Grozi nam paraliż państwa

Grozi nam paraliż państwa

Wynagrodzenia w instytucjach publicznych są tak niskie, że brakuje chętnych do pracy i państwo działa coraz gorzej


Urszula Łobodzińska – pracowniczka sądu, wiceprzewodnicząca związku zawodowego pracowników sądownictwa KNSZZ Ad Rem, przedstawicielka Komitetu Protestacyjnego Pracowników Sfery Publicznej


Dlaczego 15 września pracownicy sfery budżetowej idą pod kancelarię premiera w Marszu Gniewu?
– Żeby pokazać swoje niezadowolenie i przypomnieć o swoim istnieniu. Bo mamy wrażenie, że o nas zapomniano – nie po raz pierwszy zresztą. Mamy wysoką inflację; ceny od 2020 r. wzrosły o prawie 40%. W tym czasie podwyżki dla pracowników budżetówki wyniosły łącznie kilkanaście procent. A i to nie dla wszystkich. Wskutek takiej polityki nasze płace realnie spadają. W przypadku wielu z nas do poziomu płacy minimalnej.

Nas, czyli kogo?
– W naszej koalicji są zawody bardzo ważne dla sprawnego działania państwa, a często niewidoczne. To pracownicy sądów i prokuratury, ZUS, Państwowej Inspekcji Pracy, strażacy, pracownicy cywilni policji i w ogóle służb mundurowych, także wojska i Straży Granicznej. Będą z nami też pracownicy poradni psychologiczno-pedagogicznych, bibliotekarze, kierowcy autobusów i motorniczowie tramwajów. I cały czas dołączają kolejne grupy zawodowe, które chcą wyjść i zaprotestować.

Z czego wynika tak zła sytuacja tych konkretnych zawodów, skoro płaca minimalna i średnia płaca w gospodarce rośnie, świadczenia społeczne są podnoszone i waloryzowane, a generalnie badania mówią, że sytuacja finansowa gospodarstw domowych wcale nie jest tak tragiczna. Dlaczego akurat budżetówka ma szczególnie źle?
– Właśnie dlatego, że teraz, gdy rośnie średnia płaca w gospodarce i płaca minimalna, płace w sferze budżetowej realnie spadają, a podwyżki dotyczą tylko niektórych. W tym roku nasze wynagrodzenia zostały zwiększone o zaledwie 7,8%, co nie zrekompensowało wzrostu cen, a w latach 2021-2022 większość z nas nie dostała żadnej podwyżki. Przypomnę: przy prawie 20-procentowej inflacji! Powstaje wrażenie, że w Polsce pierwszym sposobem robienia oszczędności w finansach publicznych jest spychanie pracowników budżetówki do roli taniej siły roboczej. To są oczywiście wyniki zaniedbań dłuższych niż jedna kadencja. Po kryzysie 2008 r. płace były zamrożone na wiele lat, po zmianie władzy pojawiły się podwyżki, a potem znowu zaciśnięto pasa naszym kosztem. Bo trudno mówić, że kwota 100 czy 200 zł brutto to jakakolwiek podwyżka.

Dobrze, ale o kim my tak naprawdę teraz mówimy?
– Weźmy sądy. Obywatel, gdy idzie do sądu, to widzi sędziego i protokolanta na sali rozpraw, prawda? Praca protokolanta to pisanie osiem godzin dziennie albo więcej, jeśli sesje się przedłużają. A oprócz tego jeszcze wszystko, czego obywatel nie widzi: segregowanie pism i akt, wykonywanie zarządzeń, odbiór i wysyłka korespondencji, przyniesienie sędziemu dokumentów… Wydawać się może, że wszystko „dzieje się samo”, ale tak naprawdę to jest obracanie tonami papieru. Dosłownie tonami. I tak to działa we wszystkich instytucjach. Jakoś „samo się dzieje”, że ludzie otrzymują paszporty, prawa jazdy, są wożeni komunikacją miejską do pracy, ktoś ich przyjmuje na komisariacie albo odpowiada na telefon ze skargą. A w Polsce funkcjonuje obraz urzędnika, który siedzi i pije kawę.

