Bliższe poznanie historii osób w drodze pozwala lepiej zrozumieć, że migracja to nie jest łatwy wybór
Przez ostatnie osiem lat liczba osób w drodze wzrosła globalnie z 65 mln do 110 mln (dane UNHCR). Zarówno szanse ekonomiczne ludzi, jak i ich bezpieczeństwo wynikają z loterii – a konkretnie z loterii urodzenia. Oto historie tych, którzy, wyciągnąwszy szczęśliwy los, są gotowi podzielić się nim z innymi.
Mama Rosa
Rosa Speranza mieszka w Neapolu, w popularnej dzielnicy Chiaia. Jest emerytowaną asystentką administracji szkoły publicznej. Od śmierci matki przez 43 lata mieszkała sama. Sama, ale nie samotna, jak podkreśla – otoczona przyjaciółmi, zaangażowana w działalność społeczną, dbająca o rozwój duchowy. W lipcu 2020 r. odważyła się wstrząsnąć dotychczasowym porządkiem życia i przyjęła pod swój dach Ashrafa, 21-latka z Bangladeszu.
Tak tłumaczy swoją decyzję: – Podczas pandemii zastanawiałam się nad stanem świata i cierpieniem ludzi, których wojny lub katastrofy naturalne pozbawiły wszystkiego, łącznie z nadzieją na lepsze życie w innych krajach, jak to zawsze miało miejsce w historii. Uważam, że bogaci, chcąc zachować swoje przywileje, trzymają się z dala od ludzi w potrzebie. Tymczasem migracje to nic innego jak wynik problemów stworzonych przez kolonializm, który utrzymuje się na poziomie gospodarczym, a także wyzysku przez międzynarodowe korporacje.
Symboliczny gest podzielenia się z migrantką (Rosa chciała przyjąć dziewczynę) nadmiarem, czyli pokojem po mamie i jej miejscem przy stole, okazał się łatwy w realizacji dzięki organizacji Refugees Welcome. – Naturalnie obawiałam się, bo miałam zrobić coś nowego, co zburzy moje życie i przyzwyczajenia – wspomina Rosa. Jednak determinacja wygrała ze strachem.
Ashraf przebywał we Włoszech od czterech lat. Mieszkał w ośrodkach recepcyjnych dla nieletnich i dla dorosłych. Kiedy nadszedł czas, żeby się usamodzielnić, nie miał dokąd pójść. – Wolałabym dziewczynkę – nie kryje Rosa – ale gdy go zobaczyłam, moje serce przyjęło go jak dziecko oddane do adopcji.
O Ashrafie wiedziała niewiele, ale domyślała się, że jest migrantem ekonomicznym. – Pochodził z biednego kraju, często nawiedzanego przez katastrofalne powodzie, jednak cieszącego się pewną stabilnością polityczną. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia – podkreśla. Ustawiła w pokoju mamy łóżko i zwolniła trochę miejsca w szafie. Mówili po włosku – Ashrafowi nie było łatwo, ale próbował. Miał już pracę w supermarkecie, gdzie przygotowywał sushi. O swoim życiu początkowo opowiadał niewiele. Któregoś wieczoru zdradził Rosie swoje marzenia: „Chcę robić wielkie rzeczy, wzbogacić się, ale nie dla siebie. Chcę pomagać biednym w mojej rodzinie i kraju. Nigdy nie byłbym szczęśliwy, wiedząc, że inni cierpią”. Rosa przyznaje, że to zdanie uświadomiło jej istnienie tajemniczej więzi, która połączyła ich życia w jeden wątek.
Rosa polubiła uczenie Ashrafa gotowania. Stworzyła dla niego prawdziwy bezpieczny dom. Przedstawiła swoim przyjaciołom, nieco później bliskim. – Trochę obawiałam się ich oceny mojej decyzji. Ale wszyscy byli szczęśliwi – mówi.
Z czasem Ashraf zaczął przyprowadzać swoich znajomych, bywało, że zostawali na kolacji i na nocleg. Ale najchętniej rozmawiali wieczorami we dwoje. Ashraf otworzył się, opowiedział Rosie swoje życie – o dzieciństwie, o podziale rodziny, który uczynił go odpowiedzialnym w wieku 12 lat, o podróżach do Dubaju, Stambułu, Trypolisu. O zmęczeniu, biedzie, samotności, wyzysku. O panicznym strachu przed wejściem na ponton (nie umiał pływać), o pushbacku do Libii, więzieniu, głodzie, pobiciach, po których zostały mu blizny. O wejściu na łódź po raz drugi, co zakończyło się akcją ratunkową i wylądowaniem w Neapolu. Rosa wszystko spisała, z notatek powstała książka „W stronę nieznanego”. Dochód ze sprzedaży został przekazany organizacji Lekarze bez Granic w Bangladeszu.
Z pomocą Rosy Ashraf ukończył szkołę średnią i dostał się na kursy usług gastronomicznych. Wszystko postawił na jedną kartę: postanowił z dwoma przyjaciółmi przejąć kiosk z sushi. Po dwóch latach i dwóch miesiącach pożegnał się z Rosą i ruszył ku nowemu życiu. – Byłam z niego dumna, ale szybko popadłam w depresję – przyznaje Rosa. – Bardzo za nim tęskniłam. Często mnie odwiedza, jednak to nie to samo, co mieć go w domu.
Mbacke ma 22 lata, pochodzi z Senegalu, we Włoszech mieszka od pięciu lat. Jest studentem ostatniego roku instytutu hotelarskiego. Pracował już w branży cateringowej. Zanim wprowadził się do Rosy, nie mógł znaleźć domu. – Od razu urzekł mnie radością, afrykańskimi tańcami, ale także oczami, które czasem przesłania głęboka melancholia. Blizny po pobiciach są nadal widoczne pod jego gęstymi włosami – przedstawia „chłopaka numer dwa” Rosa. Mbacke w wieku 15 lat wyjechał do Libii, przemierzając po drodze różne państwa i pustynię. Cztery razy wsiadał na łódź. To cud, że żyje.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 51/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym
z.muszynska@tygodnikprzeglad.pl
Fot. Thomas Alboth
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy