Gnojownik ma być pośrodku

Gnojownik ma być pośrodku

Za robienie serialu dokumentalnego “Złote łany” zabrały się mieszczuchy. Chłopi poczuli na karku oddech urzędników z UE Beata nie wiedziała, że ciąża u świni trwa trzy miesiące, trzy tygodnie i trzy dni, a poród najczęściej odbywa się nocą i maciora się nie drze, choć nie przechodzi żadnej szkoły rodzenia. Robert nie wiedział, że maszyny psują się za każdym razem, gdy wyjadą w pole i chłop musi być i rolnikiem, i mechanikiem, bo by ani nie zaorał, ani nie zasiał, ani nie zebrał. Ewa nie wiedziała, że ludzie na wsi chętniej otwierają drzwi niż serca. Wpuścić – wpuszczą, powiedzieć – powiedzą, ale są nieufni, gdy się do nich wraca po więcej. “Co we mnie jest takiego ciekawego? Niech się pani innych pyta, ja już swoje powiedziałem”. Za robienie serialu dokumentalnego o wsi zabrały się mieszczuchy. Ewa, Beata, Robert… Gdy zaczynali, wszystkim im coś się wydawało. O porodach w chlewiku, naprawach w polu i sercach za progiem dowiedzieli się później. Filmowa wioska Ewy Straburzyńskiej tak naprawdę składa się z trzech wsi odległych od siebie o 100-200 kilometrów. Nie chodziło o oszustwo, tylko o taką wieś, która będzie prawdziwa za każdym razem. Żeby komuś, kto jedzie samochodem przez Polskę i zwalnia przy tablicy z nazwą miejscowości, wydawało się, że to właśnie tu kręcili “Złote łany” Chleb z pieca, bułki z miasta Franciszka Pikińska przy piątku, jak to w dzień targowy, wybrała się do Oleśnicy. Przywiozła z miasta białe bułki. Chleb, tak jak to było w filmie, pieką z Franciszkiem w domu. Stenia, ta, która chodzi w kapeluszach i ma sklep dla rolników obok targowiska, a w filmie pokazują ślub jej córki, zamówiła u nich bochenek, bo zobaczyła w telewizji, jaki foremny. Franciszkowie dopiero od kilku lat mają prąd. Dom samotny, pod lasem, energetyce się nie opłacało. Teraz już mają wygodę. Jedyną zresztą. Większej nie potrzebowali. Ale lata lecą, więc napomykają o łazience. Franciszce marzy się też nowa kuchnia. Nie, żeby na wysoki połysk. Zwykła, drewniana, heblowana. Prościutka, ale żeby wszystko pasowało. Po kolei: piec, zlewozmywak, szafki, stół i ława do siadania. To by jeszcze chciała. Tymczasem pamiętają swoje pierwsze meble z lat 60. Sąsiad odsprzedał, bo sobie kupił lepsze. To była sypialnia z szafą trzydrzwiową, nakastlikami i krzesłami z miękkim obiciem. Sąsiad mówił, że mają zapłacić, jak będzie ich stać. Zdrowo się musieli zaciąć, żeby oddać. Trzy lata im to zajęło. Porządny był człowiek, ten sąsiad, ani razu się nie upomniał. W filmie Franciszek dużo filozofował. Bo i w życiu tak ma. Telewizji nie ogląda, woli czytać książki. “Złotych łanów” obejrzał tylko trzy ostatnie odcinki, bo go sytuacja na targu zmusiła. Zaczepiła go jedna pani, że jej się Franciszek podoba, bo w filmie jest taki religijny. Franciszek zdębiał: – Oj, to pani mnie całkiem nie zrozumiała! – Bo mój Franciszek to bezbożnik niemożliwy! – wyrzeka Franciszka. Odwraca się do męża plecami i przykładając palec do ust, szepcze po kumotersku: – Ale jak trwoga, to do Boga. A taki z niego człowiek, że jakby kto o północy przyszedł i coś potrzebował, to by własne gacie zdjął i oddał. Byleby czyste. W filmie u Franciszków pojawił się cudzoziemiec, który w okolicy prowadzi interes. Miał garnitur, przy sobie prawniczkę w garsonce i żuł gumę. Chciał kupić ich ziemię. Franciszek drapał się po głowie i obiecał się zastanowić. Potem zadzwonił do cudzoziemca, że nic z tego. Obojgu Franciszkom wtedy ulżyło. Jakby sami sobie tę ziemię raz jeszcze dali w prezencie. Zaparzyli sobie kawy, siedli i “poświętowali” ulgę. – Jak ja będę mógł w Holandii czy Anglii wyjąć pieniądze i kupić ziemię, to i swoją obcemu sprzedam. Póki co, muszą się obejść. Krótko potem Franciszkowie sprzedali ziemię Polakowi z Wrocławia. Zostawili sobie dwa hektary koło domu, żeby utrzymać zwierzęta, które się razem z nimi postarzały. Nie będzie jednak z kupca gospodarza. Jak ich odwiózł do domu od notariusza, powiedział, że jak chcą, mogą sobie dalej uprawiać. To pewnie znaczy, że na działki pod budowę ziemia pójdzie i kupiec czeka na lepsze ceny. Tak się Franciszkom wydaje, bo od tamtej pory nowego właściciela nie widzieli. Nie podoba im się za bardzo, że ludzie z miasta wyprowadzają się na wieś, a pracują nadal

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2001, 2001

Kategorie: Reportaż