Talerze z pszenicznych otrębów do zjedzenia W Maćkowicach od lat ludzie w niedzielę chodzą do kościoła na dwie tury: jedna na 8, druga na 9.30. Jeszcze kilka lat temu po mszy kobiety szły do domu, a mężczyźni do sołtysa pogadać o polityce. Teraz wielu zachodzi do starej agronomówki. Obowiązkowo. Z meldunkami przychodzą do tej agronomówki, z pytaniami: – Czy ziemia okrzemkowa podsypana pod krzaczki nie zaszkodzi dojrzewającym malinom? Eugeniusz Machaj nigdy nie wymawiał się niedzielą. Jak było trzeba, to najmował transport i przywoził ziemię, a potem rozprowadzał ją wśród rolników. Za paliwo często płacił z własnej kieszeni, nawet żonie się nie przyznawał, bo chciał przekonać sąsiadów o opłacalności nowych metod uprawy i hodowli. Machajowie zatrudnili się przed laty w Maćkowicach nie tylko jako lekarze weterynarii, ale też jako rolnicy. On z Zarzecza, ona z obrzeży Jarosławia, znaczy swoi. Ekologami, twierdzą, byli już wtedy, gdy w Polsce mało kto w ogóle rozumiał znaczenie tego słowa. Połowa lat 60., lecznica dla zwierząt w małym miasteczku w pobliżu Mielca i kawałek ogrodu. – Byliśmy młodzi i pełni zapału – wspomina pani Maria. – Chłopi w tamtych latach swoje rozstanie z ziemią przeżywali jak łagodną grypę, bo zakłady lotnicze w Mielcu oferowały każdemu lżejszą pracę i wyższe zarobki. Na wsi królowali badylarze – ogrodnicy i sadownicy, związani z potentatami przetwórstwa owocowo-warzywnego, czyli z Horteksem i Pomoną. Nauczyli się nowych, szybkich upraw i łatwych pieniędzy za pędzone pod szkłem ogórki i pomidory, wczesną marchew i kapustę, za truskawki. – Widzę kiedyś jednego, jak idzie wzdłuż zagonu i trzepie z pończochy azotoks – opowiada Eugeniusz Machaj. – Człowieku, co robisz, przecież to trucizna! – Ja jej przecież nie będę jadł – uśmiał się tamten i sypał dalej. Mieszkali na wsi, ale bali się mleka „prosto od krowy”, mimo iż nikt wtedy nie wiedział, że może być chora na BSE. Sąsiedzi wzruszali ramionami, ale podglądali, co Machaj sieje, gdzie sadzi. Chcieli wiedzieć, czy ten ekolog tylko w gębie mocny, czy też naprawdę ma głowę nie od parady. Wieś obserwowała, jak żyją w rodzinie. Podobało się, że najstarszy syn, Marcin, dziś lekarz, przed pójściem do szkoły miał obowiązek nakarmić zwierzęta. – Uczyliśmy dzieci, całą trójkę, że człowiek jest częścią przyrody, dlatego winien żyć z nią w symbiozie – powiedzą Machajowie o tamtych latach. Czyste jak diament Obecnie mieszkają w Przemyślu, a pracują w lecznicy dla zwierząt w pobliskich Maćkowicach. Tu w 1987 r. kupili trzy hektary pola, by – jak mówią – mieć dokąd uciekać z dusznej klatki w bloku. Nie myśleli, że staną się pionierami ekologii na Podkarpaciu: ona z tytułem doktora nauk weterynaryjnych, on z dysertacją zagrzebaną wśród innych papierzysk. – Ta historia zaczęła się prawie tak jak Ewangelia według św. Jana, na początku było słowo – wspomina pani Maria. – Dowiedziałam się, że w Przysieku koło Torunia od 1988 r. działa Ekoland i zaraz do nich napisałam. Przeszłam wszystkie wymagane kursy i szkolenia, łącznie z wykładami specjalistów ze Szwajcarii, i po dwóch latach karencji, w 1993 r., nasze gospodarstwo w Maćkowicach uzyskało – jako pierwsze w południowo-wschodniej Polsce – certyfikat, świadectwo zdrowej żywności. Były chwile, że chcieliśmy rzucić wszystko, ale odwagi dodawał nam syn, który jako lekarz nieraz wyprowadzał ludzi z zatruć pokarmowych. Gdy przychodził maj, my, weterynarze, ratowaliśmy zwierzęta nakarmione paszą z zasypanych nawozami sztucznymi upraw. W ciągu nocy było i po kilkanaście takich wezwań. Werbując chętnych do Biogleby, drugiego w kraju po Ekolandzie Galicyjskiego Stowarzyszenia Rolników Gospodarujących Metodami Ekologicznymi, Maria i Eugeniusz Machajowie postawili najpierw na szkolenia, potem na promocję i reklamę. Ona wprowadza w życie wszystko, co nowe, on – co dobre ze starego. To taka między nimi umowa o przyjaźni i wzajemnej pomocy. Stowarzyszenie dobrze na tym wychodzi, tym bardziej że chłopi już wiedzą, że polskie nieskażone gleby są w produkcji żywności konkurencyjne dla krajów Unii Europejskiej. – Niefortunne rozdrobnienie gospodarstw chcemy zmienić w zaletę – mówią ci najbardziej przewidujący. W tym celu się zrzeszają. Ich produkty zrobiły furorę na targach Biofach w Norymberdze, próbował ich prezydent Aleksander Kwaśniewski podczas Ekofestynu w Warszawie i międzynarodowej konferencji
Tagi:
Teresa Ginalska









