Dzień po

Dzień po

W kinie postapokaliptycznym historia świata zaczyna się od zera

Kino od dawna próbuje wyobrazić sobie świat po zagładzie. Z postapokalipsą film próbuje się zmierzyć w najrozmaitszych formułach – od SF, przez horror, dramat psychologiczny, po cyberpunk. Wszystko na zasadzie: wprowadźmy chaos i obserwujmy, co będzie się działo. Ano, obserwujmy.

Stało się!

Kataklizm? Jaki kataklizm?! Na dobrą sprawę nikt właściwie nie wie, co zaszło. „Długi błysk i seria wstrząsów” – tylko tyle da się powiedzieć. Albo: „Nastąpił atak. Potężny. Rosjanie wynaleźli naprawdę sporo paskudnych rzeczy”. Albo jeszcze inaczej. Wynaleziono rewelacyjny środek medyczny na nowotwór. Leczy wszystkie przypadki. Coś jednak poszło nie tak i po trzech latach Ameryka się wyludniła. Cóż, leku nie zbadano pod kątem nieprzewidzianych skutków ubocznych. W efekcie ludzie, którym go zaaplikowano, albo wymarli, albo zmienili się w krwiożercze bestie („Jestem legendą”). A może komuś odpowiada taki przebieg wypadków: Ziemię najechali obcy z kosmosu, żeby przejąć zasoby planety. Ziemianie użyli broni atomowej i wygrali wojnę, ale stracili miejsce do życia na skażonej planecie. Resztki ludzkości krążą na orbicie w ogromnej stacji kosmicznej. Docelowo wybierają się na Tytana, jeden z księżyców Saturna („Niepamięć”).

Idźmy dalej. Specjalny środek chemiczny wypuszczono do górnych warstw atmosfery, aby obniżyć temperaturę na Ziemi i tym samym zniwelować efekt cieplarniany. Jednak nie przewidziano wszystkich konsekwencji. Ziemię skuł lód i pokrył śnieg, a życie zamarło („Snowpiercer. Arka przyszłości”). Każda poprzednia wersja filmowej zagłady przebija następną. Tajny program wojskowy uzyskał samoświadomość. Uznał ludzkość za zagrożenie i postanowił zaatakować pierwszy. Ci, którzy ocaleli, są skazani na wojnę z superinteligentnymi maszynami („Terminator. Ocalenie”).

Świat bez drogowskazów

Większość ludzkości wyginęła. Czas stanął w miejscu. Kalendarze i mapy straciły przydatność. Rodzina, krewni, znajomi zniknęli. Z dalszych okolic dochodzą tylko mgliste sygnały i zagadkowe symptomy. Radio podaje natężenie promieniowania, „a jeżeli chodzi o dobre wiadomości, to nie ma takich” („Hardware”). Nieliczni ocaleńcy snują się w widmowym krajobrazie, kamera filmuje plener przez brązowy lub czerwony filtr („Droga”). Kolory zanikają, z trudem można odróżnić niebo od ziemi i wyznaczyć linię horyzontu. Góry piętrzą się jak hałdy kopalniane, lasy to kikuty drzew sterczące jak po pożarze. Na ziemię nieustającym deszczem opadają popioły. Właściwie nie dziwi nic – np. stary samochód ciągnięty pustynnym bezdrożem przez karawanę wielbłądów („Mad Max pod Kopułą Gromu”). Te rozbuchane wizje miewają czasem rozmach wręcz operowy jako popis dekoratorów, rekwizytorów, scenografów i speców od efektów wizualnych.

Po ulicach Nowego Jorku biegają stada dzikich kozic, polują na nie lwy, które uciekły z zoo. Trawniki zmieniły się w chaszcze. W Central Parku rośnie kukurydza („Jestem legendą”). Autostrady to pasma złomowisk – za kierownicą tkwią jeszcze szkielety kierowców, których zagłada dopadła w trakcie ucieczki. Jednak, gdy lepiej się przyjrzeć, okaże się, że tę zagładę oglądaliśmy wiele razy w wiadomościach. Z tym że daleko od nas. Pejzaż po apokalipsie przypomina a to libańskie dzielnice nędzy, a to nowojorskie slamsy, a to brazylijskie fawele, a to żydowskie getta w czasach Holokaustu. Patrzyliśmy na to z bezpiecznej odległości, przekonani, że nas to nie dotyczy.

