Ekologia z narażeniem życia

Ekologia z narażeniem życia

Coraz częściej aktywizm na rzecz środowiska naturalnego niesie ryzyko śmierci Homero Gómez często był nazywany przez znajomych „panem od motyli”. 50-latek, z wykształcenia inżynier, z zawodu samorządowiec, a z zamiłowania działacz na rzecz ochrony naturalnych siedlisk danaida wędrownego, monarcha, w Meksyku, na pierwszy rzut oka nie wyglądał jak ktoś, kto mógłby zagrozić interesom wielkich syndykatów kryminalnych. Wprawdzie był mężczyzną wysokim, postawnym, ale na zdjęciach prawie zawsze się uśmiechał, a współpracownicy z urzędu i mieszkańcy miasteczka El Rosario w stanie Michoacán wspominają go jako niezwykle ciepłego, serdecznego, unikającego konfliktów. Konflikty i przemoc nie unikały natomiast jego samego. Jako aktywista zajmujący się ochroną olbrzymich połaci meksykańskich lasów – niezamieszkanych i państwowych, a więc idealnie nadających się do prowadzenia działalności przestępczej – prędzej czy później musiał wejść w drogę kryminalistom. Zwłaszcza że walczył o poszerzenie terenu rezerwatu biosfery monarcha. Ustanowiony w 1980 r. i skupiający 56 tys. ha dziewiczego lasu w centralnej części Meksyku rezerwat jest największym na planecie siedliskiem tych motyli, wpisanym nawet na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Gómez, będący jednocześnie zarządcą rezerwatu, chciał go powiększyć o kolejne hektary – również z powodu ekspansji turystycznej w regionie, stanowiącej zagrożenie dla motyli i innych rzadkich gatunków. Ze swoim przeciwnikiem w realizacji tej misji nie miał jednak za bardzo szans. Na terenie stanu Michoacán niezwykle aktywny jest kartel Sinaloa, największa i najbrutalniejsza organizacja kryminalna w Meksyku, a prawdopodobnie nawet na całej półkuli zachodniej. Obecna w 17 z 31 stanów kraju, działa jak ogromna korporacja międzynarodowa. Tak potężna, że nawet sama nie wykonuje wyroków. Do zabójstw zdrajców albo donosicieli wynajmuje inne gangi. Już dawno nie ogranicza się też do handlu narkotykami. Zarabia na wszystkim, na czym się da – od przeprowadzania ludzi przez granicę z USA, przez przemyt dóbr luksusowych, aż po haracze od właścicieli hoteli na obu wybrzeżach Meksyku i nielegalny wyrąb drewna. To właśnie z wycinką drzew walczył Homero Gómez. Dziś, niestety, trzeba o nim pisać w czasie przeszłym. Ostatni raz widziano go żywego 13 stycznia na spotkaniu z innymi samorządowcami. Choć rodzina zgłosiła jego zaginięcie już 24 godziny później, a w poszukiwania zaangażowało się ponad 200 ochotników, Gómez nie wrócił do domu żywy. Ciało odnaleziono ponad dwa tygodnie później na terenie innego rezerwatu przyrody, w Ocampo. Chwilę potem władze meksykańskich parków krajobrazowych wydały oficjalny komunikat stwierdzający, że jego śmierć nie miała nic wspólnego z ekoaktywizmem – według nich Gómez po prostu potknął się i utonął. Dopiero druga autopsja ujawniła ślady uderzenia w głowę. Do dziś nie ustalono, kto i dlaczego zabił aktywistę. Homero Gómez to jedno z ostatnich nazwisk na długiej liście ofiar walki o ochronę środowiska naturalnego. Według szokującego raportu przygotowanego przez Global Witness, organizację pozarządową monitorującą globalny aktywizm klimatyczny i ekologiczny, tylko w 2018 r. na całym świecie zabitych zostało 164 działaczy zajmujących się różnymi aspektami ochrony przyrody. To wprawdzie niewielki spadek w porównaniu z rekordowym pod tym względem rokiem 2017, kiedy życia pozbawionych zostało 201 osób, ale liczba ta wciąż przeraża. Zwłaszcza że w szerszej perspektywie potwierdza tendencję zwyżkową, bo jak pokazują wyniki badań przeprowadzonych przez zespół dr Nathalie Butt z australijskiego uniwersytetu stanowego w Queensland, w ciągu ostatnich 15 lat liczba zabójstw ekologów podwoiła się. Pomiędzy 2001 a 2017 r. zamordowano co najmniej 1155 osób, niemal w każdym zakątku świata. Dla porównania – to niemal połowa ofiar śmiertelnych w amerykańskich jednostkach w Afganistanie i Iraku (łącznie!) tym samym okresie. Jak wynika z raportu Global Witness, najniebezpieczniejsze dla aktywistów są w ostatnim czasie Filipiny. Wyspiarski kraj, w którym rządzi Rodrigo Duterte, populistyczny strongman skłonny zabijać w imię realizacji swoich celów, stał się w 2018 r. grobem dla aż 30 działaczy na rzecz ochrony środowiska. Większość zginęła, walcząc o swoje tereny uprawne. Duterte jest bowiem wielkim zwolennikiem poszerzania uprawnień koncernów spożywczych i tworzenia na Filipinach ogromnych gospodarstw rolnych. Zarządzające nimi firmy nie chcą jednak płacić drobnym farmerom ani gospodarstwom ekologicznym za ziemię, próbują zamiast tego wyrzucać ich z tych terenów. Opłacają

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2020, 2020

Kategorie: Świat