Dzieci z ateńskiej ulicy

Dzieci z ateńskiej ulicy

December 2012, Athens, Greece: Konstadinos Polychronopoulos, 46, is the Other Human who cooks everyday in different places in Athens to share lunch with everybody. Social kitchen started on December 2011. A year after, he, together with people who joined the idea of the Social Kitchen, had offered 30,000 plated around in crisis, Athens of crisis. Konstadinos Polychronopoulos was working successfully in marketing area of tourism, until 2009 when fired. For two years he stayed at home, doing nothing, fall to melancholy. The idea of Social Kitchen that he gave the name "The Other Human", began when he noticed in the street food market, two kids, and then more people of various ages, nationalities and social levels rummaging through rubbish to find food. All of them couldn't afford to buy any food. The first obvious response was to cook his own food from home and distribute it in the public market places. ?We asked each food stall-merchant to volunteer one item from their bench so we could continue the next day. We cook in street for people and we eat together. In this way we come together and break through any shame or embarrassment which might be an issue for anyoneO he says. " I was jobless, and I was eating at home alone. Now, I am socially active and effective and I eat together with other people. " (Maro Kouri/Polaris)

W Grecji gwałtownie rośnie liczba porzucanych i oddawanych dzieci Maria ma niecały rok. Kilka miesięcy temu matka porzuciła ją pod drzwiami jednego z ateńskich szpitali. Dołączyła kartkę, na której napisała krótko: „Zaopiekujcie się nią, proszę”. Mimo poszukiwań policji nie udało się odnaleźć ani matki, ani krewnych maleńkiej Marii. Dziewczynka trafiła do sierocińca, gdzie mieszka wraz z innymi, tak jak ona porzuconymi dziećmi. Piątkowe widzenia Bezrobotna Anna żyje razem z matką z jej niewielkiej emerytury. Czasem może dorobić parę euro na czarno w pobliskiej restauracji, ale to, co przynosi do domu, nie wystarcza na życie dla całej rodziny. Ojciec nie żyje, mama jest schorowana, a były partner, a zarazem ojciec jej dziecka, odszedł dawno temu. Nie ma z nim kontaktu. Pracę w prywatnej firmie, która upadła na fali kryzysu, Anna straciła trzy lata temu. Na początku jakoś wiązała koniec z końcem. Niewielkie oszczędności szybko jednak się skończyły, a zdolności kredytowej bez stałej pracy nie miała żadnej. Zresztą banki wprowadzały ograniczenia nawet dla tych, którzy pieniądze mieli. – My z matką to jakoś przetrzymamy, ale moja córka? Długo tłumaczyłam jej, że to tylko chwilowy brak pieniędzy, że niedługo będzie lepiej, aż w końcu przestałam oszukiwać i siebie, i ją. Ona ma siedem lat. Rozwija się, rośnie, ciągle potrzebuje nowych ubrań. Do tego szkoła, książki, zeszyty. Nie mam z czego za to zapłacić. Co mogę jej dać teraz, kiedy nie mam nawet na jedzenie? Anna oddała córkę do domu opieki. Jak mówi, dla jej dobra. Z zarobionych w restauracji euro kupuje jej czekoladę albo inne słodycze i zanosi w każdy piątek. Wtedy mają widzenia. Kiedy wraca z tych spotkań, płacze cały wieczór. Chciałaby zabrać córkę do domu, ale wciąż nie wie, kiedy ten dzień nastąpi. – Szanse na nową pracę mam niewielkie – dodaje. Tala Czteroletnią Talę znaleziono koło rzeki Ewros na północy Grecji. Była wtulona w martwe ciało ojca. Mężczyzna zmarł kilkanaście godzin przed przybyciem pomocy. Tala i jej tata uciekali z ogarniętej wojną Syrii do Europy. W grudniu zeszłego roku dotarli na granicę grecko-turecką, potem przeprawiali się przez Ewros. By Tala nie przemokła i nie zmarzła, ojciec trzymał ją wysoko na rękach i sam zmagał się z lodowatą wodą. Gdy dotarli na brzeg, położyli się na ziemi i wtulili w siebie – tata objął dziecko, by móc jak najdłużej ogrzewać je swoim ciałem, i zmarł. Przestraszona dziewczynka leżała w jego ramionach godzinami, póki ich nie odnaleziono. Tala została przewieziona do szpitala w Salonikach, zbadana, a następnie umieszczona w domu opieki greckiej organizacji Uśmiech Dziecka, największej pomagającej dzieciom w tym kraju. Po długich poszukiwaniach odnaleziono jej matkę i młodszego brata. Byli w Syrii, czekali na wieści z Europy. Kiedy udało się dokonać niezbędnych formalności, sprowadzono pozostałą część rodziny do Grecji. Mieszkają tam do dziś. Z nadzieją na lepszą przyszłość – Grecy nie stali się nagle okrutni i nie zaczęli ot tak porzucać swoich dzieci. Rodzina w greckiej kulturze jest bardzo ważna – tłumaczy Kostas Giannopoulous, założyciel Uśmiechu Dziecka. – Nie można rozpatrywać tych zachowań jedynie pod kątem finansowym. Problem jest bardziej złożony. To bieda, stres i przeciągające się kłopoty, z którymi nie można sobie poradzić, sprawiają, że rodzice decydują się na taki krok. Robią to z nadzieją, że ktoś zaopiekuje się ich dziećmi i da im szansę na lepsze życie, bo ich samych na to nie stać. Ciągnący się latami kryzys w Grecji to nie tylko brak pieniędzy. Nieustanna walka o przetrwanie rodzi ogromną presję, odbijającą się na kondycji greckich rodzin, także psychicznej. Frustracja i bezsilność doprowadzają ludzi na skraj wytrzymałości. Część popada w nałogi, alkohol i narkotyki, staje się agresywna. Cierpią dzieci, bo rodzice często na nich wyładowują złość – są bite, maltretowane, wykorzystywane. Takie organizacje jak Uśmiech Dziecka to niekiedy jedyna szansa, żeby ten uśmiech znów pojawił się na ich twarzach. – Dzieci, którymi się opiekujemy, z reguły mają przeszłość krótką, ale dramatyczną. Ostatnio przyjęliśmy pod nasz dach troje rodzeństwa. Wychowywał ich samotny ojciec, ale kiedy stracił pracę, popełnił samobójstwo, bo nie umiał sobie poradzić

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 46/2015

Kategorie: Świat