Malcharek nałogowiec

To było tak dawno temu. Mirek Malcharek, grafik, literat, redaktor techniczny i coś tam jeszcze postanowił wprowadzić mnie w rozkosze rybobrania. Nad Kanałem Żerańskim wypakował pół samochodu sprzętu i snuł opowieści, jaką to uchę zgotujemy. Ale po dwóch godzinach, kiedy spławiki nawet nie drgnęły, ruszyliśmy nad zalew. Z podobnym skutkiem. Po jeszcze paru próbach Mirek całkiem już zesmutniał, a pocieszyliśmy się wspaniałym leszczem w Białobrzegach, już w galarecie. Mirek zasłynął jeszcze innymi wyczynami: razu pewnego, jak głosi legenda, we „Współczesności” wszyscy poszli na urlop, czy może leczyli kaca, dość że Malcharek został zupełnie sam, a trzeba było robić numer. Więc pochodził po biurkach kolegów, pogrzebał w teczkach i sam jeden zrobił w godzinkę cały numer pisma, nie gorszy niż zazwyczaj. Potem całe lata pracował w redakcji „Literatury na świecie”, teraz chyba jest emerytem.

Ale natura ciągnie wilka do lasu, Malcharek bez czegoś drukowanego żyć nie może. Rozpoczął więc wydawanie mini książeczek, ale za to jak zrobionych! Na specjalnym papierze, ze specjalną czcionką, albo nawet spisanych odręcznie, arcybogato zdobionych, w osobnym pudełeczku, no, dosłownie klejnociki. Jest to wyłącznie sztuka dla sztuki, bo wszystkie wydane raptem w stu numerowanych egzemplarzach. A treść tych dzieł niegodziwe, szpetna i szatańska. Na przykład w “Wersikach o psach i pchłach” czytamy XVII-wiecznego Baltyzera z kaliskiego powiatu:

 

Panną pchła ukąsiła w słabiznę pod brzuszek,

Wnet że ją panna spłoszy, pchła wskoczy w kożuszek.

Panienka nogi stuli od wielkiego strachu

Owa pchła musiała wleść do ciasnego gmachu.

Próżno to, ma strach oczy, choć nie wpadła w ręce panieńskie

Toto pchlątko przecież było w męce

A słusznie ją Bóg skarał, tę pchłę niewstydliwą:

Śmiała w smaczny kęs szczypać panienkę wstydliwą.

Albo poemat „Łysa góra” Jerzego Siewierskiego-Kwiryna. Wobec Siewierskiego, nawiasem mówiąc, mam wyrzuty sumienia, bo go nie opisałem w swojej “Agonii i nadziei”. Nie ze złej woli, po prostu jakoś mi wypadł, nie wiem czemu. Miałem takich sypek parę. A Siewierski był w swoim czasie sławny autor i skandalista. To on na konkurs monopolu tytoniowego posłał garść sloganów reklamowych, takich mniej więcej: „Matko! Tylko nikotyna skrzepi zdrowie twego syna”, czy “Nikotyna i onanizm wzmocnią wątły twój organizm”. Nagrody jakoś nie dostał…

Są tu jeszcze “Nowe wiersze” Dmytry Pawłyczki w przekładzie Bohdana Zadury i „Legenda o Hiramie z Tyru synu wdowy”, czyli o masońskim patronie, sprzed trzech tysięcy lat, bo masoneria przecież aż tak odległe ma korzenie. Piękna to bardzo seria, chociaż żal, że jej kupić nie można. To jest właśnie taki przypadek, gdzie wydawca jest w istocie współautorem, a może nawet jest ważniejszy od autora samego tekstu. Tak czy owak, Mirek wydawać musi, bo po prostu jest nałogowcem pracoholikiem. Tak naprawdę – można o nim nieskończenie, zwłaszcza po kilkudziesięciu latach przyjaźni. Kiedyś zadzwoniłem do niego o czwartej rano, by go poinformować, że Legia czy inna Wisła przegrała. A ten szakal odwdzięczył mi się gazetowym anonsem, że udzielam porad poetyckich, ale tylko nad ranem… Boże, nie miałem życia przez dwa tygodnie. Ale pytania były raczej monotonne, głównie o rym do słowa „dupa”. Zresztą w naszej bohemie kawały, czasem makabryczne, były powszechnie przyjęte. Na przykład ktoś, podając się za Malcharka, zadzwonił na milicję, że znalazł w swojej wannie nieznanego trupa. Można sobie wyobrazić, co przeżył Mirek, gdy znienacka zwaliła mu się do mieszkania ekipa milicyjna i musiał się gęsto tłumaczyć, że o żadnym trupie nic nie wie. Chyba do dzisiaj nie wiadomo, kto był tym kawalarzem. Zapewne krytyk literacki, Falkowski, bądź Irek Iredyński obu już dawno nie ma. Właściwie ktoś powinien to wszystko spisać. Niestety.

 

Wydanie: 10/2000, 2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy