Główny winowajca: chaos

Główny winowajca: chaos

Prof. dr hab.n.med Agnieszka Wierzbowska fot. Archiwum prywatne

Pandemii nie przeżyło wielu chorych na białaczkę Prof. Agnieszka Wierzbowska – kierownik Katedry i Kliniki Hematologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi   Jak się pani czuje po zaszczepieniu przeciw COVID-19? – Wczoraj było gorzej, czułam się rozbita, bolała mnie głowa i nie mogłam z panią rozmawiać. Dziś jest już o wiele lepiej, dziękuję. To możemy przejść do właściwego tematu – jak pandemia odbiła się na leczeniu chorych na białaczkę? – Nie mamy jeszcze żadnych danych, oprę się więc tylko na własnych obserwacjach. Otóż, jak sądzę, śmiertelność chorych na białaczkę wzrosła o ok. 20-30%. Bo ludzie nie zgłaszali się do szpitala na leczenie? – Owszem, na początku pandemii było sporo takich osób, zwłaszcza w starszym wieku, które są leczone niskodawkową chemioterapią. Ci chorzy bardziej się obawiali koronawirusa niż progresji białaczki. Zaczęliśmy więc im tłumaczyć, że zbytnio ryzykują, bo łatwiej jest umrzeć z powodu postępu ich podstawowej choroby niż z powodu covidu. I pomogło? – Tak, z czasem sytuacja zaczęła się zmieniać na plus. Natomiast na zwiększoną śmiertelność bardziej wpłynął fakt, że jeśli ktoś zachorował na covid, to miał potem przerwę w leczeniu, co w konsekwencji często prowadziło do progresji choroby, którą leczy się dużo trudniej. Czasami trzeba było całą terapię zaczynać od nowa. Chemioterapię stosuje się w sposób cykliczny i wydłużanie odstępu pomiędzy kolejnymi cyklami zwiększa ryzyko nawrotu lub progresji białaczki. Czy na covid chorowali pacjenci ze szpitala, czy z zewnątrz? – I jedni, i drudzy. W okresie powakacyjnym znacząco zwiększyła się liczba pozaszpitalnych zakażeń wirusem SARS-CoV-2, a w klinice zakażeń było mniej, ponieważ zaczęły obowiązywać rygorystyczne procedury związane z przyjęciami do szpitala. Przed przyjęciem z każdym chorym przeprowadzano telefoniczną ankietę, potem zapraszano pacjentów na test. Jeśli wynik był ujemny, to już na drugi dzień taka osoba była przyjęta na oddział. Potrafili więc państwo wyłapać osoby zakażone wirusem, ale bez objawów infekcji? – Tak, no i trzeba było takich pacjentów kierować do izolacji; po kilku dniach okazywało się, że mieli już dolegliwości. Jak się postępuje z chorym na białaczkę pacjentem covidowym? – Zakażeni koronawirusem z łagodnym przebiegiem choroby trafiają pod opiekę lekarza POZ, w przypadku cięższego przebiegu zakażenia są kierowani do szpitala covidowego, dopiero potem, po kwarantannie i pełnej eliminacji wirusa, mogą być leczeni na oddziałach hematologii. Zalecenia są bowiem takie, że leczenie można ponownie rozpocząć dopiero wtedy, gdy chorzy mają ujemne wyniki testu. To chyba dobrze… – Niby tak, ale – jak wiemy – czas, gdy utrzymuje się wynik dodatni, jest różny. Niektórzy ozdrowieńcy nie mają ujemnego testu na covid nawet przez dwa miesiące. Z perspektywy hematoonkologa to czas stracony, który działa na niekorzyść pacjentów, zwiększając prawdopodobieństwo nawrotu białaczki. Bo przecież jeśli dochodzi do zbyt długiej przerwy w podawaniu leków, to trzeba terapię zaczynać na nowo. A wtedy wyniki są znacznie gorsze, niekiedy finał jest tragiczny. Trudna sprawa. – Te okresy przestoju w chemioterapii wynikały również z tego, że chorowali lekarze i pielęgniarki. Personel musiał pracować rotacyjnie, aby zapewnić ciągłość opieki. A niektóre oddziały, ze względu na występowanie koronawirusa, były na jakiś czas w ogóle pozamykane, trzeba było bowiem wszystkich izolować – i pacjentów, i personel medyczny. Dopiero po jakimś czasie i dokładnej dezynfekcji otwierano je ponownie. Leczenie chorego na białaczkę składa się z chemioterapii i przeszczepienia szpiku. Jak wygląda postępowanie z chorymi na etapie transplantacyjnym? – Transplantacja szpiku to bardzo trudny zabieg, wymagający specjalistycznego zaplecza, specyficznych warunków – m.in. najwyższej klasy sterylności, możliwości leczenia ewentualnych powikłań wynikających z przeszczepu, więc takiego chorego możemy leczyć tylko na miejscu. Stąd decyzja, by na oddziałach transplantacyjnych wydzielić pododdziały covidowe. Czy pandemia wpłynęła na liczbę przeprowadzanych transplantacji szpiku? – Na pewno spowodowała zmniejszenie liczby tego typu zabiegów. Zwłaszcza w początkowym okresie, kiedy funkcjonowały zalecenia, aby ograniczyć przeszczepy do niezbędnych. Chodzi o to, że transplantacje szpiku same w sobie są trudnymi zabiegami i nie zawsze kończą się dobrze; gdyby do tego pacjent miał covid, ryzyko zgonu takiej osoby byłoby większe. U chorych, którzy nie mieli bezwzględnych wskazań do pilnej transplantacji, przesuwano te zabiegi na dalsze terminy.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 23/2021

Kategorie: Zdrowie