Jak przeżyłam katastrofę

Jak przeżyłam katastrofę

Aleksandra Jakubowska

To nie było awaryjne lądowanie. Mi-8 z premierem na pokładzie walnął w młody las. I wbił się metr w ziemię. Silniki miał wyłączone i tylko umiejętnościom pilota zawdzięczamy, że nie było ofiar śmiertelnych. „Oni spadli z kilkudziesięciu metrów – mówił nam jeden z lotników. – Proszę wyskoczyć z czwartego piętra w metalowej puszce. To właśnie tak było”.
Kunszt mjr. Marka Miłosza kierującego śmigłowcem jest jednym z głównych tematów rozmów. Pilot skierował maszynę na młody las, co zamortyzowało upadek. Wykonał też manewr autorotacji. Polega on na wykorzystaniu energii, jaką po wyłączeniu silników ma obracający się wirnik. „Na parę metrów przed zetknięciem z ziemią łopaty wirnika ustawia się tak, że na chwilę wzrasta siła nośna i maszyna opada łagodniej. Ale to lądowanie jednej szansy, bo nie można niczego powtórzyć”, to opinia jednego z ekspertów.
Drugim bohaterem był płk Wiesław Bijata, oficer BOR, szef ochrony premiera. Po upadku śmigłowca, z rozbitą głową, krwawiący, kierował akcją ratowniczą. Wyciągnął z pogiętej maszyny premiera, a potem Aleksandrę Jakubowską.
„Położył nas pod drzewem – opowiadała nam Jakubowska. – Mnie na boku, premiera na wznak. On chciał wstawać, coś robić, a my mu nie pozwalaliśmy, bo kręgosłup. On swoje – jak załoga, komu pomóc, czy wszyscy cali, on to sprawdzi. A my swoje – musisz leżeć, nie ruszaj się. Straciłam okulary, dostałam stolikiem w piersi, zgubiłam but. Jak spadliśmy, leżałam w tym helikopterze i nie mogłam się ruszyć. Dopiero Wiesio. On wyciągał. Potem leżeliśmy pod drzewem na ziemi i baliśmy się, że to wszystko zaraz wybuchnie. Pogotowie przyjechało po ponad pół godzinie. Do drogi było daleko, więc pielęgniarze nieśli mnie na noszach kilkanaście minut. A może dłużej. Każdy ruch, każdy wybój, wszystko mnie bolało. Pamiętam, że kiedy już wnosili mnie do erki, spojrzałam na swoje ręce. Boże, złamałam dwa paznokcie! – zawołałam. Aż lekarz zaczął się śmiać”.
Jakubowska, podobnie zresztą jak Leszek Miller, słabo pamięta samą katastrofę. „Drzemaliśmy – mówi. – Siedzieliśmy z premierem z przodu maszyny, przy stoliku. Ten stolik później się urwał, poturbował nas. I ja, i premier mamy uszkodzone kręgi, on bardziej, bo nie zdążył się zapiąć… Wiedziałam, że zbliżamy się do Warszawy, więc wyjrzałam przez okno. Było widać jakąś szosę. Nagle do kabiny wbiegł pilot i zawołał, zapinajcie pasy, za chwilę będzie awaryjne lądowanie. Wtedy zaczęło nami rzucać, minęliśmy dom, zobaczyłam przez okna wierzchołki lasu. Spadaliśmy. Nikt nie krzyczał, słychać było uderzenia drzew. A potem huk. Zgasło światło. To był moment. To nieprawda, że ludziom w ostatnich chwilach przypomina się całe życie. Bo to wszystko jest za szybko…”.
„A jeszcze rano trzymały się nas głupie żarty – przypomina sobie Jakubowska. – Lecieliśmy do Katowic na otwarcie autostrady, razem z Markiem Polem i Krzysztofem Janikiem. I śmialiśmy się, że stary śmigłowiec. Pytaliśmy Pola, gdzie wolałby być pochowany, czy w Warszawie w Alei Zasłużonych, czy w Poznaniu. No, pewnie w Poznaniu, żona miałby bliżej… A Janika, czy napisałby nam ładną kondolencję. On mówił, że kondolencję to nie, ale pośmiertnie udekoruje mnie srebrną odznaką „Zasłużony dla policji”. Dlaczego srebrną? – pytałam. A on, że srebrna ładniej wygląda na czerwonej poduszce”.
Premier i szefowa jego gabinetu politycznego i tak zostali stosunkowo mało poturbowani w porównaniu z innymi członkami załogi. Fotograf Kancelarii Premiera ma otwarte złamanie nogi, pracownica CIR miała operację płuca, jeden z pilotów leży w stanie ciężkim, bo w spadający śmigłowiec wbiło się drzewo, rozbijając kabinę pilotów. Ciężki jest także stan jednego z oficerów BOR, który ze złamaną miednicą został zakleszczony między dwoma fotelami.
Wszyscy są potłuczeni i dopiero teraz dochodzi do nich, jak blisko byli śmierci.
Ale nie znaczy to, że popadają w apatię.
Miller już w czwartek wieczorem przyjął w szpitalu współpracowników. Był u niego także Marek Borowski, a w piątek Aleksander Kwaśniewski i nuncjusz papieski, abp Kowalczyk. Z kalendarza premiera wypadły wszystkie spotkania do czwartku włącznie. Nie poleci więc we wtorek do Londynu na spotkanie z Tonym Blairem. Za to na pewno poleci w piątek do Brukseli, gdzie będą ważyć się sprawy konstytucji europejskiej. „Nawet w gorsecie i na wózku inwalidzkim”, mówi.
Z drugiej strony, eksperci badają przyczynę wypadku. Jak to się mogło stać, że wysiadły niemal równocześnie dwa silniki? Czy to oblodzenie? Czy paliwo?
Rozgorzała też dyskusja, czy nie pora skończyć z obłudą i kupić dla VIP-ów nowe śmigłowce i samoloty.
Maszyny, którymi latają, mają po 30 lat (śmigłowiec Mi-8, którym leciał Miller, miał 26 lat). Na zagranicznych lotniskach wyglądają śmiesznie, budząc komentarze gospodarzy, coraz częściej ulegają awariom, a ich eksploatacja jest coraz droższa. Może zatem pora na odważniejszy ruch?
Jeżeli tak, to po 13 grudnia, po powrocie z Brukseli. Bo to w tej chwili jest dla premiera najważniejsza batalia.
RW, ts

 

Wydanie: 2003, 50/2003

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy