Głód historii

Głód historii

O wiedzy historycznej Polaków zdecyduje sposób jej nauczania, a nie liczba godzin lekcyjnych Jak co roku reporterzy telewizyjni ruszą w grudniu na ulice przepytywać przechodniów o datę wprowadzenia stanu wojennego. Skonfundowani obywatele, zaskoczeni w drodze do pracy lub do szkoły, będą się plątać w zeznaniach, często udzielając nieprawidłowych odpowiedzi, co wieczorne serwisy informacyjne wykorzystają dla efektu komicznego. Reporterzy w puentach materiałów postawią tezę o słabym wykształceniu historycznym narodu. Jeśli dołożymy do tego rozsiane po prasie opowieści nauczycieli akademickich o studentach, którzy nie znają daty rozpoczęcia II wojny światowej, powstanie pewien mit o słabości kształcenia historycznego w polskiej szkole. Ewentualnie o nieprzywiązywaniu przez naród wagi do tegoż kształcenia. Ile się da Weterani „Solidarności” rozpoczęli głodówki w obronie edukacji historycznej w przeświadczeniu, że nowa reforma podstawy programowej, a więc dokumentu opisującego, jakie treści obowiązują uczniów na danych etapach kształcenia, zniszczy ją. Media podawały katastrofalne zestawienia liczby godzin historii przewidzianych w starej i nowej podstawie. Na pierwszy rzut oka bilans nie wypadał pozytywnie: 150 (60 godzin w pierwszym roku, 60 w drugim i 30 w trzecim) do 60 (tylko w pierwszym roku). Zwolennicy nowej podstawy odpowiadali, że zarzut ma charakter wirtualny, bo historia w klasach II i III szkół ponadgimnazjalnych została włączona w obręb nowego przedmiotu, nazwanego historia i społeczeństwo. Chociaż nauka o dziejach w ramach bloku będzie dzieliła czas z wiedzą o społeczeństwie, filozofią i etyką, liczba godzin na historię i przedmioty wokółhistoryczne się nie zmieni. Zmieni się jednak ogólna liczba godzin nauczania w szkołach, a to oznacza, że szykują się cięcia etatów. Reforma wynika z konstatacji, że nie ma powrotu do ośmioletniej podstawówki i czteroletniego liceum, a w związku z tym trzeba wycisnąć, ile się da, z istniejącego modelu, czyli sześć + trzy + trzy. Akceptacja tego modelu oznacza również zgodę na wszystko, co on ze sobą niesie, a więc występujący dwa razy skrajny brak zainteresowania uczniów edukacją ogólną – pierwszy raz związany z testami determinującymi nabór do liceum, drugi raz z nową maturą. Historia nie stała się ofiarą zmian, starano się jedynie dostosować ją do realiów. Nieszczęsny wiek XX Najczęściej przytaczanym argumentem za przesunięciem treści w toku edukacji było rzekome niewyrabianie się nauczycieli z materiałem, którego ofiarą padał wiek XX. Nie nadążano z omawianiem go w gimnazjum, potem problem pojawiał się w liceum. W efekcie uczniowie kończyli obowiązkową edukację bez wiedzy na temat kluczowego z dzisiejszego punktu widzenia okresu historii. – Nigdy mi się nie zdarzyło, żebym nie powiedział o XX w. – kontruje Łukasz Lipiński, nauczyciel historii z L LO w Warszawie. – Ale to może zależeć od tego, gdzie się pracuje, bo tempo trzeba dostosować do umiejętności uczniów. Ja uczę w dobrym liceum, gdzie bardzo dobrze się pracuje i młodzież jest chętna do nauki. Pytanie brzmi, czy nowe rozplanowanie materiału pozwoli na poświęcenie należytej uwagi XX w. Zgodnie z podstawą programową, nauczanie historii w gimnazjum skończy się na I wojnie światowej. A więc zanim licealnych pierwszoklasistów wprowadzi się w tajniki ładów pojałtańskiego i pozimnowojennego, trzeba będzie ich zaznajomić z reformą rolną z 1925 r. – Cezura I wojny światowej nie odgrywa w rozumieniu współczesności żadnej roli. Z punktu widzenia wyjaśniania teraźniejszości najważniejsza jest historia najnowsza, której znów grozi marginalizacja. To problem, na który zwróciłem uwagę jeszcze w czerwcu 2008 r., na posiedzeniu Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej – mówi dr Paweł Trojański z Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie. Szkoda więc, że współczesność nie ma na wyłączność całej jednej klasy. W związku z tym czy nie należy się obawiać, że znów będzie traktowana po macoszemu? – Nauczyciele, którym zabrakło czasu na omówienie XX w., nie potrafili sobie ułożyć materiału. Brak czasu spowodowany egzaminami końcowymi jest jakimś argumentem, ale to raczej kwestia niezdolności. Jeżeli teraz też źle do tego podejdą, dalej będzie im brakowało czasu – stwierdza dr Trojański. Dotychczas nauka historii – zresztą nie tylko – była oparta na schemacie, zgodnie z którym materiał omawiano, a na późniejszych etapach edukacyjnych powtarzano go i pogłębiano. Czteroletnie liceum nadawało głębię treściom przyswojonym w ośmioletniej podstawówce. Później trzyletnie liceum rozwijało treści przyswojone w trzyletnim gimnazjum. Teraz czasu na pogłębianie nie będzie. Wiedza

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 24/2012

Kategorie: Kraj