Fałszywy „wyklęty”

Fałszywy „wyklęty”

Emeryt spod Wadowic wykiwał IPN Sprawa wyłudzenia od skarbu państwa metodą na „żołnierza wyklętego” odszkodowania przez Stanisława Matuszka ze Stryszowa pod Wadowicami to nie kolejny sprytny przekręt na wnuczka lub na policjanta, ale coś poważniejszego. 17 lutego br. Sąd Okręgowy w Krakowie, skazał 83-letniego dzisiaj emeryta na rok pozbawienia wolności z rocznym zawieszeniem i na zwrot wszystkich pieniędzy, które Matuszek otrzymał od państwa za rzekomą walkę z komunistami. Nakazał też ogłoszenie wyroku w wydaniach regionalnych „Kroniki Beskidzkiej” i „Gazety Krakowskiej”, czego domagał się prokurator i co ma być przestrogą dla wszystkich próbujących fałszować historię. Ten krakowski proces to z jednej strony totalna klęska państwowej polityki historycznej, a z drugiej jakieś niewielkie światełko, że w Instytucie Pamięci Narodowej ktoś przejrzał na oczy, przyznał się do błędu. Najpierw szefowie IPN chwalili się niezłomnym żołnierzem spod Wadowic, zapraszali go na uroczystości, robili wspólne zdjęcia, a potem dyrektor krakowskiego archiwum IPN Rafał Dyrcz przyznał na sali sądowej, że historycy zostali oszukani. Prawdę mówiąc, żal mi tego starszego i mocno schorowanego pana, który do niedawna był walecznym „żołnierzem wyklętym” o pseudonimie „Góral”, a kilka dni temu został uznany za przestępcę. Badany był przez sądowych psychiatrów, bo myślano, że może jest paranoikiem, ale nic z tych rzeczy. Po przejściu na emeryturę chciał tylko sobie dorobić, pomóc córce w kupnie mieszkania. W drugiej połowie lat 50. miał pistolet i z dwoma wspólnikami napadał na sklepy, listonoszy; kradli, co się dało, szastali pieniędzmi, urządzali libacje. Teraz widział w telewizji, że w taki sam sposób „żołnierze wyklęci” zdobywali fundusze na swoją działalność. Najsłynniejszy miejscowy, wadowicki, „żołnierz wyklęty” Mieczysław Wądolny też w latach 1945-1947 napadał z bronią, strzelał do listonoszy i sprzedawców. Co z tego, że w drugiej połowie lat 50. nie było już „żołnierzy wyklętych”, historycy przecież nie wszystko wiedzą. Matuszek też mógł dokonywać napadów, aby zdobyć pieniądze dla podziemnej antykomunistycznej organizacji Polska Walcząca i wszystko, co zrabował, oddawał swojemu dowódcy mjr. Szczerbakowskiemu. Z miesiąca na miesiąc wymyślał coraz to nowe napady na funkcjonariuszy bezpieki, milicjantów, członków aparatu partyjnego, w których rzekomo uczestniczył. Ale prowadzący sprawę sędzia Wojciech Kolanko, na podstawie dostarczonych przez prokuraturę i IPN materiałów oraz zeznań samego Matuszka, który na sali sądowej wielokrotnie zmieniał wersję i dalej próbował grać bohatera, nie uwierzył w te opowieści. Stanisław Matuszek nie miał specjalnych problemów z tym, aby jego pospolite przestępstwa zostały uznane za walkę z komuną i zamienione na wielkie pieniądze. Trzeba tylko spełnić kilka warunków. Oto jego przepis na „żołnierza wyklętego”. Siedzieć w więzieniu Z tym nie było żadnego problemu. Stanisław Matuszek przebywał w więzieniach w Wadowicach, w Krakowie i w Sztumie, wyszedł po ośmiu i pół roku. W 1959 r. został skazany za dokonanie ze wspólnikami dwóch napadów rabunkowych z bronią w ręku. Najpierw na sklep Samopomocy Chłopskiej w Baczynie koło Suchej Beskidzkiej, gdzie sterroryzowali sklepową Anastazję S. oraz klientów. Zabrali kasę, wódkę, czekolady, konserwy, cukierki i inne towary za 10 tys. zł. Potem wspólnie przeprowadzili napad na listonoszkę, zabrali jej 145 500 zł. W trakcie odsiadywania kary Matuszek miał drugi proces za nielegalne posiadanie broni, za co dostał sześć lat i po połączeniu obydwu kar miał do odsiadki 12 lat. Zwolniono go przedterminowo pod koniec 1967 r. Być katolikiem Pierwszy raz o Stanisławie Matuszku zrobiło się głośno z końcem 2004 r. W artykule opublikowanym 30 grudnia w „Dzienniku Polskim” pisano, że emerytowany pracownik Zakładów Elementów Obrabiarkowych „Ponar” w Wadowicach na swojej posesji znajdującej się przy trasie turystycznej zbudował kapliczkę i umieścił w niej wyrzeźbioną przez siebie postać Jezusa Ukrzyżowanego. Stanisław Matuszek stwierdził w artykule, że budowa tej kapliczki to realizacja marzenia jego już nieżyjącego przyjaciela, księdza, którego poznał w czasie uroczystości maryjnych w Kalwarii Zebrzydowskiej. Księdzu temu, po zobaczeniu jego domu, przyśniło się, że z tego pięknego miejsca Chrystus spogląda na ośnieżoną Babią Górę i szczyty Beskidów. Niestety, ksiądz zmarł i nie doczekał końca budowy kapliczki. Znaleźć swojego bohatera Stanisław Matuszek doszedł do wniosku, że jego idolem będzie miejscowy watażka Mieczysław Wądolny, który po zakończeniu wojny wstąpił do Milicji Obywatelskiej. Gdy po siedmiu miesiącach służby funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa znaleźli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2021, 2021

Kategorie: Kraj