Olga Frycz, aktorka filmowa i serialowa Przez to, że nie skończyłam szkoły aktorskiej, gram bardzo instynktownie. To bardziej ekshibicjonizm – Prezenty już kupione, choinka ubrana, a karp zabity? – Właśnie spełniło się moje kolejne marzenie – wróciłam z Nowego Jorku, tam kupiłam dużo prezentów dla całej rodziny, sama też napisałam list do aniołka, bo chciałabym dostać pianino elektryczne. Święta spędzam rodzinnie w Krakowie, ale karpia nie zabijemy, bo u nas karpia się nie je – śmierdzi mułem i jest niedobry. – Sylwester? – W Warszawie, w moim mieszkaniu, przed telewizorem. Będę oglądać filmy na DVD albo koncerty w TVP 1, TVN czy Polsacie, zależy, gdzie będzie lepszy. O północy złożę życzenia najbliższym i pójdę spać. Na razie mam na głowie święta, bo wszystko muszę sama przygotować. Święta to dla mnie wyzwanie. Obiad z Redfordem, Gatesem i Brodym – A żeby polecieć do USA, musiałaś wypełnić wniosek wizowy, że się nie prostytuowałaś, nie jesteś terrorystką, ludobójcą itd.? – Nie musiałam wypełniać wniosku wizowego, bo miałam zaproszenie do USA od Roberta Redforda z czasów Festiwalu Filmowego Sundance. Promowałam tam „Wszystko, co kocham” i nawet byłam na wspólnym obiedzie z Redfordem, Billem Gatesem i Adrienem Brodym. – Jak „Wszystko, co kocham” jest przyjmowane na świecie? – Bardzo dobrze. Ludzie na świecie pokochali historię młodego chłopaka z sąsiedztwa, zbuntowanego jak James Dean, i wątek miłosny jak z „Romea i Julii”, oprócz tego zachwycają się muzyką Daniela Blooma i resztą chłopaków, którzy grają punk rocka. Oczywiście były też dziwne pytania po projekcjach, np. jak udaje się w Polsce robić filmy, kiedy po ulicach jeżdżą czołgi. Odpowiadałam ze stoickim spokojem, że tak było ponad 20 lat temu. Trudno było im w to uwierzyć. Zresztą pamiętam, jak oprowadzałam kiedyś grupę Amerykanów po krakowskim Kazimierzu i byli święcie przekonani, że cały Kazimierz został zbudowany na potrzeby „Listy Schindlera” Spielberga, że to po prostu pozostałości ze scenografii filmowej. No cóż… – Będzie Oscar? – Wszystko zależy od promocji. Często przepadają genialne filmy, bo nie miały wystarczającego budżetu na reklamę. W Polsce wiele filmów ma większy budżet na promocję niż na samą realizację zdjęć, dlatego często wiele marnych filmów staje się hitami. Filmy walczące o nominację do Oscara trzeba bardzo dobrze promować. „Wszystko, co kocham” to film absolutnie przetłumaczalny na wszystkie języki świata, więc trzymam kciuki za niego. Jeśli będzie nominacja, polecę na galę rozdania Oscarów, chyba każdy o tym marzy. – Rok 2010 to rok twoich największych sukcesów? – Chcę wierzyć, że największe sukcesy jeszcze przede mną. Rok 2010 jest pod znakiem „Wszystko, co kocham”, z którym zjeździłam pół świata, ale w tym czasie wydarzyło się w moim życiu dużo różnych innych rzeczy. Zrobiłam kolejne filmy, powstają kolejne projekty, a do jeszcze innych ciągle się przygotowuję. Jestem dumna z „Wszystko, co kocham”, ale czas zamknąć ten rozdział i zacząć kolejne. Wkrótce premierę będzie miał film Magdy Łazarkiewicz „Maraton tańca”, który jest zupełnie innym obrazem od tych, w których byłam dotychczas obsadzana. Chciałabym już żyć czymś nowym. Chemia na planie – Miałaś dużo szczęścia, bo dosyć szybko zagrałaś u największych polskich reżyserów. – Zaczęłam od „Gier ulicznych” Krzysztofa Krauzego, ale prawie tego nie pamiętam, bo byłam wtedy całkiem mała. Później byli Marczewski, Bogajewicz, Wajda, Borcuch, Łazarkiewicz, Krzystek. Jestem zadowolona z tego, jak kieruję swoim aktorskim życiem. Dla mnie najważniejszy zawsze jest reżyser. I aktorzy, z którymi mam pracować, wtedy nawet jeśli scenariusz nie jest znakomity, to film i tak się obroni. Musi być chemia między ludźmi i muszą to być ludzie, od których mogę się uczyć. Oczywiście zdarza mi się pracować w produkcjach niezależnych, z debiutantami, gdzie najważniejszy jest pomysł na film. Właśnie skończyłam taką niezależną produkcję, która zapowiada się bardzo interesująco. W doborze ról kieruję się głównie intuicją i ona mnie jeszcze nie zawiodła. – Nie masz szkoły aktorskiej. Nie przeszkadza ci to? – Szkoły aktorskiej nie skończyłam, za to skończyłam szkołę życia! Życie mnie najwięcej nauczyło i uczy nadal. A warsztat aktorski pielęgnuję skrupulatnie na planach filmowych.