Jednak najbardziej egzotyczną figurą w tym pejzażu pozostaje człowiek. Ewolucja się zwija, ludzie wracają na drzewa. Zmieniają się w drapieżniki, co w tej sytuacji wydaje się najrozsądniejsze. Ostatecznie przeżyją ci, którzy najszybciej upodobnią się do zwierząt i najłatwiej, bez skrupułów, zapomną, że bycie człowiekiem zobowiązuje do czegokolwiek. I ci, którzy pierwsi zrozumieją, że mnóstwo przedmiotów dotąd będących na codziennym wyposażeniu – od telefonu komórkowego po łyżkę – traci użyteczność, a napastnika albo konkurenta do porcji jedzenia można zabić właściwie wszystkim („Cloverfield Lane 10”). Pod tym zaś względem zdegradowany homo sapiens wykazuje nieograniczoną pomysłowość. Zresztą człowiek stał się teraz maszyną, surowcem. Można go zjeść, można zakuć w łańcuchy i zmusić do pracy. Spory rozstrzyga się na prowizorycznych arenach walk. Sprawiedliwość jest po stronie tego, który przeżyje. Obowiązuje jedna zasada: dwóch wchodzi, jeden wychodzi. „Innych zasad nie złamiesz, bo nie istnieją” („Mad Max pod Kopułą Gromu”).

Nadeszła epoka, w której żywi często zazdroszczą umarłym. Zresztą i umrzeć jest dość trudno. Śmierć głodowa to długotrwałe, wyczerpujące konanie. „Umrzeć? To głupota żądać luksusów w takich czasach”. A czasy nastały takie, że często jedyną przysługą, jaką człowiek może oddać komuś z najbliższych, to zabić go w możliwie bezbolesny i humanitarny sposób.

Zagrożenie w kinie postapokaliptycznym bywa wręcz absurdalne. Oto Ziemię opanowały metalowe pająki. Są ślepe, a ludzkie ofiary namierzają dzięki wyostrzonemu zmysłowi słuchu. Kto chce przeżyć, musi się nauczyć milczeć i poruszać bezszelestnie („Ciche miejsce”). A spróbujcie w całkowitej ciszy spędzić bodaj jeden dzień! No tak, ale w świecie, który ocalał, pod znakiem absurdu upływa całe życie.

Rytuał, który ocala

Sprostanie postapokalipsie od strony psychologicznej to osobny wyczyn. Zagładę trudno znieść, nawet gdy się ocalało. Ludzie popadają w paranoję, wszędzie węszą spiski, rozpuszczają plotki, zawiązują się pośpieszne, tymczasowe sojusze, wybuchają konflikty o wszystko. Byle zgarnąć więcej jedzenia, byle przeżyć do jutra. Wszyscy wynajdują sobie bezsensowne zajęcia, żeby nie zwariować. Chętnie słuchają na wpół oszalałych samozwańczych mesjaszów. „Ten, kto robi atrakcyjne obietnice, zawsze wydaje się uduchowiony” („O-bi, o-ba. Koniec cywilizacji”). Ludzie po katastrofie rozmawiają nawet ze sklepowymi manekinami albo z własnym psem, byle zachować jak najwięcej z dawnego świata, z dawnych przyzwyczajeń, by zyskać namiastkę tego, co wcześniej stanowiło ich życiową otulinę. Bez niej radykalnie odmienny świat byłby nie do wytrzymania. Na dłuższą metę prowadziłby do szaleństwa albo samobójstwa. Przed obłędem można także się chronić poprzez regularne, drobiazgowe wykonywanie codziennych czynności, choćby był to pusty rytuał („Jestem legendą”).

W nowej sytuacji kiełkują dylematy moralne, przed którymi wcześniej nie stawaliśmy. W filmie „Droga” syn wypytuje ojca w trakcie morderczej walki o przeżycie: „Czy wciąż to my jesteśmy ci dobrzy?”. Pytanie na miejscu. Przed apokalipsą podobne doświadczenie było udziałem stosunkowo nielicznych nieszczęśników: więźniów obozów koncentracyjnych, gułagów czy żydowskich gett w czasie Holokaustu. Teraz to doświadczenie całej ludzkości.

Z licznych symulacji filmowych na tym polu odnotujmy i taką, że przetrzebiony gatunek homo sapiens może już się nie odrodzić w znanej postaci. Tsunami, które przeszło przez świat, spowodowało, że teraz powstają najdziwaczniejsze hybrydy organiczno-elektroniczno-mechaniczne. Zupełnie nowe byty – nie wiadomo, czy żywe i czy mają świadomość. By znaleźć obcych, nie musimy już się wyprawiać do innej galaktyki, jak w czasach Lema (pamiętamy wyprawę „Niezwyciężonego”?) – mamy ich za rogiem.

I najbardziej dręcząca świadomość: że w tym nowym świecie już nigdy nie zrobimy tego, co sobie zawsze obiecywaliśmy: ani tatuażu, ani „szalonej nocy w Vegas”; już nie pojedziemy na wymarzone wczasy na Bali ani na pielgrzymkę do wyjątkowego sanktuarium. Nikt nas nie opłacze, gdy umrzemy: „Posiadanie dzieci to teraz słabość, sadyzm i samobójstwo”. Władze zresztą ograniczają populację, cofają przydziały żywnościowe jednostkom nieprzyszłościowym, kastrują mężczyzn chorych i z wysokim poziomem skażenia radioaktywnego. Dla dobra pozostałych.

Ponumerujmy priorytety

Czy z tych tragicznych wizji można wyciągnąć naukę? Można. Na przykład tę, że struktura społeczna oraz system wytwarzania i dystrybucji dóbr to skomplikowany mechanizm, działanie o wielu zmiennych. Łatwo się zacina, trudno go naprawić i szybko popada w stan kontrproduktywności i atrofii. Należy więc chuchać i dmuchać, by jak najwięcej z niego ocalało po przejściu wojny czy zarazy. Świętą powinna być zasada: zachowaj porządek, a porządek zachowa ciebie.

Wnioski polityczne? Proszę bardzo. Dyktatura – ten rodzaj rządów na czasy postapokaliptyczne prorokuje niemal każdy film. Co przypomina widzowi, jak bardzo demokracja jest niestabilna, pracochłonna i kosztowna. I jak trudno ją praktykować w świecie dotkniętym przez anarchię. Najłatwiej w czasach niespokojnych przyjmuje się zamordyzm pod pretekstem zachowania porządku, który ochroni życie ocalałym. Reglamentacja wszystkiego, rygor i dozór. „Znajcie swoje miejsce! Pilnujcie go!”, słychać z megafonów. Posłuch wymuszą publiczne egzekucje. Operetkowy tyran obwieszony medalami nie wiadomo za co przypomina dyktatorów z Korei Północnej („Snowpiercer. Arka przyszłości”).

Poza tym ta tragiczna sytuacja wymusza na ludzkości ponumerowanie od nowa życiowych priorytetów. A to często oznacza dla człowieka kolejny kataklizm. Film „Księga ocalenia”: „Przed zagładą ludzie mieli więcej, niż było im potrzebne. Niczego nie doceniali. Wyrzucali rzeczy, o które teraz się zabijają”.

Filmy postapokaliptyczne testują także nauki bałamutne i groźne, które infekują umysły po zagładzie. Z wojny, która doprowadziła w zasadzie do unicestwienia ludzkości, można wyciągnąć i taki wniosek, że teraz należy wytępić w ludziach to, co jest zarzewiem każdego konfliktu – emocje. Powinni żyć jak roślinki („Equilibrium”, reż. Kurt Wimmer, 2002). Ustabilizowana, w miarę zasobna wegetacja, nic więcej. By utrzymać stabilne samopoczucie, wystarczy wstrzykiwać sobie regularnie prozjum – cud farmacji, który zobojętnia. Problem tylko taki, że w ludziach – zwłaszcza bardziej wiekowych – żadne lekarstwo nie jest w stanie zabić miłości do płócien mistrzów renesansu, a choćby i do starej płyty gramofonowej. No i zwierzaki. Zdrowe organizmy ludzkie nie hodują zwierzaków – do czego toto potrzebne? A jednak za taki detal ludzie gotowi są nawet oddać życie. Kiedy nakryje ich policja, zostają poddani zmatrycowaniu, co znaczy, że przefasonuje się im psychikę, tak by żaden szkodliwy poryw jej nie zaśmiecał.

