Francuskie „nie” dla bandytów

Francuskie „nie” dla bandytów

Wysokie grzywny za stanie na klatce schodowej, więzienie za obelgi pod adresem policji lub dozorcy, czyli… Kto wie, że w Marsylii, a nawet Paryżu jest dzisiaj znacznie niebezpieczniej niż w Nowym Jorku czy Kalifornii? Do niedawna takie informacje rzadko przedostawały się do prasy światowej. Nieliczni czytali narzekania francuskich mediów, że spacery po paryskich bulwarach to coraz częściej igranie z losem, a przejazd metrem np. linii numer 1 w stronę dzielnicy Défense wymaga czujności, jeśli nie chce się stracić portfela. Jedynie turyści odwiedzający Francję zderzali się z przestępczą rzeczywistością tego kraju. W 2002 r. doszło do tego, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii w poufny sposób zwróciło się do swego francuskiego odpowiednika z prośbą o „podjęcie stosownych kroków” wobec (młodocianych najczęściej) złodziei i chuliganów, którzy stali się problemem dla 13 mln angielskich gości przyjeżdżających co roku nad Sekwanę. Typowy Francuz podobne kłopoty miał (i ciągle jeszcze je ma) przez 365 dni w roku. Poza centrami miast, gdzie patrole żandarmów i policjantów są jednak dość liczne, w innych dzielnicach sytuacja dawno, jak napisał tygodnik „L’Expansion”, „wyrwała się spod kontroli”. Zwłaszcza w dużych skupiskach emigrantów oraz w byłych osiedlach robotniczych, gdzie bezrobocie bije kolejne rekordy, życie stało się niebezpieczne na co dzień. Doszło do tego, że socjologowie nad Sekwaną ukuli specjalny termin opisujący przestępczość w dzielnicach wielkich miast – violence urbaine, czyli przemoc miejska. Co to w praktyce oznacza? Przede wszystkim wysoki poziom chuligaństwa, przeradzający się w utratę kontroli przez państwo (i siły porządku publicznego) nad całymi kwartałami francuskich miast. Doszło do tego, że wiele takich rejonów przekształconych zostało w swoistą ziemię niczyją, Dziki Zachód ŕ la française, gdzie jedyną formą stałej władzy stały się młodzieżowe gangi. W 2002 r., jak obliczył prof. Xavier Raufer z Paryskiego Instytutu Kryminologii, we Francji było takich „przedmieść bezprawia” już 120! Policja na ogół omijała te osiedla, do niektórych kwartałów Marsylii czy np. Tuluzy wjeżdżała nocą jedynie w wozach opancerzonych, a w najlepszym przypadku przymykała oczy na demonstracyjną sprzedaż narkotyków na ulicach czy też akty wandalizmu. Nie mieli gdzie się skarżyć nauczyciele ze szkół usytuowanych w takich dzielnicach, regularnie terroryzowani przez uczniów, ani tym bardziej zwyczajni mieszkańcy podobnych terenów. Jeszcze do niedawna wydawało się Francuzom, że nic nie da się zrobić z miejską przemocą. Obowiązujące we Francji podejście do tematu przestępczości – wywodzące się z tradycji głębokiego politycznego liberalizmu – ostro sprzeciwiało się zbyt brutalnemu represjonowaniu bandytyzmu. Przestępcy byli w takiej interpretacji przede wszystkim „ofiarami społeczeństwa”, osobami, które zeszły na złą drogę z powodu biedy albo w efekcie trudnego dzieciństwa. Powinniśmy leczyć przestępców, a nie karać, powtarzali nawet ministrowie sprawiedliwości. Za przykład kuriozalnego podejścia niech służy fakt, że do niedawna nie wolno było usunąć ze szkoły młodocianego bandyty, demoralizującego i zastraszającego innych uczniów, o ile nie miał w swojej kartotece co najmniej próby zabójstwa. Przełom – polityczny, ale także psychologiczny – nastąpił po zwycięstwie w ubiegłorocznych wyborach sił prawicowych. Właśnie wtedy tekę ministra spraw wewnętrznych w rządzie premiera Jeana-Pierre’a Raffarina otrzymał 47-letni Nicolas Sarkozy, dziś najbardziej popularny polityk we Francji (sondaże dają mu 70% społecznego poparcia). Od samego początku urzędowania zapowiedział on, że postawi tamę panoszącemu się nad Sekwaną bandytyzmowi. I rzucił hasło: „Zero tolerancji dla przestępców”, bliźniaczo podobne do sloganu nowojorskiego burmistrza Rudolpha Giulianiego, który w latach 90. wygrał identyczną walkę z chuligaństwem uniemożliwiającym normalne życie ludziom na Manhattanie czy w Bronksie. Swoje działanie Sarkozy zaczął m.in. od utworzenia specjalnych lotnych brygad policji, a także likwidacji stałych posterunków policyjnych przed gmachami w centrum Paryża, by przydzielić więcej stróżów porządku do grup patrolujących podparyskie przedmieścia. Stworzono dodatkowe 1,8 tys. etatów w policji. Głównym jednak orężem w walce z rozwijającą się przestępczością stała się nowelizacja przepisów prawnych. Obowiązujące od lutego tego roku tzw. prawo Sarkozy’ego przewiduje m.in. wysokie kary za jakiekolwiek obelgi i groźby kierowane pod adresem żandarmów i policjantów, ale także pod adresem np. dozorców czy nauczycieli. Za grożenie śmiercią (co należało kiedyś do zwyczaju francuskich młodocianych bandytów) można obecnie otrzymać

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2003, 2003

Kategorie: Świat