć jakiejś przygody, odmiany? Poza tym zawód rybaka miał poważanie, nie to co teraz.
Elżbieta zwiedziła kiedyś trawler przetwórnię, na którym znajduje się jej mąż. Przeżyła szok. Wszędzie rdza, do tego huk maszyn i smród ryb.
Elżbieta martwi się, że Urugwaju jest jeszcze gorzej. Wielka zardzewiała puszka, nagrzana do czerwoności od słońca, bo przecież tam jest początek lata i prawie 40-stopniowe upały. Do tego huk maszyn, bo urządzenia muszą działać, żeby były woda i prąd. – Gorzej niż w więzieniu – podsumowuje Elżbieta. – I na pewno mają bardzo kiepskie jedzenie.
– Wypłynęli tak dawno, a nie ma też pewności, czy chłodnia dobrze działa, bo przecież na wszystkim się oszczędza – dodaje Gabriela.

Jak za karę

Rybacy na „Orleniu” i „Mustelu” mają telefon komórkowy. To ich łączność ze światem. Kiedy dzwonię, odbiera rybak z „Mustela”. – Czy wie pani, która godzina? Dopiero piąta rano – mówi zaspanym głosem. Źle obliczyłam czas. Za kilka godzin próbuję jeszcze raz. I jeszcze raz, bo żebym mogła rozmawiać z Ryszardem Jurgą, kolega z „Mustela” musi przejść na drugi trawler i podać mu telefon.
Ryszard stara się mówić spokojnie, choć przyznaje, że wszyscy są podenerwowani. – Co innego zwykły rejs, kiedy człowiek pracuje i wie, kiedy wróci do domu – mówi. – A tu jak w więzieniu. Nic nie wiadomo. Codziennie wykonujemy swoje obowiązki, obydwa statki są przygotowane do wyjścia w morze. I czekamy, czekamy. Nie wiadomo na co. Stoimy bez celu, ta myśl nas wykańcza. Pisaliśmy – mówi – gdzie się dało, do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, konsulatu, prezydenta, premiera. Żadnego rezultatu. Nie możemy opuścić statku, bo po pierwsze, byłoby to porzucenie, co wiąże się z ryzykiem utraty jednostki. Po drugie, nie możemy opuścić Urugwaju nawet za własne pieniądze, bo nie mamy w paszporcie pieczątek poświadczających, że tu przyjechaliśmy. Musimy czekać na załatwienie sprawy przez naszą agencję. Staramy się nie poddawać, choć już cierpliwości nie starcza. – Nie, nie głodujemy – odpowiada na moje pytanie – ale wszystkie książki na statku już przeczytaliśmy, obejrzeliśmy po kilka razy wszystkie filmy, dialogi znamy na pamięć. Czekamy i myślimy o najbliższych.
Ci z „Orlenia” są w lepszej sytuacji niż rybacy z „Mustela”. Załoga otrzymała zaliczkę 1000 dol. na poczet zaległości dewizowych. A rybacy z „Mustela” tylko po 60 dol.. – Mąż przysłał mi 50 dolarów, bo nie miałam na opłaty. I co mu zostało? Gdy schodzą do portu, nie może sobie nawet kupić jakiegoś napoju ani do mnie zadzwonić – żali się Gabriela.

Bez odpowiedzi

Na początku grudnia jeszcze nikt nie potrafił powiedzieć, jaki los czeka załogi tych dwóch trawlerów. Przedsiębiorstwo Połowów Dalekomorskich i Usług Rybackich „Odra” w Świnoujściu postawiono w stan likwidacji. – Szukamy kontrahentów, może uda się sprzedać statki – wyraża nadzieję Rafał Czyżyk, pełnomocnik likwidatora przedsiębiorstwa, Marka Czernisa. – Potrzebni są zmiennicy, ale nikt się nie zgodzi pojechać, jeśli nie otrzyma zapłaty za przynajmniej dwa miesiące z góry – mówił Adam Gedjan, przewodniczący Komitetu Międzyzakładowego NSZZ „Solidarność” w PPDiUR „Odra”. – Od 25 lat dokonujemy wymian załóg na morzu – mówił Ryszard Smolik, zastępca dyrektora do spraw technicznych w świnoujskiej Odrze. – Problem nie polega na tym, jak to zrobić, ale za co. Sytuacja finansowa przedsiębiorstwa jest bardzo trudna, nie ma pieniędzy ani dla wierzycieli, ani dla pracowników.
– Miasto jest w stanie dopłacić do tego przedsięwzięcia, gdy tylko znajdą się chętni na podmianę – deklarował Janusz Żmurkiewicz, prezydent Świnoujścia.
W Urugwaju jest tymczasem lato. Na trawlerach gorąco, że aż dech zapiera. 20 rybaków marzy o śniegu i choince w rodzinnym domu. Ryszard Jurga dzwoni w każdą środę, uspokaja żonę. Trzeba mieć nadzieję.


Upadek kolosa
Kłopoty świnoujskiej Odry, jednego z polskich potentatów w rybołówstwie dalekomorskim, zaczęły się już na początku lat 90. W 1982 r. międzynarodowa konwencja praw morza zezwoliła państwom posiadającym łowiska na wytyczenie 200-milowej strefy przybrzeżnej. Żeby łowić, trzeba było kupować licencje, co znacznie podnosiło koszty. Wiadomo było, że kiedyś łowiska się skończą i w rybołówstwie dalekomorskim będą mieli szansę tylko ci, którzy kontrolują największe zasoby ryb i strefy przybrzeżne: Rosja, Argentyna, Peru, Chile, Maroko, Południowa Afryka. W ostatnich latach coraz trudniej było o licencje, malała opłacalność. W tej sytuacji bez pomocy państwa Odra musiała popaść w kłopoty.
Od sierpnia tego roku 860 pracowników nie otrzymuje wynagrodzeń, a zaległości w wypłatach dodatków dewizowych sięgają sierpnia roku ubiegłego. W sumie przedsiębiorstwo jest winne swoim pracownikom około 11 mln zł. 700 spośród nich złożyło w sądzie pozwy przeciwko pracodawcy.
Od 21 października br. przedsiębiorstwo znajduje się w stanie likwidacji. Pracownicy otrzymują wypowiedzenia. Rafał Czyżyk, pełnomocnik likwidatora, zapewnia, że czyni starania, by załoga jak najszybciej otrzymała zaległe wynagrodzenia. Mają one pochodzić również ze sprzedaży sześciu trawlerów, w tym także stojących w Montevideo „Orlenia” i „Mustela”. – Statki są trudne do sprzedania. Ich ceny wyjściowe to 400 i 300 tys. dol. – mówi. – Zgłaszają się chętni, ale rezygnują. Przeszkodą jest m. in. istnienie strefy przybrzeżnej. Kto nie będzie miał dostępu do łowisk, nie kupi przecież trawlera. Ryszard Smolik przypomina, że w Dzienniku Ustaw RP z 8 lipca 1991 r. w rozdziale o repatriacji jest jasno napisane: „W razie upadłości armatora statku o polskiej przynależności, koszty repatriacji ponosi Skarb Państwa”.

 

Wydanie: 2002, 50-51/2002

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy