Filmy malowane kuchennym zmywakiem

Filmy malowane kuchennym zmywakiem

Reżyserki filmów animowanych swoje kilkunastominutowe obrazy realizują przez długie miesiące Swoje kilku-, kilkunastominutowe filmy realizują przez długie miesiące. Młode, wykształcone i wszechstronnie utalentowane odnoszą sukcesy w dziedzinie, która kiedyś była domeną mężczyzn. Choć czasem zastanawiają się, co wpisać w rubryce „zawód”, najchętniej o sobie mówią: reżyserka filmów animowanych. Nad trwającymi 13 minut „Refrenami” Wiola Sowa pracowała dwa i pół roku. W niewielkiej pracowni przy ulicy Starowiślnej w Krakowie codziennie piórkiem na tablecie rysowała kadr po kadrze. – Mimo że pracowałam do późnych godzin nocnych, nie czułam zmęczenia. Przyszło później, po zakończeniu projektu. Do pełni formy wracałam przez kilka miesięcy – podkreśla artystka. Połowę krócej zajęła Małgosi Bosek realizacja 14-minutowego „Dokumanimo”. To dlatego, śmieje się autorka, że jeśli idzie o animację, jest zwolenniczką metody zaczynającej się na „o” – wyjaśnijmy: „na odwal”. – Lubię filmy zrobione nonszalancko, niby od niechcenia, a zaskakujące efektem. I taki też postanowiłam zrobić – rysowane grubą kreską i mocno umowne postacie. Założyłam również, że praca przy filmie ma być przyjemna – stwierdza. Bywało różnie, zwłaszcza że pracowała w domu i nieraz trudno było znaleźć oddech wśród rysunków, których dziennie powstawało kilkadziesiąt. Joasia Jasińska-Koronkiewicz przyznaje, że trwająca rok realizacja „Lnu” była dużym wysiłkiem – dzień po dniu w pracowni. Śniadania, obiady i podwieczorki kupowała w sklepie. Zaraz jednak z entuzjazmem opowiada o najnowszym filmie, który będzie częścią jej rozprawy doktorskiej. – Po ostatnim roku, w którym najwięcej czasu poświęcałam rocznemu Frankowi, bardzo zależy mi na realizowaniu zawodowych zamierzeń – zaznacza. Guziki, mac, konie Większy pokój w 30-metrowej mansardzie, ze względu na potrzeby filmu pomalowany na czarno, to pracownia Roberta, męża Wioli, również reżysera filmów animowanych. Ona sama pracuje w liczącym kilka metrów jasnym pomieszczeniu. Jego duszą jest wypasiony mac, na którego zakup przeznaczyła nagrodę zdobytą na festiwalu w Lublanie. W odróżnieniu od męża swoje filmy tworzy na komputerze, choć doskonale widać w nich indywidualny, autorski styl i piętno ręki artystki. Jak to jest, gdy w związku robi się podobne rzeczy? – Możemy konsultować ze sobą pomysły na filmy i konkretne rozwiązania. Poza tym mężczyzna, jak pewno każdej kobiecie, musi mi imponować – mówi ze śmiechem. Czy w tej samej dziedzinie? – Niekoniecznie. Tak się po prostu złożyło. Gdy poznałam Roberta, jeszcze na studiach, nikt z nas się nad tym nie zastanawiał – dodaje. Po codziennej przejażdżce rowerem wzdłuż Wisły w swojej pracowni spędza długie godziny. – Praca nad filmem trwa miesiącami, ale mnie akurat to odpowiada. Mam czas, żeby jeszcze pewne rzeczy przemyśleć, poprawić, dopracować. Nie jestem osobą, która działa spontanicznie – opowiada z energią i uśmiechem, które sprawiają, że trudno w to uwierzyć. Wieżowiec w centrum Warszawy, dziewiąte piętro. Na końcu wąskiego korytarza, oddzielonego drzwiami z domofonem, stary materac. To legowisko dwóch kocurów o imponujących rozmiarach. Na ścianie i drzwiach mieszkania Małgosi wzrok przyciąga okazały, barwny kolaż. Tu znajdują miejsce naklejki, nalepki z produktów i innych kolorowych odprysków rzeczywistości. Planktonu miejskiego, według określenia artystki, nie brak również w mieszkaniu. Serie biletów, metki, gałganki włóczek zdobią ściany i przypominają o pasji pani domu do zbieractwa. – Nie bardzo umiem to wytłumaczyć, ale lubię pochylić się nad tymi niby nic nieznaczącymi drobiazgami, złożyć je w pewną formę, dostrzec różnice w pozornie identycznych, seryjnych biletach – w Małgosi odzywa się dusza artystki, kończyła przecież Wydział Malarstwa na warszawskiej ASP. Najbardziej zdumiewa, liczona w litrach, kolekcja znalezionych na ulicy guzików. Niewielka pracownia, pokój syna, wąska kuchnia i salon, w którym dwa najważniejsze meble to stół i łóżko. Na stole bukiet piwonii w wazonie i przyniesione przed południem świadectwo syna nastolatka. Czerwonego paska nie widać, Małgosia odsuwa je bez zachwytu. – Nie da się ukryć, że bohaterka „Dokumanimo” stanowi moje alter ego. Ale to też opowieść o rzeszach kobiet oddanych niekończącej się krzątaninie, niedocenianej czy wręcz deprecjonowanej przez część społeczeństwa. Bardzo cieszyły mnie głosy kobiet, które po obejrzeniu filmu mówiły: „No, nareszcie ktoś to pokazał” – dodaje. Ogródek przy Piotrkowskiej. Niedaleko

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 29/2009

Kategorie: Kultura