Głębokie gardło
W Warszawie odbył się kongres IPI, czyli International Press Institute, który – sądząc po liczbie uczestniczących w nim byłych ministrów i premierów z 46 krajów – uchodzi za instytucję prestiżową. Nie brałem udziału w tym kongresie, starałem się jednak śledzić jego obrady za pośrednictwem prasy, ponieważ większą część życia spędziłem w zawodzie dziennikarskim, cokolwiek to znaczy. Niestety jednak, z wiadomości docierających z kongresu nie wynika, aby jego uczestnicy zajęli się tą jedną właśnie kwestią: co znaczy zawód dziennikarza dzisiaj i co się tu dramatycznie zmienia? Ostatnio polskie środowisko dziennikarskie poruszyły szczególnie dwa zdarzenia. Pierwszym było skazanie przez sąd na trzymiesięczny areszt redaktora lokalnego pisma z Polic za opublikowanie nieprzychylnej opinii o miejscowym urzędniku administracji. Drugim opublikowanie przez „Super Express” zdjęcia zwłok zamordowanego w Iraku dziennikarza, Waldemara Milewicza. W proteście przeciw wyrokowi w sprawie Polic czołówka polskich dziennikarzy zamknęła się dobrowolnie w klatce, symbolizującej celę więzienną. W proteście przeciw publikacji „Super Expressu” wszystkie czołowe media wydały stosowne oświadczenie. Aliści po jakimś czasie, ze znacznie mniejszym już rozgłosem, zaczęto pisać, że atak redaktora z Polic na urzędnika był niezbyt uzasadniony, sąd mimo widowiskowego protestu podtrzymał swój wyrok, przebąkiwano także o zakulisowych interesach kryjących się za inkryminowaną publikacją prasową. I oto mamy pierwszy dylemat związany z dziennikarstwem dzisiaj. Na kongresie IPI ogłoszono ranking 66 krajów, gdzie dziennikarze ulegają pokusom korupcyjnym, w którym Polska uplasowała się na 18. miejscu, a więc o wiele wyżej niż polscy tenisiści w rankingu WTA czy – poza Małyszem – polscy skoczkowie narciarscy. Protest środowiska dziennikarskiego w sprawie Polic wychodził z przekonania, że dziennikarz jest osobą pełniącą służbę publiczną w imię sprawiedliwości i prawdy, a więc każde jego wystąpienie przeciwko funkcjonariuszom administracji publicznej jest działaniem w interesie społecznym, któremu należy mu się ochrona. Jest to pogląd dość zakorzeniony, role „złych” i „dobrych” są w tym scenariuszu dokładnie i a priori rozdzielone. W istocie jednak model ten znajduje swój idealny obraz w amerykańskich filmach z lat 30., w których złachany, lecz uczciwy dziennikarz samotnie stawia czoło potędze kapitału i skorumpowanej administracji. Ostatnim wielkim scenariuszem tego typu był film „Wszyscy ludzie prezydenta”, poświęcony aferze Watergate, w której istotnie dwóch dziennikarzy praktycznie obaliło prezydenta. Ale zarówno recenzenci, jak i widzowie tego filmu z reguły pomijają fakt, że działaniami dziennikarzy kierował dyskretnie ukazany osobnik, zwany głębokim gardłem, wskazujący Woodwardowi kierunki kolejnych ataków. Z przekonania o aktualności tego modelu narodziło się u nas pojęcie „dziennikarstwa śledczego”, wykreowane przez „Gazetę Wyborczą” w trakcie afery Rywina, a więc dziennikarstwa wyręczającego i wyprzedzającego oficjalne organy ścigania i administracji, górującego nad nimi dociekliwością i uczciwością. Opinia, początkowo odnosząca się entuzjastycznie do „dziennikarstwa śledczego”, zdaje się jednak obecnie nieco stygnąć w zapale, a przy bliższych analizach dość trudno jest odróżnić wyniki dziennikarskiego śledztwa od interesów spółki wydawniczej czy od rachub politycznych przeciwników rządu Millera, a więc od jakiegoś „głębokiego gardła”. Nie chodzi tu o rozgrzebywanie incydentów o charakterze lokalnym. Chodzi o to, że w skali globalnej media – na skutek coraz wyższego ich standardu, a więc coraz większych kosztów ich utrzymania – stają się lub już się stały w coraz mniejszym stopniu niezależnym wyrazicielem opinii publicznej, a w coraz większym narzędziem grup kapitałowych operujących na tym rynku. Coraz częściej przemawia przez nie „głębokie gardło”. Rzutuje to na pozycję i status dziennikarza. Krzysztof Mroziewicz, dziennikarz, a potem ambasador w Indiach, wydał właśnie bardzo interesującą książkę „Dziennikarz w globalnej wiosce”, zawierającą niemal wszystko, co powinien wiedzieć dziennikarz zdobywający informacje lub opracowujący sprawozdania prasowe, od pożaru w mieście począwszy, a na konflikcie międzynarodowym kończąc. Osoba dziennikarza nie jest jednak w tej książce rycerzem króla Artura, lecz technikiem zdobywającym surowiec dla mediów. Tej sprawie nieoczekiwanie trafne spostrzeżenia poświęcił jakiś czas temu w piśmie „Nowe Państwo” Piotr Legutko, analizując fenomen wchodzącego wówczas na nasz rynek dziennika „Fakt”. Autor zauważa, że pismo to, pojawiając się w Polsce, nie powtórzyło swego pierwowzoru, jakim jest niemiecki









