Gdzie są tanie podręczniki?

Gdzie są tanie podręczniki?

W przyjętej przez Sejm ustawie ministra Giertycha na kilometr zalatywało korupcjogennym zapachem, który było czuć w całym kraju Z dr. Wacławem Pankiem rozmawia Bronisław Tumiłowicz – Rozpoczyna się nowy rok szkolny, w którym mieliśmy oczekiwać tanich podręczników. Czy będą, czy już są w sprzedaży? – Na razie ceny podręczników nie zostały obniżone. – Jak to? Przecież Sejm uchwalił znowelizowaną ustawę oświatową wraz z programem zwanym „Tani podręcznik”. A pan jako autor i wydawca także podręczników szkolnych powinien się dostosować do uchwalonego prawa. – Zacznijmy od tego, że nowa ustawa oświatowa nie zobowiązuje mnie jako wydawcy do obniżenia ceny podręcznika. Natomiast, generalnie ujmując, program przygotowany przez ekipę Giertycha i nazywany z właściwą im hipokryzją „Tanim podręcznikiem” w efekcie we wrześniu 2007 r. prawie niczego nie zmienił na rynku podręczników, oprócz wprowadzenia nowego bałaganu. – Skoro MEN niczego nie zmieniło, to czy sami wydawcy, hurtownicy i księgarze nie powinni dążyć do obniżania cen podręczników, by ulżyć rodzicom uczniów? Ile trzeba wydać na komplet podręczników dziecka? Czy wydawcy robili takie kalkulacje? – Zacznijmy od tego, że ceny podręczników szkolnych są relatywnie niskie w porównaniu z cenami innych książek o analogicznej objętości i szacie graficznej. Bardzo duża konkurencyjność na rynku podręczników wymusiła także na wydawcach maksymalizowanie poziomu merytorycznego i atrakcyjności czytelniczej przy minimalizowaniu ceny katalogowej. W sierpniu 2006 r. Rada Polskiej Izby Książki podała, że „podręczniki stanowią 48% całkowitych wydatków rodziców ucznia związanych ze szkołą na początku roku szkolnego – według badań OBOP”. Według badań CBOS, w ubiegłym roku przeciętna rodzina wydała na podręczniki dla dzieci ponad 600 zł. – Co zatem MEN ministra Giertycha zdziałało w sprawie „Taniego podręcznika”? – Spaliło ją. Popsuło to, co było jeszcze do poprawienia przy obniżeniu ceny podręczników, a swoimi pomysłami o mały włos nie doprowadziło do katastrofy kulturowej w Polsce. – Jakże, przecież to liga narodowa, dbająca o polską rodzinę… – Jeden naród, jeden wódz, jedna liga, jeden podręcznik, tak można by streścić założenia wodza Giertycha. – To bardzo ostre określenia. Skąd się bierze pańska ironia? – Wśród obietnic wyborczych PiS w 2005 r. było również hasło „Tani podręcznik”. Po wyborach resortem oświaty kierował PiS-owski minister Michał Seweryński. Wydawcy skupieni w Polskiej Izbie Książki od początku istnienia nowego rządu prowadzili rozmowy z Ministerstwem Edukacji Narodowej i w marcu 2006 r. podpisano porozumienie. Przy pewnych posunięciach natury organizacyjnej na rynku, a jednocześnie przy zachowaniu gwarantowanej w Karcie nauczyciela pełnej wolności pedagogów w wyborze podręcznika, w efekcie tego porozumienia uczniowie płaciliby nawet do 25% mniej za podręczniki. Najbiedniejsi oraz biblioteki szkolne wypożyczające uczniom podręczniki – mieli być wsparci także funduszami unijnymi przeznaczonymi na wyrównywanie szans edukacyjnych. – I co się stało? – Ano nic, prócz tego, że wiosną 2006 r. do MEN przyszedł Roman Giertych ze swoimi hunwejbinami-pretorianami, czyli świętymi młodziankami pod sztandarami międzywojennych wszechpolaków. Obserwując pierwsze ruchy nowej ekipy edukacyjnej, zaczęły mnie nachodzić niegodziwe – tfu, na psa urok – przypuszczenia. – Jakie? – Uroiłem sobie mą chorą wyobraźnią, że nowa ekipa po wejściu do gmachu MEN zaczęła szukać wzrokiem drzwi z napisem „kasa”. A wiadomo, że w szkolnictwie dochód mogą przynieść jedynie podręczniki. Ekipa więc wpadła na pomysł szybkiego wspomożenia… np. trzech największych wydawców podręczników. Zapowiedziano „przetarg” na podręczniki, w którym pozycje zostaną wybrane przez ministerialną komisję. W ten sposób na rynku pozostaną najwyżej trzej wydawcy – potentaci, którzy – miejmy nadzieję – potrafią proporcjonalnie docenić trafny wybór hunwejbinów Giertycha. Bo tylko wydawcom potentatom spod znaku „wielkiej trójki”, wydającym podręczniki do wszystkich przedmiotów na wszystkich poziomach nauczania, opłacałoby się złożyć najatrakcyjniejsze „propozycje nie do odrzucenia”. A ogólnie wiadomo, że przetargi są po to, by wybrać najlepsze propozycje. I wybierają je komisje znawców. A święci młodziankowie, jak wieść po mieście niosła, od pierwszych dni w MEN określili sami siebie jako alfoomegi edukacji, lekceważąc wyraźnie pozostałych urzędników ministerialnych, czyli tubylców. – Ale z tego pomysłu Giertych się wycofał… – Na kilometr zalatywało to korupcjogennym zapachem,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 36/2007

Kategorie: Wywiady