Na Syberii kategoria „pobliski” oznaczać może i kilkaset kilometrów Korespondencja z Irkucka 9 lipca 1866 r. wybuchło nad Bajkałem najbardziej beznadziejne i niemądre (a konkurencja jest w naszej historii niebagatelna) powstanie polskie. Dowodził nim Gustaw Szaramowicz z Żytomierza. To on, jak wspomina naoczny świadek Piotr Deręgowski: „Zdobywa się na krok stanowczy. Rozbraja miejscowy konwój, zabiera broń, jaka tylko była, i wyrusza z Murymu, wzywając do wymarszu. Jednocześnie zabrano we wsi około trzydzieści koni z rynsztunkiem, które służyły do stworzenia kawalerii. I cóż się wtedy okazuje? Jego partia zaledwie w mniejszej połowie słucha jego rozkazów! (…) Jak zwykle w takich okolicznościach słychać tylko było wzajemne obelgi, groźby i roznamiętnienie…”. Normalne polskie piekło? Po części oczywiście tak. Tyle że rezygnujący z udziału w akcji Szaramowicza mają tym razem swoje racje. Jego plan jest bowiem całkowicie szaleńczy. Najogólniej polega on na tym, żeby manu militari wyrąbać sobie drogę do pobliskiej Mongolii, a potem przez Chiny wydostać się na wolny świat. Problem w tym, że na Syberii kategoria „pobliski” oznaczać może i kilkaset kilometrów. W tym przypadku czekałoby powstańców tych kilometrów około 200, poprzez niedostępne, nieznane im, zalesione góry wyższe od naszych Tatr i przełomy wielkich rzek, z pościgiem znającego świetnie okolice przeciwnika na plecach. A jeszcze trzeba było wyjść pieszo, brzegiem Bajkału na właściwy kierunek, gdzie dysponujący łodziami nieprzyjaciel mógł ich w każdej chwili wyprzedzić i zastąpić drogę. I oczywiście stało się, co się stać miało. Po dwóch potyczkach ludzie Szaramowicza schronili się w lasach, gdzie zaczęli błądzić, rozpadać się na coraz mniejsze grupy, wreszcie pojedynczo szukali drogi wyjścia, nie myśląc już ani o Mongolii, ani walce zbrojnej, a tylko, jak opowiada Kotkowski: „kilka dni uparcie szukaliśmy Szaramowicza, a gdy głód coraz silniej krępować nas zaczął, widzimy, że myśl odszukania go i połączenia się jest mrzonką. Należało wprzód zabezpieczyć się przed głodową śmiercią: rewidowaliśmy więc po drodze wszystkie bagienka, krzewy, zarośla i znajdowane tam czy młode kaczki, czy pisklęta po gniazdach, czy jagody, pożeraliśmy łakomie bez gotowania i pieczenia, tak na surowo, a w końcu widząc, że im mniejszą liczbą będziemy wędrować, tym lżej nam będzie się wyżywić, rozdzielamy się i tak posuwamy się sami nie wiedząc gdzie i dokąd…”. Żaden z powstańców nie dotarł nawet do podnóży Hamar Daban. Nie spiesząc się, kolejnych obszarpańców wyłapywali bez trudu carscy żołnierze. Zresztą od początku nie spieszyli się zbytnio. Oni wiedzieli, że Syberii zlekceważyć się nie da. I nie chodzi tu bynajmniej o klimat. Lata są tutaj gorące i bujne. Pierwszym kluczem do Syberii są przestrzenie. Uczono mnie w liceum, co brałem dosłownie, że Irkuck leży nad Bajkałem. I właściwie w Irkucku mógłbym się w tym upewnić. Ludzie mówią tutaj bowiem, że do Bajkału „jeden krok”. Ten jeden krok to 70 km. Baśń europejska zdobyła się na siedmiomilowe buty. I w nich trzeba by było jednak wykonać z Irkucka do Bajkału kroków dziesięć. Tutaj tylko jeden. Jeden do dziesięciu – takie są w przybliżeniu różnice w postrzeganiu przestrzeni. A już „niedaleko” znaczyć może i 300 km. Nabrałem się na to, przybysz z małego, ściśniętego świata, w nadbajkalskiej wiosce. Powiedziano mi, w najlepszej rzecz jasna wierze, że do sąsiadów ówże „jeden krok”. Szedłem, szedłem, nie doszedłem. Ledwo dowlokłem się z powrotem. Bajkał to 29 razy nasze Śniardwy. Jego ogrom tak przytłacza otaczające góry, że zdają się niepozorne, choć w rzeczywistości w wielu miejscach są wyższe, jako się rzekło, od naszych Tatr. Bezmiar przestrzeni zmienia i uczłowiecza czas. Nie ma się po co spieszyć. Idę gliniasto-kamienną drogą w nadbajkalskiej wiosce, mijając snujące się luzem konie, krowy i psy. Bo i na cóż ich pilnować. Dopłynęliśmy tutaj przez jezioro, a bydlę przecież na statek nie wsiądzie. Na ławeczkach przed domami siedzą gdzieniegdzie miejscowi. Wystarczy jedno słowo powitania i rozpoczyna się rozmowa. Najpierw się ceremonialnie przedstawiamy. Nikołaj jest rybakiem (wielka mi nowina – tutaj wszyscy są mniej lub bardziej rybakami). Mój rówieśnik. Pomimo upału zarzucił na gołe ciało grubą kurtkę. Z brzucha spływają mu kropelki potu. Wspomina z dumą, że jego ojciec był żołnierzem w ściągniętych na gwałt sybirackich dywizjach, które
Tagi:
Ludwik Stomma









