Gra Belką

Gra Belką

Rząd techniczny? Rząd na rok? Politycy lewicy i prawicy kalkulują, co najbardziej się opłaca… Belka? Oleksy? A może ktoś inny? Dymisja Leszka Millera tylko na jakiś czas oczyściła polityczną atmosferę. Bo jest nowa gra – szukanie nowego premiera, układanie nowego rządu. Jak długo będzie trwała? I jakim rezultatem się zakończy? Na te pytanie nie sposób udzielić jednoznacznej odpowiedzi, bo w grę zaangażowane są różne siły, mające różne interesy. Także sytuacja w kraju nie jest łatwa do przewidzenia, nie wiadomo, jakie nastroje będą dominować za pół roku albo za rok. W zależności od tego, kto jaki przewiduje rozwój sytuacji i jak interpretuje swoje interesy, tak gra. W tej chwili na przykład scena polityczna dzieli się na tych, którzy są za wyborami jesienią, i na tych, którzy woleliby, żeby odbyły się one w przyszłym roku. Ale te poglądy ewoluują i w tej sprawie widzimy ich gwałtowną zmianę. Jeszcze tydzień temu za realny uważany był czerwcowy termin wyborów, a jesienny – za grę na przetrzymanie. Teraz już nikt nie mówi o czerwcu, a i termin jesienny jest coraz bardziej iluzoryczny. Po prostu politycy zaczęli kalkulować. I, pomijając fakt, że wielu z nich chciałoby dotrwać do końca kadencji z przyczyn osobistych (bo to dobrze płatne zajęcie), zaczęli zauważać, że przyszłość po jesiennych wyborach może być dla ich ugrupowań trudniejsza, niż sądzili. Inną osią jest podział na tych, którzy woleliby, ażeby centrum decyzyjne nowego rządu było w Pałacu Prezydenckim, i na tych, którzy myślą o odbudowaniu koalicji SLD-PSL. Jest jeszcze podział na zwolenników rządu technicznego i opartego na partyjnym podziale stanowisk, ale w tej sprawie pole manewru coraz bardziej się zawęża. Te podziały nie dotyczą jedynie polityków obozu lewicy, dla polityków partii opozycyjnych również istotne jest, kiedy będą wybory i jaki rząd do nich doprowadzi. Gra toczy się więc o wiele spraw równocześnie. Bój o premiera Jej personifikacją jest bój o premiera, spór, kto ma nim zostać. W tej chwili rzecz sprowadza się do dwóch wariantów – Belki i Oleksego. Pierwszy to wariant prezydencki, popierany przez grupę Marka Borowskiego. Zakłada on, że rząd Marka Belki rządziłby albo do jesieni, albo do wiosny 2005 r. Jego oparciem byłyby SLD (w tej partii Belka może liczyć przynajmniej na poparcie jej liderów), SDPL, Unii Pracy, i grupy Jagielińskiego. Być może, także PSL. Ale to poparcie UP i PSL byłoby uzależnione od tego, na ile Belka potrafiłby przedstawić tym ugrupowaniom nową twarz – nie ministra finansów, ale osoby łączącej realia rynku z wrażliwością społeczną. W sposób bliski ideałowi przedstawił to zresztą prezes PSL, Janusz Wojciechowski, po konsultacjach u prezydenta, kiedy powiedział, że „Polska potrzebuje premiera, który byłby dobry nie tylko dla rynków finansowych, lecz również dla ludzi”. Belka próbuje zresztą to czynić, ale bardzo nieśmiało, jakby niepewny nowej roli. „Nie pytajcie mnie, co z planem Hausnera, ale jak spożytkować jego owoce”, przekonuje, jednak natychmiast traci to swój urok, gdy dodaje, że widzi Hausnera w swoim rządzie. To nie jest zresztą jedyna wpadka. Inną są niejasne deklaracje w sprawie ministrów, których widziałby w swoim rządzie. Otóż najpierw oświadczył, że byłby to rząd „niepartyjniacki”, technokratów. A potem dodał, że niektórych dobrych ministrów z rządu Millera chętnie by do siebie wziął – wymieniając Jerzego Szmajdzińskiego, Włodzimierza Cimoszewicza, a potem także Jerzego Hausnera. Nie ma co się dziwić, że natychmiast zraził do siebie połowę polityków lewicy. Bo przesłanie było czytelne, chociażby dla Marka Pola. Nie trzeba było zresztą długo czekać, już dzień później Unia Pracy oświadczyła, że poprze rząd Belki, ale pod warunkiem że natychmiast wycofa on wojska z Iraku i odejdzie od zapisów planu Hausnera… Jeśli więc chodzi o rząd fachowców Marka Belki, to był falstart. Były wicepremier, jeżeli chce zakończyć swoją misję powodzeniem, będzie musiał w najbliższych dniach przedefiniować parę spraw – pokazać swoją „socjalną” twarz (jeśli ją ma), a także bardziej powściągliwie wypowiadać się na tematy kadrowe, raczej pod hasłem rządu autorskiego, opartego na programie. Ten program jest zresztą w powijakach, co nie dziwi, bo oceniając szanse nowego gabinetu, nie mamy wciąż dwóch kolejnych niewiadomych: nie wiemy, jaka koalicja będzie dla niego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2004, 2004

Kategorie: Kraj