Słowo, które ma władzę nad czasem

No i wreszcie pytanie, czy w tych wizjach jest jakaś nadzieja. Słaba – tak. Bo ludzkość miewa przebłyski, flashbacki z dawnych czasów, choć to często jedynie oderwane fragmenty nieprzystające do siebie, niezrozumiałe. Nie układają się w żadną hierarchię. Świat po zagładzie jest śmietniskiem nie tylko cywilizacji, ale i ducha: kultury, prawa, religii. W dodatku te sporadyczne wizje świata sprzed wybuchu są reglamentowane przez władze: „Wspomnienia nie mogą wpaść w niepowołane ręce”. Ci, którzy ustanawiają nowy ład, nie życzą sobie, aby ktokolwiek patrzył im na ręce. Dlatego wspomnienia bywają kasowane, a wiedzę o świecie – dawnym i tym nowym – przekazuje się z jednego, centralnego źródła. Oczywiście tych biednych ocalałych można bezkarnie tumanić, wykorzystywać i do woli nimi manipulować.

Nic dziwnego – zagłada zniszczyła naturalny tryb przekazywania młodszym pokoleniom wiedzy o cywilizacji, organizacji społecznej i kulturze. Tymczasem wyrosła cała generacja, która niczego nie pamięta, nie ma żadnych doświadczeń, żadnej wiedzy. To ludzie „zerowi”, skoncentrowani wyłącznie na własnym przetrwaniu biologicznym, niewiele różniący się od zwierząt. Życie duchowe odradza się u nich z trudem i w formie pokracznej, ale tylko na takie ludzkość obecnie stać. Tworzy się nowa ikonografia, znaki, totemy, po których rozpoznają się plemiona zaprzyjaźnione i obce. Komuś przypomina się figura krzyża, ale nikt już nie pamięta, co on oznacza. Wszystko to trudno zresztą wyrazić, bo młode pokolenia zapomniały języka przodków. Mowę zastępują pohukiwania, szczekanie, pomruki. Jedni po drugich powtarzają stare słowa, które teraz nic dla nikogo nie znaczą. Ocalali w tym dziwacznym języku przywołują fragmenty legend zasłyszane nie wiadomo gdzie i od kogo. Ale w ten sposób rodzi się literatura. Jak za czasów Homera opowieści przekazywane są z ust do ust. I najważniejsze: każdy taki przekaz zaczyna się i kończy przypomnieniem słuchaczowi, że jak najwięcej należy zapamiętać, by przekazać potomnym.

Jednego zaraza czy kataklizm nie są w stanie zniszczyć do końca – nadziei. Ta każe wierzyć, że dawny świat się odrodzi, choć podstawy tej wiary bywają kruche. Podobno gdzieś ocalała Księga, w której zapisano zasady dawnego porządku. Ona pomoże odtworzyć świat sprzed apokalipsy, kiedy obowiązywały reguły, których teraz nikt już nie pamięta („Księga ocalenia”). To potwierdzenie odwiecznej prawdy, że słowo utrwalone na piśmie pozwala w pewnym sensie zatrzymać czas, przechować doświadczenie, a może nawet odwrócić to, co nieodwracalne. Czyż nie o tym samym mówiła Olga Tokarczuk w przemówieniu noblowskim?


Postapokaliptyczna trzynastka
1. Nazajutrz, reż. Nicholas Meyer, 1983
2. O-bi, o-ba. Koniec cywilizacji, reż. Piotr Szulkin, 1984
3. Mad Max pod Kopułą Gromu, reż. George Miller, 1985
4. Hardware, reż. Richard Stanley, 1990
5. Delicatessen, reż. Jean-Pierre Jeunet/Marc Caro, 1991
6. Jestem legendą, reż. Francis Lawrence, 2007
7. Terminator. Ocalenie, reż. McG, 2009
8. Droga, reż. John Hillcoat, 2009
9. Księga ocalenia, reż. Albert Hughes, 2010
10. Niepamięć, reż. Joseph Kosinski, 2013
11. Snowpiercer. Arka przyszłości, reż. Bong Joon-ho, 2013
12. Cloverfield Lane 10, reż. Dan Trachtenberg, 2016
13. Ciche miejsce, reż. John Krasinski, 2018


Fot. BEWPHOTO

Wydanie: 16/2020, 2020

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy