Erupcja popularności

Erupcja popularności

Czynne wulkany budzą ekscytację turystów, ale też realny strach wśród decydentów

Cumbre Vieja na La Palmie w archipelagu Wysp Kanaryjskich wypluwa lawę nieprzerwanie już od ponad miesiąca. Bilans pierwszego od pół wieku wybuchu tego wulkanu jest druzgocący zwłaszcza dla infrastruktury i gospodarki regionu. Ewakuowanych zostało ponad 6 tys. osób, w tym kilkuset turystów. Lawa, której temperatura dochodzi do 1000 st. C, kompletnie zniszczyła też 1180 budynków mieszkalnych i przemysłowych oraz ponad 40 km dróg publicznych. Straty są wciąż trudne do oszacowania, zwłaszcza że wiele szkód jest nieodwracalnych – np. plantacje bananów i winnice. Mająca szerokość nawet 1,5 km rzeka lawy na początku października dotarła do oceanu, powodując wytworzenie się chmur toksycznych gazów. Pod jej naporem do wody osunęły się kilkunastometrowe klify. Łącznie erupcja doprowadziła do powiększenia się wyspy o 40 ha.

Teraz, kilka tygodni po pojawieniu się pierwszych jęzorów lawy na stokach wulkanu, nikt nie odważy się tragedii bagatelizować. Na początku jednak nastroje hiszpańskiej opinii publicznej były odmienne. Najlepiej ilustrowała je wypowiedź szefowej ministerstwa sportu Maríi Reyes Maroto, która w radiu Canal Sur z pełną powagą stwierdziła, że wybuch może mieć całkiem pozytywne skutki dla La Palmy. Rzeki lawy byłyby atrakcją, która mogłaby przyciągnąć na wyspę nowych turystów. Za swoją wypowiedź pani minister została skrytykowana, również dlatego, że nie było jeszcze wtedy wiadomo, czy wybuch wulkanu nie pochłonie ofiar.

Na razie na Wyspach Kanaryjskich ofiar śmiertelnych nie ma, ale o zadowoleniu trudno mówić. Oprócz skutków bezpośrednich dojdą też bowiem konsekwencje długoterminowe – możliwy nie wzrost, ale spadek liczby turystów w kolejnych latach i odpływ pracowników sezonowych. To wszystko dla kanaryjskiej gospodarki, i tak w dużej mierze utrzymującej się na nogach dzięki napędzanemu przez turystykę sektorowi usług, mogłoby być ciosem, po którym region już by się nie podniósł. Zwłaszcza po i tak bardzo trudnym, turystycznie pustym pandemicznym roku 2020.

A jednak, choć doniesienia o kolejnych dewastacjach spływają z La Palmy prawie dzień po dniu, dla niektórych żarzące się strumienie lawy to właśnie warta sfotografowania sensacja. Policja na wyspie regularnie mierzy się z grupkami fotografów amatorów, którzy okupują wzgórza ponad korytem wulkanicznego strumienia, dokumentując choćby na własny użytek, jak ziemia wokół nich zamienia się w krainę ognia. Niektórzy otwarcie przyznają, że przyjechali tu z innych wysp archipelagu i nie zamierzają odejść, dopóki służby porządkowe nie odciągną ich siłą. Fotografie wybuchu od tygodni dominują również we wszelkiego rodzaju rankingach „zdjęć tygodnia” itp. Nawet „El País”, największy dziennik na Półwyspie Iberyjskim, prowadzi na swojej stronie internetowej transmisję na żywo z erupcji, a widzowie z całego świata mogą śledzić zmieniający się kształt i zasięg strumienia lawy.

Ujęciom z La Palmy oczywiście trudno odmówić efektowności i unikatowego charakteru, ale nie można zapominać, że dokumentują wydarzenie potencjalnie tragiczne w skutkach. Zdjęcia z trzęsień ziemi, tsunami czy powodzi nie klikają się w internecie nawet w połowie tak dobrze. Co zatem sprawia, że ludzkość nagle pokochała wulkany?

Jedną z możliwych odpowiedzi na to pytanie oferuje Islandia, która z obszarów wulkanicznych już jakiś czas temu uczyniła turystyczny skarb. Najnowszym elementem tamtejszej oferty jest wulkan Fagradalsfjall, na południowo-wschodnim krańcu kraju, 40 km od stolicy, Rejkiawiku. Wciąż czynny, „otwarty dla zwiedzających” został w marcu tego roku. Lawą pluje w tempie regularnym, a ponieważ znajduje się na terenie niezamieszkanym, otoczony szerokim płaskowyżem, krajobraz potęguje widoki – dosłownie nie z tej ziemi. Żeby do Fagradalsfjall w ogóle się zbliżyć, trzeba przejść na piechotę ok. 5 km po okolicznych wzgórzach, w gęstej jak zupa mgle. Potem kolejne 2 km już w bezpośrednim sąsiedztwie terenów wulkanicznych, aż wreszcie na horyzoncie pojawiają się pierwsze języki żółto-czerwonej lawy. Łyse, szaro-zielone zbocza, czarna, zastygła magma i ognisty strumień pośrodku. Trudno o bardziej kosmiczny widok na naszej planecie. Nie powinno zatem dziwić, że wulkan – ten i 130 innych, spośród których 18 wybucha mniej lub bardziej regularnie – stanowi o sile islandzkiego sektora turystycznego. Najdobitniej widać to było tuż po zniesieniu pandemicznych restrykcji w podróżach międzynarodowych. W maju 2021 r. wyspę odwiedziło 13 razy więcej gości niż rok wcześniej. To sukces, w który spory wkład miał udostępniony zwiedzającym dwa miesiące wcześniej nowy, niemal stołeczny wulkan.

