Dzikom rolnicze NIE

Dzikom rolnicze NIE

Choć myśliwi odstrzeliwują ponad 300 tys. dzików rocznie, ich populacja w ciągu 12 lat wzrosła ponaddwukrotnie

Według danych GUS, od roku 2000 do 2012 populacja dzików w Polsce wzrosła ze 118 tys. do 255 tys., czyli ponaddwukrotnie. Rekompensata za straty, jakie powodują one w uprawach, znalazła się na pierwszym miejscu listy postulatów podczas tegorocznych rolniczych protestów.
Sprawa nie jest nowa. Na licznych spotkaniach gminnych rolnicy przekonują, że odstrzeliwuje się za mało dzików. Zwierzęta żerują na polach, niszcząc uprawy, zwłaszcza kukurydzy, która jest ich przysmakiem. Mamy co prawda system, który powinien ograniczać populację dzików i innych zwierząt leśnych, dziś już regularnie szukających pożywienia na polach i w ludzkich gospodarstwach, ale jest on nieefektywny.

Strzelamy i strzelamy

Myśliwi tłumaczą, że nad dzikami panują i że liczba odstrzałów się zwiększa. W sezonie 2011/2012 w całym kraju ubito 177 247 dzików. W sezonie 2013/2014 odstrzelono ich już 300 tys. Sezon łowiecki 2014/2015 jeszcze trwa. Statystyki potwierdzają myśliwi. Mirosław Ogrodowski, prezes Koła Łowieckiego „Czapla”, mówi „Gazecie Pomorskiej”, że w ostatnim roku dla lepszej ochrony pól jego koło zatrudniło dodatkowo dwie osoby, a przy rolniczych włościach postawiono 25 ambon. Rolnicy jednak postulują, aby zmienić w Polsce prawo dotyczące gospodarki dziką zwierzyną. Specjaliści natomiast twierdzą, że prawo jest dobre.
Może to się wydawać dziwne, ale odpowiedzialność za dziki, które są włas-
nością skarbu państwa, ponoszą myśliwi. Zgodnie bowiem z ustawą Prawo łowieckie i Ustawą o ochronie przyrody, jeśli szkoda wystąpi na terenie obwodu łowieckiego, odpowiedzialność ciąży na dzierżawcy lub zarządcy tego obwodu. Tylko wtedy, gdy szkoda dotyczy obszarów niewchodzących w skład obwodu łowieckiego albo wyrządziło ją zwierzę będące pod całoroczną ochroną, odpowiedzialność ponosi skarb państwa.
W tej sytuacji koła łowieckie chętnie by się ubezpieczyły od odpowiedzialności za szkody wyrządzone przez dziki, ale żadna firma ubezpieczeniowa nie chce wystawiać takich polis, a szkód rocznie notuje się 10 tys.

Za szkody zwrócimy

Po wielotysięcznej demonstracji rolników w Warszawie ogłoszono, że Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi podwyższyło kwotę odszkodowań za dewastację upraw przez dziki do 6,1 mln zł. Co to oznacza dla rolników, opowiadają sami zainteresowani. Różowo nie jest, bo odszkodowania uzależnia się od wysokości dopłat. Jeśli np. gospodarz dostał już rekompensaty z kół łowieckich lub otrzymał wsparcie z Agencji Rozwoju i Modernizacji Rolnictwa, pomoc będzie pomniejszona o te kwoty. Przepis mówi, że „w przypadku gdy wysokość pomocy w ciągu trzech ostatnich lat przekroczy 15 tys. euro, wówczas rolnik otrzyma maksymalne możliwe wsparcie, czyli równowartość 15 tys. euro”. Rolnik musi oświadczyć, że w przypadku otrzymania pomocy nie będzie się ubiegał o odszkodowanie przyznawane na podstawie przepisów Prawa łowieckiego z tytułu szkód wyrządzonych przez dziki. W rzeczywistości poszczególne kwoty odszkodowań są śmiesznie małe, rzadko przekraczają 2 tys. zł. Na brak pieniędzy narzekają wszyscy, także myśliwi, którzy sprzedają mięso ubitych dzików. Od kilku lat spadają ceny skupu. Za kilogram mięsa dzika płaci się od złotówki do 2,50 zł, a przecież odszkodowania dla rolników pochodzą ze składek członkowskich myśliwych i ze sprzedaży dziczyzny. Koło się zamyka. Nie ma już kto strzelać, a organizowanie polowań dla myśliwych z zagranicy też staje się nieopłacalne, bo w innych również dziki również są, więc nie trzeba po nie jechać do Polski. Czy znajdzie się ktoś, kto rozwiąże problem?

Dziki jak psy

O dzikach mogą dziś wiele opowiedzieć nie tylko rolnicy, ale także mieszkańcy miast. W Świnoujściu pojawienie się rodziny dzików jest czymś tak zwykłym jak pojawienie się psa czy kota. W warszawskiej dzielnicy Bielany odwiedziny dzików i łosi przychodzących z Kampinosu, aby szukać smakołyków w śmietnikach, też już nikogo nie dziwią. Grzegorz Pietruczuk, wiceburmistrz Bielan, mówi, że stworzono system zawiadamiania straży miejskiej, która ma swój oddział do przeganiania lub wyłapywania, tj. usypiania poszczególnych osobników.
– My nie strzelamy – zapewnia wiceburmistrz. – Chodzi tylko o to, aby zwierzęta nie wyrządziły nikomu krzywdy i by same nie były narażone na niebezpieczeństwo, np. potrącenie przez samochód.
Na razie przypadku zranienia człowieka nie było, ale Grzegorz Pietruczuk wolałby nakłonić dziki, aby pozostawały w puszczy.

Wydanie: 11/2015, 2015

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy