Festiwal jednego dyrektora

Festiwal jednego dyrektora

LOGO WROSTJA autorstwa Eugeniusza Geta-Stankiewicza

Spotkania teatrów jednego aktora organizowane przez Wiesława Gerasa to fenomen na skalę europejską Wiesław Geras – od 50 lat organizuje spotkania teatrów jednego aktora 17 października 1966 r. we wrocławskiej Piwnicy Świdnickiej, wówczas Klubie Młodzieży Pracującej ZMS, rozpoczął się przegląd teatrów jednego aktora, którego organizatorem i inicjatorem był szef klubu Wiesław Geras. Pół wieku później, 17 października 2016 r., we wrocławskiej Piwnicy Świdnickiej, dzisiaj restauracji, rozpoczną się 50. Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora, których dyrektorem artystycznym jest Wiesław Geras. Fenomen na skalę europejską. Nazwa przeglądu była dość nowa. Termin teatr jednego aktora wprowadził parę lat wcześniej Ludwik Flaszen, opisując spektakle Wojciecha Siemiona ze Studenckiego Teatru Satyryków. – Impuls szedł z STS – powstało tam kilka ważnych spektakli jednoosobowych, począwszy od „Wieży malowanej” (1959) i „Zdrady” (1961) Wojciecha Siemiona. Siemiona gościłem w toruńskim klubie Iskra, którym wcześniej kierowałem, i już wtedy badałem możliwości zorganizowania przeglądu spektakli jednoosobowych. Twoja propozycja nie została wówczas przyjęta. – Widocznie nikt się nie spodziewał, że pojawi się tyle nowych monodramów. Klub Iskra mieścił się po sąsiedzku, obok Teatru im. Wilama Horzycy. Podczas dorocznych festiwali teatrów Polski północnej organizowałem w klubie imprezy towarzyszące, spotkania z aktorami i wtedy zrodziła się idea festiwalu teatrów jednego aktora. Nie udało się w Toruniu, spróbowałeś we Wrocławiu. – Do Wrocławia trafiłem 1 kwietnia 1966 r. jako nowy szef klubu Piwnica Świdnicka. Marzeniem młodego aktora jest zagrać Hamleta. Dla mnie, chłopaka z Torunia, propozycja przejęcia Piwnicy Świdnickiej to był taki podarunek z nieba. Przyjechałem w Wielkim Tygodniu. Zastanawiałem się, od czego tu zacząć. I zaraz po świętach zgłosiłem w ZMS ideę zorganizowania przeglądu teatrów jednego aktora. Pomysł chwycił. Zjechało wtedy do Wrocławia 16 aktorów ze swoimi monodramami, w tym „rodzice założyciele” tego nurtu: Wojciech Siemion i Danuta Michałowska. – A obok nich tacy aktorzy jak: Ryszarda Hanin, Kalina Jędrusik, Anna Lutosławska, Halina Słojewska, Andrzej Dziedziul, Ryszard Filipski czy Andrzej Łapicki. Niezła stawka. Jak to się udało? – Rozesłałem wici wśród przyjaciół, wykorzystałem dawne kontakty toruńskie, pomogły też anonsy w prasie. Nie wszyscy zdążyli nadesłać zgłoszenie na czas, dlatego np. Irena Jun nie wzięła udziału w pierwszym historycznym przeglądzie. A wywołał niemałe wrażenie. – Może dlatego zaraz po zakończeniu spotkań zrobił się szum, w prasie ukazało się mnóstwo recenzji i omówień. Niektóre zaskakiwały. Wojciech Giełżyński ironizował w „Dookoła Świata”: „Warszawka niech się uczy od Wrocławia”. Obszerny tekst w „Odrze” zamieścił Józef Kelera, napisali też inni. Początkowo przegląd miał być imprezą jednorazową? – Tak, to miała być przygoda na jeden raz. A zrobiła się na pół wieku. – Po pierwszym wrocławskim spotkaniu pojawili się aktorzy zainteresowani tym mało wówczas popularnym gatunkiem. W całym kraju powstawały spektakle i płynęły do nas pytania: czy możemy wziąć udział? Nieoczekiwanie zrodziła się swego rodzaju presja i od 1967 r. spotkania były już konkursowe. Minister kultury przyznał środki na główną nagrodę, 15 tys. zł. Wtedy to były ciężkie pieniądze. I tę pierwszą główną nagrodę, pierwszą w ogóle w historii całego festiwalu, dostał Tadeusz Malak za spektakl „W środku życia” według Tadeusza Różewicza. Magia Piwnicy Świdnickiej przyciągała? – Zapewne. Przychodziło tu coraz więcej artystów, zaprzyjaźnił się z nami Eugeniusz Get-Stankiewicz. Robił scenografię do spektaklu Andrzeja Dziedziula, podarował mi znak firmowy festiwalu – Hamlecika, który widnieje na wszystkich plakatach, afiszach, programach, zaproszeniach i książkach związanych z wrocławskim festiwalem. Kiedy odbywały się festiwale, ożywała cała przestrzeń. Wiesław Komasa przedstawiał „Moją bajkę” w dużej sali na bosaka, Kasia Deszcz zaskoczyła „Krokami” Becketta, które odbijały się echem w surowych wnętrzach… Prezentowane spektakle musiały być kameralne. – Z reguły. Chociaż niektóre rozgrywały się w większej sali, jak choćby „Tabu” Kaliny Jędrusik (1966). Tu mały wtręt – STS zapomniał uprzedzić, jakie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 42/2016

Kategorie: Kultura