To nieprawda, że państwa nie stać, żebyśmy więcej zarabiali Narodowy front walki o wyższe płace w Polsce działa coraz aktywniej, co widać po naszym zestawieniu żądań płacowych. To nie tylko lekarze, nauczyciele, policjanci. Sytuacja się zmienia, gdy będą państwo czytać ten tekst, niektóre oczekiwania (może) zostaną już zaspokojone, na ich miejsce pewnie pojawią się inne. I bardzo dobrze, bo w wielu dziedzinach i branżach zarobki w kraju są haniebnie niskie. Nie ma sensu roztrząsanie kwestii, czy te żądania są uzasadnione, czy nie. Jeśli tak wielu ludzi w Polsce uważa, że zarabia tak mało, wystarczająco uzasadnia to domaganie się przez nich wyższych pensji. – Zupełnie im się nie dziwię. W okresie wychodzenia z recesji wydajność pracy rosła bardzo szybko, a płace nie. Przychodzi więc pora na wzrost płac, to rzecz normalna, zwłaszcza że coraz częściej to pracodawcy szukają pracowników – mówi prof. Andrzej Wernik z Instytutu Finansów Wyższej Szkoły Ubezpieczeń i Bankowości. Wystarczy się postarać Warto natomiast zastanowić się nad nieporadną, a chwilami mało elegancką reakcją rządu na oczekiwania płacowe. Przedstawiciele władzy z premierem na czele powtarzają bowiem jak mantrę, że pieniędzy na podwyżki nie ma i już. I na tym kończy się socjotechnika działań rządowych, jeśli nie liczyć „rutynowych” działań policyjnych, polegających na ustalaniu personaliów lekarzy skłonnych do strajkowania. Otóż argument braku pieniędzy nie jest prawdziwy, bo pieniądze częściowo są, a częściowo pojawią się w najbliższym czasie. Albo premier o tym wie, lecz woli nie mówić obywatelom, by nie być narażonym na ustępstwa (czego obecna ekipa nie lubi), tym razem w sprawach płacowych; albo premier nie wie, gdyż wprawdzie umie walczyć o władzę i zdobywać ją, ale nie bardzo radzi sobie z jej sprawowaniem. Na pewno jednak o możliwościach finansowych państwa musi wiedzieć wicepremier Zyta Gilowska. Zrozumiałe jest przy tym, że nie ujawnia swej wiedzy premierowi, bo jako minister finansów woli zwiększać zasoby budżetowe, niż pokazywać furtki, za pomocą których zasoby te można wydawać na podwyżki płac. Wyręczymy ją zatem i przedstawimy premierowi, gdzie jest kasa i co można zrobić, by częściowo przeznaczyć ją na wzrost zarobków. Państwo ma pieniądze Ludzie od ponad roku słyszą od rządzących o tym, że właśnie przeżywamy najlepszy okres w naszych dziejach. Widzą, że dynamicznie rośnie liczebność kadr administracyjnych, coraz więcej jest wiceministrów, wysoko opłacanych stanowisk z tzw. erki, rozmaitych asystentów i asystentek. Pamiętają, że pierwsza decyzja rządu PiS po wyborach dotyczyła zwiększenia zatrudnienia i płac w administracji. Obserwują, jak wspaniale rozwijają się takie instytucje jak IPN czy CBA, słyszą o planach dofinansowania BOR i zwiększenia wydatków na biura poselskie. Wicepremier Gilowska, która w poprzednich latach krytykowała, gdy Kancelarie Premiera i Prezydenta zwiększały swe wydatki, a rząd podnosił nakłady na administrację, nie ma zastrzeżeń, gdy obecna ekipa robi to samo, tylko na większą skalę. Tzw. przeciętni obywatele chcą więc, by również ich nie ominęła ta prosperity. Dość słabo tolerują zatem enuncjacje władzy, iż na wszystkie te szczytne cele środki były, ale na podwyżki płac dla nich to już nie ma. I mają rację, bo publiczna kiesa rośnie w siłę i staje się coraz zasobniejsza. W pierwszym kwartale dochody budżetu państwa były prawie o 5 mld wyższe od planowanych. Za sprawą doskonałej koniunktury gospodarczej wyraźnie zwiększyły się bowiem wpływy z VAT oraz z podatków od dochodów przedsiębiorstw i osób fizycznych. Dodajmy, że tempo wzrostu gospodarczego jest bardzo dobre – w 2006 r. PKB zwiększył się o 6,1% (w porównaniu z 3,6% w 2005 r.), ostatni kwartał przyniósł zaś aż wzrost ośmioprocentowy, a w pierwszym kwartale tego roku zanotowano 7%. Pieniądze w dyspozycji państwa zatem są. I rząd, zamiast mówić, że ich nie ma, mógłby, działając w duchu prezentowanej przez siebie werbalnie zasady solidarności społecznej, przeznaczyć część tych środków na podwyżki dla słabiej zarabiających pracowników sfery budżetowej. Naprawcie grzech zaniedbania Można to zrobić szybko, choć oczywiście nie wystarczy jedno pociągnięcie długopisu premiera. O wielkości wydatków państwa decydują zapisy w ustawie budżetowej. Środki publiczne są rozdzielone sztywno i bardzo szczegółowo, a to, że państwo ma dodatkowe dochody, nie oznacza, iż rząd może wedle swego uznania zwiększać wydatki. Taką swobodę ma tylko w odniesieniu do rezerwy ogólnej. Zgodnie z polskim prawem rezerwa w dyspozycji rządu wynosi najwyżej 2 promile
Tagi:
Andrzej Dryszel









