Grzegorz Napieralski i jego zaplecze swoimi decyzjami zaskakiwali władze i wyborców Sojuszu Miał być trójskok. Zaczęło się nadspodziewanie dobrze, od blisko 14% poparcia dla Grzegorza Napieralskiego w wyborach prezydenckich w czerwcu 2010 r. W listopadzie wyniosło ono już ponad 15% w wyborach do sejmików wojewódzkich. Ten wynik często jest pomijany przez komentatorów. Niezależnie od przegranej z PSL, mógł być traktowany jako prognoza silnej pozycji SLD w nowym Sejmie. Trzeci skok był jednak fatalny. Wypchnął SLD poza polityczne podium. Dlaczego, mówiąc językiem miłośników wędkarstwa, tak dobrze żarło, a zdechło? Zaplecze skupione wokół Grzegorza Napieralskiego popełniło w ciągu ostatniego roku wiele błędów. Eventy zamiast idei Napieralski przejdzie do historii nie tylko jako symbol największej klęski wyborczej w dziejach SLD, lecz także jako lider, który nie potrafił stworzyć normalnie funkcjonującego zespołu kierowniczego. Formalnie powinien mieć pięciu zastępców, tymczasem po katastrofie smoleńskiej miał ich już tylko dwoje, i to tylko w teorii, bo Longin Pastusiak de facto wycofał się z polityki, a Katarzynę Piekarską przewodniczący uznał za przeciwnika i nie konsultował się z nią. W ten sposób partia była zarządzana jednoosobowo i chaotycznie. W siedzibie SLD powszechna stała się postawa, że nikt nic nie wie, a szefa nie ma. Odkryto też ze zdumieniem, że można na umówione spotkania się spóźniać bądź w ogóle nie przychodzić, co praktykował Napieralski. Zamiast normalnych procedur w SLD zaczęły funkcjonować różne nieformalne grupki, w których podejmowano decyzje. Kto miał dojście do przewodniczącego, ten był ważny. Dojście na pewno miał Włodzimierz Czarzasty, jeden z autorów zwycięstwa Napieralskiego nad Olejniczakiem. On był jego kluczowym doradcą, razem planowali działania polityczne. Niespodziewanie przed wyborami panowie się pokłócili, Napieralski nie umieścił Czarzastego na listach wyborczych. Czy dlatego, że przestraszył się jego rosnących wpływów? Pewnie tak, choć bardziej prawdopodobna jest wersja, że zadecydował o tym Radosław Nielek. Nielek to prawa ręka Napieralskiego jeszcze z czasów szczecińskich. Gdy Napieralski został sekretarzem generalnym SLD, obok niego na ul. Rozbrat pojawił się też ów blondyn z plecaczkiem. Miał wielkie wpływy. Swego czasu głośno było o konflikcie Napieralskiego z Lechem Nikolskim, który pełnił wtedy funkcję zastępcy sekretarza generalnego. Konflikt ten zaczął się od wojny Nikolskiego z Nielkiem. I od tego czasu SLD-owski weteran znalazł się na celowniku Napieralskiego. Podobnie było z innymi pracownikami, w końcu więc padło też na Czarzastego. Można zapytać, dlaczego tak późno. Nielka od Czarzastego różni wszystko. Jest niezwykle drażliwym introwertykiem, niepotrafiącym rozmawiać z ludźmi i nieustannie podkreślającym własną mądrość. Być może to powodowało, że bardzo się starał ukrywać swoją rolę u boku Napieralskiego. I każdy artykuł, w którym pojawiło się jego nazwisko, budził jego wściekłość. Nielek był mózgiem Napieralskiego, jego suflerem, autorem politycznych strategii. To on miał wymyślić koncepcję, by kampanię oprzeć na eksponowaniu Napieralskiego jako męża stanu. To on też de facto prowadził ostatnią kampanię wyborczą, niemal jednoosobowo. Ludzie, którzy z nim rozmawiali, wspominają, że były to dziwne rozmowy, mało sympatyczne. Nielek prowadził je, patrząc w ekran komputera albo telefonu i wolno cedząc słowa, opowiadał jakieś banały takim tonem, jakby odkrywał Amerykę. – Na Napieralskim robiło to pewnie wrażenie mądrości – mówi z przekąsem jeden z partyjnych weteranów. Nielek to informatyk, pracuje w Polsko-Japońskiej Wyższej Szkole Technik Komputerowych. Nic więc dziwnego, że kilka tygodni przed wyborami pocztą pantoflową rozeszła się wieść, że Napieralski w nowym rządzie z PO będzie chciał zaklepać dla SLD nowe Ministerstwo ds. Informatyzacji. Wiadomo było, za czyim podszeptem to robił i dla kogo miał być szykowany nowy urząd. Według polityków SLD, Nielek w zasadzie jednoosobowo kierował ostatnim miesiącem kampanii. I zwyczajnie się pogubił. Zresztą zarzut braku kolegialności często pojawia się w rozmowach z politykami SLD. Nielek był sztabowcem numer 1 u Napieralskiego, nieco dalej stali zaś Tomasz Kalita i Łukasz Naczas. Kalita to rzecznik prasowy partii, którego Napieralski zapisał na pierwszym miejscu listy SLD w Krakowie, co skończyło się kompromitacją. Jego działka to polityka medialna. Politolog Kalita na ul. Rozbrat pracuje od lat. Przez długi czas miał opinię osoby ideowej.
Tagi:
Marcin Dąbrowski









