Polskie społeczeństwo obywatelskie – politycy, dziennikarze oraz ci, co ich słuchają – całą siłą swojej woli stara się zohydzić sportowcom i kibicom olimpiadę w Pekinie. Najserdeczniejszym życzeniem tegoż społeczeństwa jest, aby olimpiada została zbojkotowana, a ponieważ jest to mało prawdopodobne, przygotowywane są projekty mniej ambitne. Od początku istnienia olimpiad umawiano się, że podczas ich trwania zawieszone będą wrogości między narodami i dopiero po zakończeniu igrzysk wrócą one do swego naturalnego stanu. Jednakże plemiona barbarzyńskie i bez honoru korzystały z olimpijskiego pokoju, żeby tańszym kosztem zaszkodzić swoim rzeczywistym czy urojonym wrogom. Zachowywały się więc tak, jak obecnie zachowuje się wspomniane polskie społeczeństwo obywatelskie. Umieszczenie olimpiady w Chinach było przez Polskę solidarnościową od początku przyjęte źle. Zamieszki w stolicy Tybetu dały powód do wywołania antychińskiego delirium. W żadnym kraju sportowcy nie są pod tak silnym naciskiem polityków i mediów, aby na olimpiadzie manifestowali przeciw Chinom, jak w Polsce, a mimo to wielu z nich stoi przy swoim. Robert Korzeniowski napisał: „Uważam, za akty głębokiej hipokryzji wezwania, by sportowcy wzięli na swoje barki polityczne problemy tego świata”. Politycy „chcieliby oczyścić swoje sumienia rękami olimpijczyków. (…) Tylko nie wyjaśnili, dlaczego właśnie sportowcy mieliby ten świat naprawiać”. Ponieważ oporu sportowców nie da się przełamać, społeczeństwo obywatelskie wysila swoją wyobraźnię, jakie byłyby najskuteczniejsze sposoby już na stadionie olimpijskim odwrócenia uwagi widzów od zawodów sportowych i skierowania jej na demonstracje polityczne. Sportowiec za taką demonstrację zostanie zdyskwalifikowany, ale media obiecują, że zrobią z niego główną postać olimpiady, bohatera praw człowieka, który uratował honor ludzkości. Według „Gazety Wyborczej” (26 III 08) przewodniczący Polskiego Komitetu Olimpijskiego Piotr Nurowski, który najpierw odezwał się sensownie, teraz obiecuje, że będzie bronił zdyskwalifikowanych sportowców. „Wrócą do Polski może bez medalu, który im odebrano, ale z poczuciem, że zachowali się przyzwoicie. I trzeba im będzie za to podziękować”. Według pana Nurowskiego (jeśli jego stanowisko zostało dokładnie przedstawione), polscy sportowcy pojadą do Pekinu po zwycięstwo moralne, a nie sportowe. Zwycięstwa moralne, jak wiadomo, to polska specjalność. Premier Tusk zapowiedział, że na olimpiadę nie pojedzie. To słuszne postanowienie. Nikt by w Pekinie nie zauważył, że on tam jest, ani w Warszawie, że go nie ma. Prezydent Francji jeszcze się nie zdecydował, ale moim zdaniem nie pojedzie. Gdy mianował doktora Kuchnera ministrem spraw zagranicznych, stało się od razu jasne, że za jego kadencji Francja będzie supermocarstwem praw człowieka. Polscy studenci domagają się od uniwersytetów, żeby potępiły Chiny i wzięły w obronę Tybet. Oglądam wielu studentów i widuję rektorów. Ci pierwsi mają w swoich rękach silniejsze środki nacisku na Chiny niż rektorzy. Student ma zazwyczaj na sobie chińskiej produkcji spodnie, chińską kurtkę, chińską koszulę i podkoszulek, jego przybory piśmienne są chińskie, podobnie jak torba na ramię i plecaczek, że nie wspomnę o różnych zabawkach elektronicznych. Wszystko to, jak donosi prasa, jest produktem pracy „:niewolniczej”. Niczego chińskiego natomiast nie widzę na rektorach. Jeżeli więc młodzież chce zaprotestować przeciwko łamaniu praw człowieka w Chinach, niech to wszystko wyrzuci i zacznie zaopatrywać się w towary demokratycznego pochodzenia, cztery, pięć, a czasem dziesięć razy droższe. Gdy studenci tak postąpią, uwierzę w ich szczerość obrońców praw człowieka w Chinach. W Polsce ani człowiek młody, ani stary nie zdaje sobie sprawy, że gdyby nie import z tych potwornych Chin, to ludzie obecnie tylko biedni staliby się nędzarzami. Tybet pragnie niepodległości. Jego prawo chcieć, ale po tym, co Europa przeżyła w XX wieku, a co Afryka przeżywa obecnie, do słowa niepodległość nie można już dołączyć tych pozytywnych treści, jakie ono miało dawniej. Bojownicy o niepodległość w różnych częściach świata popełnili zbyt wiele zbrodni, żeby im jeszcze ufać. Dla niepodległości Tybetu palcem nie kiwnę. Dla człowieka z kraju nad Wisłą jaka różnica, czy Chińczyk panuje nad Tybetańczykiem, czy Tybetańczyk nad Chińczykiem? Gdy od Witolda Gombrowicza żądano zaangażowania, pisał: „Potąd mam idei, które każą mi troszczyć się o Chiny – Chin nie widziałem, nie znam, nie byłem tam. Dość nakazów, abym widział brata w człowieku, który nie jest moim bratem. Chcę zamknąć się w moim kręgu i nie sięgać dalej, niż mi na to pozwala mój wzrok”.
Tagi:
Bronisław Łagowski