Islandczycy wbrew pozorom nie darzą tych wzniesień miłością całkowitą i jednoznaczną. Doskonale wiedzą, że wulkany potrafią skomplikować im życie, bo po przykłady nie trzeba sięgać daleko wstecz. Nie tylko mieszkańcy wyspy pamiętają, jak w 2010 r. potężna (głównie z powodu chmury pyłów) erupcja wulkanu Eyjafjallajökull praktycznie zawiesiła na kilkanaście dni cały ruch lotniczy na półkuli północnej. Historia Islandii pełna jest także wybuchów mniej efektownych, ale bardziej szkodliwych dla populacji i infrastruktury. Mimo to wyspiarze postanowili wulkany oswoić, poszukać dla nich praktycznego zastosowania. Jak?

Oczywiście pomogły im mała gęstość zaludnienia, mało sprzyjający klimat i po prostu fakt, że większość wyspy, a więc i okolice wulkanów, są kompletnie puste. Mimo to rząd w Rejkiawiku zainwestował w szczegółową, obejmującą całą wyspę infrastrukturę sejsmiczną. Pozwala ona na wczesne wykrywanie nawet najmniejszej aktywności wokół wulkanów, jeśli zatem erupcja się zbliża, wiedzą o tym wszyscy, w tym mieszkańcy terenów potencjalnie zagrożonych. Tych ostatnich i tak jest bardzo niewielu, bo od setek lat Islandczycy wokół wulkanów (głównie na południowo-zachodnim wybrzeżu) po prostu się nie osiedlają. Jeśli więc na wyspie rzeczywiście któryś ze stożków się budzi, można śmiało reklamować go turystom. Zwłaszcza że lawę oglądają w dość bezpiecznych warunkach, również dzięki 5 mln euro, które rząd co roku przeznacza na konserwację infrastruktury turystycznej na wyspie.

Islandia to jednak przykład dość skrajny, niemal jednoznacznie pozytywny. Wulkany pozostają aktywne również w innych częściach świata, najczęściej niestety z przeciwnym skutkiem. 1 lipca tego roku obudził się wulkan Taal na Filipinach, które są kolejnym światowym liderem pod względem liczby czynnych stożków (22 aktywne, łącznie ponad 300). Choć wybuch nie był niczym wyjątkowym, bo Taal dymi i pluje lawą praktycznie co kilka miesięcy, tym razem historyczne okazały się jego konsekwencje. Wulkan wyemitował do atmosfery rekordową w dziejach ilość dwutlenku siarki. Półtora roku wcześniej doprowadził z kolei do ewakuacji aż 40 tys. mieszkańców okolicznych wiosek – wielu z nich do dzisiaj nie wróciło do domu w obawie przed nagłym wybuchem, który mógłby ich zaskoczyć chociażby we śnie.

Podobnie wygląda sytuacja w sąsiedniej Indonezji, gdzie czynnych wulkanów jest najwięcej na świecie, aż 76. Tam erupcja może nastąpić w każdej chwili, ewakuacje są na porządku dziennym (najwięcej było w 1982 r., tymczasowo relokowano aż 75 tys. osób), a mimo to ludzie terenów zagrożonych nie opuszczają. Nie za bardzo mają dokąd pójść. Oba państwa są jednymi z uboższych w regionie, infrastruktura sejsmiczna, choć istnieje, nie jest tak masowa ani rozwinięta jak na Islandii, pomoc dla ofiar wybuchów z reguły też bywa bardzo ograniczona. W Azji Południowo-Wschodniej dym ze stożka to wciąż tylko powód do obaw – o sensacji turystycznej nikt tu wtedy nie myśli.

Różnice w podejściu do wulkanów dość wiernie odzwierciedlają dysproporcje materialne i technologiczne krajów. Tam, gdzie udało się odsunąć ludzi od terenów zagrożonych, na strumieniach lawy można zarabiać. Gdzie indziej generują one koszty i straty, w tym straty ludzkich istnień. Koniec końców wulkany nie różnią się niczym od pozostałych emanacji sił natury. Potrafią być przyjazne, prawie zawsze są efektowne, ale ich trwałe okiełznanie jest praktycznie niemożliwe.

m.mazzini@tygodnikprzeglad.pl

Fot. East News

Wydanie: 2021, 44/2021

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy