Stosunek Polski do Europy można określić dwoma słowami: chęć przynależności. Czy Polska rzeczywiście należy do Europy, to już bywa przedmiotem sporu lub wątpliwości. Z rejonów postsolidarności słyszy się głosy zagniewane i donośne, że gdyby nie 45 lat „komunizmu”, Polska dorównywałaby Niemcom, Holandii i innym krajom zachodnim (a nawet je przewyższała – przy okazjach religijnych i takie opinie się wygłasza). Ci, którzy takie poglądy głoszą, pomijają upartą prawdę, że już przed komunizmem Polska miała tysiąc lat na zrównanie się z Zachodem i jakoś się nie zrównała. Od czasu gdy zachodni podróżnicy zaczęli swoje obserwacje spisywać, wiemy, że przekraczając granicę niemiecko-polską, mieli uzasadnione wrażenie, że opuścili Europę i znaleźli się w dziwnym kraju po części barbarzyńskim, po części orientalnym. Wielki filozof i historyk angielski (jeśli chodzi o ścisłość, to szkocki) Dawid Hume pisał, że „ze wszystkich państw europejskich zdaje się, że Polska stoi najniżej zarówno w sztukach mechanicznych, jak i wyzwolonych, a właśnie w Polsce panuje największe przekupstwo i sprzedajność”. Król rozległej i w dużej części urodzajnej Rzeczypospolitej dysponował zasobami o połowę mniejszymi niżeli król małej Danii i co za tym szło, miał odpowiednio mniejsze znaczenie w polityce europejskiej. Wielka Armia Napoleona w swojej wyprawie na Rosję pierwszą poważną przeszkodę napotkała zaraz po przekroczeniu zachodniej granicy Polski: wozy i armaty grzęzły w piasku lub błocie, drogi były rzadkie i byle jakie. Żołnierze i oficerowie kwaterowali w nędznych chatach, gdzie chłopi gnieździli się razem ze zwierzętami domowymi. W tym kraju rolniczym trudno było o najprostsze pożywienie. W wojsku zaczęło się szemranie. Nikt się czegoś takiego w Europie nie spodziewał. W XIX, w XX wieku wszystko się zmieniło z wyjątkiem różnicy między Polską a zachodnią Europą na nowym poziomie cywilizacyjnym. Dziennikarze zachodni opisywali Polskę międzywojenną jako kraj biedny i brudny. Przytaczałem już takie opinie. Relacjonowałem też na tym miejscu raporty oficerów oświatowych Korpusu Ochrony Pogranicza, z których dowiadujemy się, że we wsiach kresowych chłopi żyli w takiej nędzy, jaka ludzi myślących przyprawiała o litość i oburzała już sto, dwieście i trzysta lat wcześniej. To prawda, że nie w całej Polsce wieś znajdowała się w takim stanie. Wyważony obraz całości kraju przedstawił Miłosz w swojej antologii „Wyprawa w dwudziestolecie” i to wystarczy. Dodajmy, a raczej odejmijmy to, co spowodowała wojna, i będziemy mieli realistyczny obraz tego, co w 1945 r. dano komunistom do rządzenia. (Jeśli historyk zechce w swojej syntezie zawrzeć wszystko, uwzględni, co Anthony Eden z zastanawiającym zdziwieniem pisze w swoich pamiętnikach o elegancji wnętrz i manier w wyższych kręgach warszawskiej elity). Dzisiejszy postęp w niektórych widocznych dziedzinach życia, w szczególności wzrost indywidualnej konsumpcji, podkreślony jeszcze też importowaną estetyką opakowań, zawdzięczamy w części swobodom gospodarczym, ale także bezpośredniej pomocy Unii Europejskiej. Niektórzy badacze twierdzą, że gdyby się skończył transfer dóbr wszelkiego rodzaju, także przekaz kapitału aksjologicznego wypracowanego w Europie Zachodniej, Polska ponownie popadłaby w upośledzenie cywilizacyjne. Trzeba też stale mieć na uwadze, że obecnie jesteśmy jednym z najbiedniejszych i najbardziej zacofanych krajów należących do Unii. Z tych, które wymieniłem, oraz wielu innych względów Polska powinna wiązać się jak najściślej z Unią Europejską. Na dobre i na złe. Złego bowiem wykluczyć nie można. Nie tylko o to chodzi, że równolegle do odradzającego się etnicznego nacjonalizmu „nowej Europy” mogą odrodzić się nacjonalizmy na Zachodzie i rozsadzić Unię. Sama Unia może przestać być europejska w dotychczasowym, cywilizacyjnym sensie. Europa jest potęgą w produkcji dóbr konsumpcyjnych i wszystkiego, co umila życie. Jeszcze potrafi łączyć etykę pracy z etyką hedonistyczną, ale nie jest pewne, czy hedonizm nie podmyje etyki obowiązku. Europa ma wspaniałą tradycję kulturalną, ale już nie jest zdolna do asymilowania przybyszów z innych lądów i kultur. Skoro przybysze nie przystosowują się do Europejczyków, ci będą zmuszeni przystosować się do przybyszów, bo samo przyzwyczajenie się do nich nie wystarczy. Jest ich już dużo, a będzie coraz więcej, bo nikt i nic nie powstrzyma migracji z rejonów nieprzyjemnych – z powodu biedy, klimatu lub politycznego ucisku – do bogatej, opiekuńczej i sprzyjającej „wyzwoleniu” Europy. Przybysze domagają się równości, prawie już ją mają, ale gdy staną się większością, zechcą
Tagi:
Bronisław Łagowski









