Bezpieczeństwo i sprawiedliwość – te „towary” należą wciąż do deficytowych Dobiegł końca trzeci rok XXI stulecia. Choć nie da się jednoznacznie ocenić sytuacji na naszej planecie, zamieszkiwanej już przez 6,5 mld ludzi, to z pewnością trudno uznać, by satysfakcjonowała ona większość. Odwieczne pragnienia Europejczyków, Azjatów czy Amerykanów pozostają w istocie niezmienne i dotyczą głównie potrzeby życia w warunkach bezpieczeństwa oraz sprawiedliwości. Tymczasem oba te „towary” należą wciąż do deficytowych. Co do bezpieczeństwa, to od 11 września 2001 r. żyjemy w zupełnie innej epoce – powszechnego zagrożenia terrorystycznego. Niedawne zamachy w Rijadzie i Stambule oraz rozwój wydarzeń w Iraku uświadamiają nam to nieustannie. Choć z Bagdadu oraz z polskiej strefy – gdzie przebywałem w Święto Niepodległości, towarzysząc premierowi – wróciłem z pewną dozą optymizmu (szczególnie po rozmowach z miejscowymi władzami i obserwacjach reakcji młodego pokolenia), to widać, iż proces stabilizacji w tym kraju oraz przekazywania steru rządów Irakijczykom jest nadal ogromnie skomplikowany. Trudno zatem przypuszczać, by w pełni zakończył się w przyszłym roku. Z pewnością jednak dobrze się dzieje, że pozycja „koalicji dobrej woli” z USA na czele z jednej strony, a Francji, Niemiec i Rosji z drugiej znacząco się zbliżyły do siebie. Dotyczy to zwłaszcza niezbędnej roli, jaką ma w Iraku do odegrania ONZ, a także położenia większego nacisku niż dotąd na działania humanitarne i o charakterze społeczno-ekonomicznym, a nie jedynie wojskowym. Tak właśnie starają się postępować Polacy i m.in. dlatego nasza strefa – mimo pierwszej poniesionej ofiary – jest względnie najbezpieczniejsza. Jeśli chodzi o ataki terrorystyczne w Turcji, zostały one wyjątkowo precyzyjnie zaplanowane. Rzecz przy tym nie w aspekcie militarnym, lea kulturowo-cywilizacyjnym. 70-milionowa Turcja, z którą nawiasem mówiąc, utrzymujemy stosunki dyplomatyczne od sześciu wieków i przez 300 lat mieliśmy wspólną granicę (nie uznała ona zresztą nigdy rozbiorów Polski!) od czasów jej pierwszego prezydenta, Mustafy Kemala Maturka, wytworzyła najlepszy z istniejących model świeckiego państwa islamskiego. Bynajmniej nie rozwija się on sposób idealny i bez rozmaitych paroksyzmów, ale nie da się zapewne w przyszłości wypracować lepszego rozwiązania pod tym względem aniżeli istniejące nad Bosforem. Inne pozytywne przykłady – Tunezji czy nawet Libanu i Kuwejtu – nie mają już takiej siły przyciągania. Atak ekstremistów muzułmańskich w tym państwie, sąsiadującym i z Irakiem, i z Iranem, może być uznany za próbę zahamowania procesów, których filarem musi być dialog cywilizacji, a nie ich „zderzenie”, by odwołać się do klasycznej już pracy Samuela Huntingtona. Turcja dysponująca drugą co do wielkości armią w NATO powinna wejść do Unii Europejskiej i są nadzieje, że w końcu 2004 r. podjęta będzie decyzja co do rozpoczęcia konkretnych negocjacji na ten temat. Potrwają one zapewne wiele lat, ale finalizacja owych działań będzie miała nie mniejsze znaczenie dla ładu kontynentalnego, a nawet światowego niż rozszerzenie UE o 10 krajów, w tym Polskę, 1 maja tego roku. Generalnie widać zaś, iż należy czynić wszystko, by jedna dyktatura nie była zastępowana drugą – ani dyktaturą terroru, ani jakąkolwiek dyktaturą religijną. Czy marzenia o bezpieczeństwie i sprawiedliwości powszechnej są realne? Czy jest z nimi jak z marzeniami kobiet, o których Julian Tuwim mawiał żartobliwie, iż polegają one na tym, by „mieć stopę wąską, a żyć na szerokiej”? Nie da się odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie. Choćby dlatego, że – jak gorzko pisał mało u nas znany XVI-wieczny humanista francuski, Pierre Charrou – „sprawiedliwość ludzka jest jednoręka, bo tylko karze, a nie nagradza”. Prawdopodobnie przesądzi o tym wszystkim kierunek globalizacji. Podstawową kategorią współczesności jest bez wątpienia współzależność. Społeczeństwa oraz poszczególne kraje, koncerny i organizacje międzynarodowe jak nigdy dotąd są powiązane ze sobą całą siecią układów. Ta globalizacja – nieuchronna ze względu m.in. na wymogi gospodarki, CNN, Internet czy Hollywood – nie jest sama w sobie ani dobra, ani zła. Ale jej skutki są zarówno pozytywne, jak i negatywne i wokół tego toczy się od dawna coraz ostrzejszy spór. Sprowadza się on do dylematu: co zrobić, by powstał inny typ globalizacji – „z ludzką twarzą”. By była ona regulowana w interesie zwykłych ludzi, a nie rozwijała się pod dyktando Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Banku Światowego czy Światowej Organizacji Handlu. Ponieważ – zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej
Tagi:
Tadeusz Iwiński









