Dzwonię, bo nie znam słów
Rozmowa telefoniczna jest bezpieczna nie tylko z powodu AIDS, ale i moralności
Wiedział, że zmusił ją do tego spotkania. Właściwie, gdyby nie jego telefony, pewnie ta znajomość po prostu by się rozmyła. Ale on chciał wiedzieć, dlaczego po dokładnie dwóch tygodniach, gdy pozwalała całować się w windzie, nagle zmieniła zdanie i ciężko wzdychała, jak tylko słyszała jego głos w słuchawce.
– No właśnie dlatego – powiedziała Ewka. Miała wypukłe, czerwone usta, obcisły sweterek i dobre nogi, czyli wszystko, co kobieta mieć powinna – No właśnie dlatego, że całowałeś mnie w windzie. W ogóle, do niczego się nie nadajesz. W ogóle – głos kobiety był zniechęcony. – Nawet ciastka porządnego nie potrafisz wybrać. Dziobnęła w kawałek tortu, na który ją namówił. Owoce wymieszane z bitą śmietaną wyglądały nieciekawie, jakby ktoś zebrał je z podłogi. – No to ja już muszę iść – wstała. – I nie dzwoń do mnie, bo tatuś się denerwuje.
Po prostu wyszła. Próbował sobie przypomnieć, która to w ostatnich miesiącach. Może powinien przestać całować je w tych windach? A może chodzi o coś innego. Jedno jest pewne, żadna z nim być nie chciała.
Dokończył ciastko, które zostawiła Ewa. A co, jak płaci, to może. Skrzywił się, rzeczywiście okropne.
W szatni rozejrzał się. Akurat był sam. Zaczął oglądać się w wielkim lustrze. Nic mu nie brakowało, szczególnie, jeśli wyczyści buty. Jednak szatniarz był innego zdania. Ten niewysoki, pulchny blondyn wyglądał na kucharza. Miał zbyt jaskrawy szalik i za krótkie spodnie. Trudno się dziwić, że ta kobieta, z którą przyszedł, nie wytrzymała z nim zbyt długo.
Tylko łyżeczka cukru
Lubił swoje mieszkanie. Po śmierci matki niczego tu nie przestawił. Siadał w fotelu, ostrożnie, tak jak prosiła. Słodził tylko jedną łyżeczkę, bo miał skłonności do tycia. Spał w skarpetkach, bo bał się przeziębień. I bardzo chciał się ożenić, teraz matka nie mogła jeż mu tego zakazać.
Pracował w małej, prywatnej firmie, która jako 150 w stolicy wstawiała plastikowe okna. To znaczy przyjmował zlecenia i ładnym, okrągłym pismem wpisywał je do “księgi klientów”. Starannie prowadził księgowość, a szef błogosławił los za takiego cichego pracownika. Tylko monterzy kpili z niego: – No, panie Edku -pytali – kiedy nam pan pokaże tę swoją narzeczoną? Bo na użytek biurowy Edward miał dziewczynę, skromną blondynkę, ale za to studentkę. I opowiadał o niej całkiem realne historie. Że ma psa, kundla, który kiedyś zginął, a po tygodniu wrócił, cały poraniony, że uwielbia makarony, ale najlepsza jest jej pieczarkowa, że nie chce wychodzić za mąż, bo studia nie skończone. Tak naprawdę nie lubił blondynek, a studentek bał się od czasu, gdy jedna z nich zaprosiła go na dyskotekę. Tylko się zmęczył.
– Panie Edwardzie, pan nie śpi – głos sekretarki był ostry. – Klientka czeka. Szybko zapisał adres i dość mętnie przedstawione wymagania. Kobieta miała jasnoszare włosy, okutana w jakaś monstrualną kurtkę, niewiele widział. Na stoliku położyła stos książek z jakimiś medycznymi tytułami. – Lekarz powinien uczyć się przez całe życie – zrozumiała jego spojrzenie. – Jestem psychiatrą, a w tej dziedzinie ciągle coś się zmienia.
Wzruszył ramionami. Chciał powiedzieć, że czubek to będzie zawsze czubek, ale nie odważył się. – W moim gabinecie proszę założyć jedną taflę – tłumaczyła. – Takie wielkie okno uspokaja. – A pan ma okna swojej firmy? – spytała tak nagle, że odpowiedział szczerze: – Mama mówiła, że tatuś wybrał takie, co przeżyją nas troje.
Kobieta zebrała książki. – Niech pan więcej myśli o sobie – uśmiechnęła się do niego. – Do zobaczenia. Przyjdę jeszcze zapłacić.
Potrzebna jest jedna święta
Spodobało mu się to, co powiedziała. Wyrzucił resztki mięty, które zostały po matce. Wieczorem nie założył skarpetek, a rano włączył telewizor. Zrobił sobie gęste, tuczące kakao. Wstawał wcześnie, mógł pomyśleć o sobie. Monotonny glos spikerki opowiadał o nieostrożnych kierowcach, którzy zginęli tej nocy. Już chciał wyłączyć telewizor, gdy z ekranu zaczęły do niego uśmiechać się dziewczyny jak z okładki. Ale natychmiast został poinformowany, że te wszystkie kobiety czekają na jego telefon, szukają poważnego mężczyzny, żadne szeptanki przez telefon, żadnych wulgarności. Choć teraz, na ekranie w wygięciu ściąga koszulkę, w życiu chce gotować rosół i być podporą.
Siorbał kakao, bo nikt nie mógł mu powiedzieć, że to nieelegacko. Był nieufny, to niemożliwe, żeby takie panienki byty samotne. – Zadzwoń, mam na imię Alicja. Ale pamiętaj, szukam tylko poważnego mężczyzny. Już raz w życiu dałam się oszukać. Teraz chcę mieć przyjaciela, męża, kogoś, z kim założę dom. I będę w nim najlepszą gospodynią Jestem studentką, będę nauczycielką, dzieci mnie lubią, tak bardzo chciałabym mieć własne – głos przypominał mu ulubiony serial brazylijski. Zapisał numer. Biedna dziewczyna, może chociaż ją pocieszy. A Alicja powoli zsuwała ramiączka bluzki. Gorące kakao parzyło gardło. Na ekranie pojawiła się następna piękność gwałtownie poszukująca solidnego mężczyzny, który pochwali jej kotlety.
Wykręcił numer. – Jaka Alicja? Ja ci nie wystarczę? – głoś po drugiej strome proponował wesołą zabawę, niech tylko zamknie oczy i posłucha. Odłożył słuchawkę. Skończył kakao. Jak zwykle nie miał szczęścia.
“Pani psychiatra”, jak ją określił, przyszła znowu. Coś pomyliła w wymiarach, a pracuje tu obok, więc wstąpiła. To wielkie okno w jej gabinecie powinno być trochę wyższe, niż podała. – Żeby nikt pani przez to okno nie wyskoczył – powiedział i roześmiał się. – Dlaczego pan sądzi, że moi pacjenci są samobójcami? – zdziwiła się. – Po prostu mają problemy, a ja im pomagam. Spojrzał na nią z powątpiewaniem. Zdjęła czapkę, loczki owijały jej twarz. Zabawna, ale leczyć na pewno nie umie.
Wieczorem znowu zadzwonił do Alicji. – To ja – usłyszał. Miała zmieniony głos, ale uznał, że to wina starego aparatu. Matka nie pozwalała kupować nowego. – Może jestem tym, którego szukasz – wyrecytował. – Roześmiała się. – Każdy tak mówi, ale porozmawiajmy. Czujesz się samotny? Opowiedz, co się wydarzyło, a ja powolutku zrobię ci coś słodkiego.
Nie, to nie mogła być Alicja, Zadzwonił raz jeszcze, ostro zażądał dziewczyny, która miała na imię A – L – I-C-J-A – grzmiał, aż wreszcie usłyszał ten sam głos, który rano zapowiadał szczęście małżeńskie. – Nie tylko ty do mnie dzwonisz – powiedziała obojętnie – musisz mi udowodnić, że naprawdę ci na mnie zależy. Ale on szybko skończył rozmowę. Pamiętał, że to droga zabawa.
Jednak dzwonił do niej co parę dni. – Widziałem cię w telewizji, czekałem na taką kobietę jak ty, chciałbym stworzyć ci dobry dom – brzmiało to bezradnie, ale było inne niż to jąkanie lub wzdychanie innych mężczyzn.
Alicja siedziała przy małym biurku. Zapalona lampka, przed nią lustro i licznik impulsów. Gdy miała ich 250, inkasowała 100 złotych i wracała do domu. 100 złotych pozwalało jej wynajmować pokoik i studiować geologię, jedyny wydział, na który przyjmowano bez egzaminów. Gdyby zarabiała sto złotych dziennie… Sięgnęła po coca-colę. Pewnie była zbyt nieśmiała, mężczyźni szybko rezygnowali z rozmowy z nią. Nawet zastanawiała się, dlaczego, właściciel tej telefonicznej agencji, udającej, że rozmawiające naprawdę szukają miłości, nie zwolnił jej do tej pory. – Po prostu potrzebna jest taka jedna święta, to go uwiarygodnia – powiedziała koleżanka, studentka iberystyki, która swoim szeptem, zawsze nabijała sobie maksimum impulsów. Na szczęście, ostatnio było spore zapotrzebowanie na proste rozmowy z Alicją. Szef nawet dorzucił jej premię i kazał postudiować książkę kucharską, bo w sprawach gotowania dukała. Za to o problemach w pracy, natarczywej żonie i nieudanym seksie mogła mówić i tłumaczyć w nieskończoność.
Srebrny, zły znak
Mijały godziny, złościło ją jej własne czekanie na telefon Edwarda. Dukający urzędnik, nie więcej, żadnej perspektywy, a przecież naprawdę była ładna i nie mogła wyjść za mąż za kolegę – geologa.
– Przepraszam, że tak późno – to Edward, uśmiechnęła się. – Miałem takie zawirowanie w pracy. – To znaczy?
– Jakąś taką mamy stukniętą klientkę, codziennie do mnie przychodzi, Ciągle zmienia wymiary okien. – Może się jej podobasz? Odpowiedział poważnie: – Nie, na pewno nie. Zaczyna mi przypominać węszącą wiewiórkę, ale to nie jest miłe skojarzenie. – Czyli jest ładna.
– Tak, nawet bardziej niż myślałem, ale to nie zmienia faktu, że codziennie zawraca mi głowę. I wypytuje.
Porozmawiali jeszcze o jej studiach, o nowych zasłonach do pokoiku “przy rodzinie”. Bez przekonania, bo zawsze odmawiała, zaproponował jej spotkanie. – Ale wiesz, że kiedy umówię się z klientem, to znaczy z dzwoniącym, tracę pracę? – Wiem – odpowiedział, bo to mówiła zawsze. Znużony pomyślał o kakao i skarpetkach, które jednak założy, bo zapowiada się zimna noc. – Dobrze – odpowiedziała. – Jutro, o osiemnastej w “Nowym Świecie”. Będę miała małą, srebrną torebkę.
Tej nocy po raz pierwszy nie śnił o czerwonych ustach Ewki, tej, którą tak nieopatrznie całował w windzie. Postanowił nie myśleć, nie mieć nadziei. Pójdzie i… Spróbuje nie stracić tej dziewczyny, którą, jak na razie, widywał w telewizji, bladym świtem, gdy politycy jeszcze spali i nie było żadnych afer. Nie będzie całował jej w windzie, nie zaproponuje ohydnego tortu, nie będzie w kółko opowiadał o mamusi. Powie, że ma mieszkanie, dobrą pracę i kocha ją ponad życie.
Zadowolony z siebie rano zrobił sobie jeszcze tłustsze kakao, tylko na chwilę włączył telewizor. Mignęła twarz Alicji. Nie musi jej oglądać, dzisiaj się spotkają.
Lekarka, którą Edward porównał do węszącej wiewiórki, nie spała tej nocy w ogóle. Właściwie była pewna, że musi wreszcie to zrobić. Nie może codziennie przychodzić do biura i udawać, że zamawia jakieś okna. Ciekawe, gdzie by je wstawiła, no i z czego zapłaciła. Ten biedny Edward, tak go właśnie nazywała w myślach, ten biedny Edward już coś zaczął podejrzewać. Niby patrzył w papiery, a z niej oka nie spuszczał. Najpierw myślała, że się jej spodobał, to nawet byłoby po jej myśli, ale nie – patrzył na nią ze zdziwieniem, bez zachwytu. Trudno, ofiara nie musi podziwiać jej biustu.
“Wiewiórka” prowadziła wraz z kolegami małą klinikę psychiatryczną, każdy miał swój kawałek pracy, a ona księgowość, bo mężczyźni uznali, że kobieta najlepiej poprowadzi rachunki, Do końca lutego powinna zdobyć pieniądze, które ciągle wyjmowała z kasy. 29 lutego dzielą się zyskiem.
Miała spierzchnięte wargi. Jakim zyskiem? Można było poskrobać tylko pustą półkę w sejfie. Wszystko wydała. Dobrze, że Ewka podsunęła jej tego głupka. Łatwo zrobi z niego wariata. Przecież nie ma żadnej narzeczonej, ciągle kłamie. Pieniądze też pewnie wyniósł, bo myślał, że się zwariowaniem wykręci. Tak uznają, wszyscy.
Kiedy “Wiewiórka” zemdlała, nikogo nie było w biurze, a do tego telefon się zablokował. Kobieta prawie nie oddychała, więc Edward pobiegł do sąsiedniego budynku. Nie widział, jak “Wiewiórka” opróżnia Szufladę z utargiem, otwiera kasę. Jeszcze wiele razy opowiadał o tajemniczej złodziejce. Ponieważ nikt z pracowników jej nie widział, potraktowano Edwarda jak zwykłego złodzieja. Gdy wyszedł z więzienia, Alicja nie pracowała już pod miłosnym telefonem. Awansowała do ekskluzywnej agencji towarzyskiej. Nad jej łóżkiem wisiała mała, srebrna torebka. Jak dobrze, że ten facet nie przyszedł na randkę. Może razem z nim byłaby teraz smutna i nudna.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy