Gdzie diabeł już nie mówi dobranoc

Gdzie diabeł już nie mówi dobranoc

Gołdap – dawniej zapyziałe miasteczko z 45-procentowym bezrobociem, dziś coraz modniejszy kurort W byłym ośrodku dla internowanych kobiet w Gołdapi jest dziś sanatorium na 500 osób. To przykład zmian, jakie się dokonały w przygranicznym miasteczku na Mazurach Garbatych. Pod koniec 1765 r. Immanuel Kant, zwany samotnikiem z Królewca, przybył do Gołdapi na zaproszenie komendanta garnizonu i wizyta przeciągnęła się do następnego roku. Gdy wrócił do domu, znajomi wypytywali, dlaczego opuścił swoją samotnię i naraził się na trudy podróży, najdłuższej w życiu. „Oczywiście światowej sławy gołdapskie kartacze. To jest dobre!”, miał odpowiedzieć uczony. Pomnik filozofa stoi dziś w centrum, a kartacze nadal są wizytówką miasta nad Gołdapą. Można się o tym przekonać w zajeździe pod Piękną Górą albo podczas corocznej imprezy kulinarnej Kartaczewo. Burmistrz ze stolicy Marek Miros po raz pierwszy przyjechał do Gołdapi w 1984 r. Miał wtedy 30 lat, żonę i dwóch synów, ale nie perspektywy mieszkaniowe w stolicy, gdzie pracował w klubie sportowym Warszawianka i zakładał w nim „Solidarność”. Gdy wprowadzono stan wojenny, z innymi układał krzyż z kwiatów i zniczy na placu Zamkowym, pospolitość jednak skrzeczała. Był gotów wyjechać z Warszawy. Kolega podpowiedział mu wtedy, że jego teść jest dyrektorem Rominckiego Kombinatu Rolnego w Gołdapi i szuka głównego księgowego do jednego z zakładów. A co ważniejsze, może przydzielić mu mieszkanie. Miros był po SGPiS (dzisiejsza SGH), więc pojechał na kraniec Polski, gdzie diabeł mówi dobranoc, i z dużym wysiłkiem przekonał żonę, że zostaną tu tylko na chwilę… – Dyrektorem największego kombinatu rolnego w regionie był Tomasz Romańczuk, postać trochę szekspirowska. Z jednej strony, działacz partyjny, poseł PZPR, potem senator SLD, z drugiej – człowiek wielkich zasług dla wileńskiej i grodzieńskiej Polonii, lokalny patriota, który pomagał podnosić z ruin miejscową kontrkatedrę. Mógł wykorzystać pozycję dla własnych korzyści, ale nie dorobił się majątku, umarł w popegeerowskim mieszkaniu – wspomina burmistrz Miros. Bo kiedy zlikwidowano pegeery i zmienił się ustrój, to on został pierwszym gospodarzem Gołdapi. Zawsze był niespokojnym duchem, lubił aktywność społeczną, organizował kolonie letnie i wycieczki oraz imprezy sportowe dla pegeerowskich dzieci. Choć nie znał za bardzo miasta (mieszkał i pracował na wsi), w maju 1990 r. zgodził się kandydować na radnego z listy Komitetu Obywatelskiego. Gdy to ugrupowanie wygrało wybory, z pewnymi oporami objął stanowisko burmistrza. Funkcję zastępcy zaproponował Jarosławowi Słomie, liderowi konkurencyjnej Gołdapskiej Inicjatywy Społecznej. W stanie wojennym Słoma jako działacz gdańskiego NZS zaliczył półroczne internowanie, był radykalny w poglądach, co na tle gorącej wtedy atmosfery politycznej nie ułatwiało porozumienia. Ale dobro miasta i gminy zwyciężyło, co Marek Miros barwnie opisuje w wydanej ostatnio autobiograficznej książce. Okno na Rosję – Monokultura ekonomiczna w małych ośrodkach jest bombą z opóźnionym zapłonem i tak się stało również w Gołdapi. Gdy Sejm kontraktowy rozwiązał pegeery, upadł największy zakład pracy w Gołdapi, czyli kombinat rolny. Po krótkim czasie było tu 45-procentowe bezrobocie i pod tym względem znaleźliśmy się na pierwszym miejscu w kraju – wspomina burmistrz. – W takiej sytuacji można mówić językiem szans lub językiem zagrożeń. Można pójść w lepperiadę, palenie opon i rzucanie mutrami, obrażać się na rzeczywistość, ale można też coś w tej rzeczywistości wykreować – dodaje. Nowa władza nie miała wprawdzie doświadczenia samorządowego, ale od razu wiedziała, że musi przyjąć kilka kierunków wyjścia z zapaści. Burmistrza i jego zastępcę trudno było posądzać o rusofilizm, ale pierwsze hasło przyjętego modelu brzmiało: „Otwórzmy okno na Rosję”, co w 1995 r. zaowocowało otwarciem przejścia granicznego Gołdap-Gusiew. – Jak świat światem, ludzie zawsze żyli z granicy – dopowiada obecny wiceburmistrz Jacek Morzy. – Ale tu było zaorane pole i dopiero po kilku latach udało się przekonać władze obu krajów, żeby otworzyły przejście graniczne. Dziś przy jego obsłudze ma zatrudnienie ponad 200 osób, nie licząc korzyści z małego ruchu granicznego. Teraz przejeżdżają tędy samochody osobowe, ale może w przyszłym roku powstanie przejście towarowe, na czym bardziej zależy Rosjanom. Ze względu na słabe drogi gołdapianie bali się drugiego etapu, jednak już powstała obwodnica miasta i nowa szosa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 31/2014

Kategorie: Kraj