Granat w szambie

Granat w szambie

Komisje śledcze postawiły się ponad wszelkimi instytucjami w państwie Destrukcja czy jawność życia politycznego? Perełka polskiej demokracji, jak chcą jedni, czy czarna karta parlamentaryzmu – jak twierdzą inni? Komisje śledcze podzieliły Polaków. Bo czy organ, który ma tropić patologię w życiu publicznym sam może nie przestrzegać prawa? Czy może się kierować zasadą, że cel uświęca środki? Terapia wstrząsowa To był szok. Powołanie komisji do zbadania afery Rywina i jej przesłuchania odsłoniły kulisy polityki. Polacy zobaczyli, jak wygląda od kuchni proces legislacyjny, ile w nim nieprawidłowości i nadużyć, jak ścisłe i rozległe są powiązania biznesu i polityki. Pierwsza Komisja Śledcza przełamała też mit bezkarności w polityce. Pokazała, że skończyły się czasy zamiatania spraw pod dywan. W pierwszych tygodniach jej funkcjonowania pojawiła się nadzieja na rychłą przejrzystość życia publicznego. Co bardziej optymistyczni widzieli w niej początek moralnej odnowy, która uzdrowi struktury państwa. A jeśli nie, to przynajmniej wyeliminuje z nich największe patologie. Nadzieje optymistów były jednak przesadne. Posłowie śledczy dość szybko zorientowali się, że komisja to nie tyle narzędzie służące ustalaniu prawdy, ile doskonały instrument promowania własnej osoby i partii. A także znakomity oręż do pognębiania politycznych konkurentów. Wraz z nastaniem tej świadomości 11 komisarzy bardziej niż rozwikłaniem afery zaczęło się pasjonować polowaniem na przeciwników politycznych. Kolejni śledczy podchwycili ten sposób działania i rozwinęli go do perfekcji. I tak po raz kolejny polska klasa polityczna rozczarowała – jedni, bo okazali się niegodni zaufania, wplątani w mroczne interesy, inni – bo tropiąc te nieprawidłowości, sami zaczęli łamać prawo. Wnioski są mało pokrzepiające: ci, którzy nas reprezentują, nie dojrzeli do pełnienia swoich ról – obce są im pojęcie racji stanu czy szacunek dla prawa. Bo wszystko to przysłania interes partyjny. Ręce precz od komisji Tym, co najbardziej niepokoi w komisjach śledczych, jest fakt, że postawiły się one ponad wszelkimi instytucjami w państwie. – Co gorsza, stały się sędzią we własnej sprawie – ocenia Tomasz Nałęcz, przewodniczący pierwszej komisji. – Każda władza demoralizuje, a władza absolutna absolutnie. Komisje stały się trybunałem, od którego nie ma odwołania. Ich członków uważa się za osoby nietykalne. Paradoksalnie choć komisje, szczególnie ta ds. Orlenu, niemal co posiedzenie dostarczały przykładów lekceważenia prawa, nie wypadało ich krytykować. A już na pewno nie można było żądać ich likwidacji. Milczcie, bo przecież komisja szuka prawdy! – nawoływano. Ci, którzy śmieli iść pod prąd obowiązującej poprawności politycznej, narażali się na zarzut, że chcą przeszkodzić w ujawnieniu skali korupcji w Polsce, że pewnie sami mają coś do ukrycia. Takie myślenie prowadziło do absurdalnych wniosków: kto jest przeciw nam, ten jest za komuchami, za aferami. Ducha atmosfery oddają słowa jednego z prawicowych śledczych, który po skandalicznym wykluczeniu pełnomocnika świadka, tłumaczył: – Cóż znaczy takie drobne złamanie prawa wobec celu, jaki nam przyświeca? Tylko jak daleko można się posunąć w imię słusznego celu i kto ma decydować o jego słuszności? I czy właśnie nie z takimi praktykami chcieliśmy zerwać? Ci, którzy narzekali na Komisję Śledczą ds. Rywina, załamali ręce, obserwując prace Komisji ds. Orlenu. – Komisja orlenowska jest przykładem zniechęcającym. Pokazuje, jak łatwo zmienić organ Sejmu w małpę z brzytwą – mówi krótko wicemarszałek Nałęcz. Problem z komisjami – jak przekonują konstytucjonaliści – jest znacznie poważniejszy. Dotyka bowiem zasad tworzących podstawę systemu demokratycznego. Komisje śledcze – organ Sejmu, a więc władzy ustawodawczej – zaczęły sobie uzurpować uprawnienia władzy sądowniczej i wykonawczej. Warto wspomnieć, że w poprzedniej kadencji pojawiały się pomysły powoływania komisji śledczych. Ale wtedy politycy z prawej i lewej strony sceny politycznej przekonywali, że wyjaśnianiem nieprawidłowości zajmuje się sąd. Każde inne rozwiązanie destabilizuje demokratyczny podział władz. Praktyka komisji śledczych pokazała, że było w tym wiele racji. – Dobrze jest, jeżeli policja ściga złodziei, sąd ich sądzi, a Sejm zajmuje się rozstrzyganiem konfliktów racji politycznych. U nas policja politykuje i nie bardzo ściga złodziei, w rezultacie sąd nie bardzo może ich sądzić. A Sejm

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 30/2005

Kategorie: Kraj