A to nieprawda?
– Znam te żarty: „Pierwsza czynność urzędnika – nalać wody do czajnika”. Jakby w żadnej innej pracy nikt nigdy nie pił kawy. Ale porozmawiajmy o konkretach. Bardzo medialne są teraz sprawy frankowiczów. Powstał specjalny wydział do spraw frankowych w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Jeden wydział w jednym sądzie ma ponad 50 tys. spraw czekających na załatwienie! 50 tys. spraw, które trzeba obrobić – nie tylko rozpatrzyć i wydać wyrok, ale przeczytać, zredagować pisma, wysłać, dostarczyć sędziemu bieżącą korespondencję. Tych akt w sprawach frankowych jest tak dużo, że mamy specjalne czytniki – w aktach jest chip, który pomaga odnaleźć je w sądzie. Urzędnicy i asystenci sędziego muszą wiedzieć, które pismo jest pilniejsze, dlaczego wniosek o zabezpieczenie jest ważniejszy od pisma w sprawie rozprawy za trzy miesiące itd. Ja jestem asystentem sędziego i choć mojej pracy obywatel zazwyczaj nie widzi i nie wie, że istnieję, to właśnie ja piszę projekty orzeczeń i uzasadnień dla sądu. I tak jest ze wszystkimi sprawami – że one często nie ruszają w ogóle do przodu bez tych „niewidzialnych” pracowników.

A ja czytałem niedawno, że rząd planuje zatrudnić w urzędach więcej obcokrajowców. Może więc sfera budżetowa będzie dalej protestować, a wakaty zostaną obsadzone przez Gruzinów, Ukraińców i Białorusinów.
– Nie wiem jak, bo w większości tych zawodów, które my reprezentujemy, trzeba być obywatelem Polski. W niektórych przechodzi się specjalne postępowanie sprawdzające. Na przykład żeby zostać pracownikiem cywilnym w policji. Kandydat i jego rodzina są sprawdzani przez okres od jednego do trzech miesięcy. A i na wielu innych stanowiskach w administracji publicznej nie można zatrudnić się tak po prostu. Ale nawet jeśli mówimy o tym, że obcokrajowcy mają zostać kierowcami autobusów lub motorniczymi, i tak nie ma dostatecznie wielu chętnych i już widać, że zatrudnianiem obcokrajowców nie da się rozwiązać wszystkich problemów.

A jak rząd rozwiązywał je do tej pory?
– Zatrzymując pracowników obietnicami, które w większości nie były realizowane. Rzekomo uzgodniony z NSZZ Solidarność ośmioprocentowy wzrost wynagrodzeń zasadniczych okazał się jednorazowym kilkusetzłotowym dodatkiem, przyznawanym przez pracodawców uznaniowo. Teraz premier Morawiecki obiecał 12,3% podwyżki dla budżetówki. Ale to hasło nie odzwierciedla tego, o co naprawdę chodzi. Bo większość pracowników dostanie podwyżkę w wysokości 6,6%, a reszta tych pieniędzy zostanie – jak oceniamy – przeznaczona na wyrównanie wynagrodzeń do poziomu płacy minimalnej.

To znaczy, że już tylu pracowników sfery budżetowej zarabia tak mało, że płaca minimalna po podwyżce będzie wyższa niż ich zarobki i trzeba im to wyrównać? I na to idzie niemal połowa „podwyżki”?!
– Tak, a to rodzi inne problemy, napięcia i konflikty. Bo dlaczego ktoś z kilkunastoletnim stażem pracy w instytucji publicznej ma zarabiać tyle samo, ile dostaje świeżo przyjęta osoba na minimalnej? Choćby właśnie w sądach. Pomijając już to, że płaca minimalna stanowi absolutną granicę – zapłacić komuś o złotówkę mniej to bezprawie. To dziwne, że w ogóle o coś takiego należy się upominać albo że rząd tym się chwali – że ludzie w urzędach i instytucjach publicznych zarabiają nie mniej, niż wynosi płaca minimalna.

A chętnych do pracy brakuje?
– Tak. Trudno też się dziwić tym, którzy odchodzą do sektora prywatnego. Mniejszy stres. Rzeczy, z którymi stykają się cywilni pracownicy wymiaru sprawiedliwości, są często bardzo obciążające psychicznie. Gwałty, rozboje, przemoc domowa, spory o opiekę nad dzieckiem – i przy tym wszystkim pracują choćby psychologowie za naprawdę niewielkie pieniądze. Z kolei inni pracownicy, którzy także zajmują się tymi przypadkami, sami nie mają zapewnionego wsparcia psychologicznego. I potem instytucje, żeby zatrudnić pracowników, robią konkursy, na które nikt się nie zgłasza.

Nikt?
– Na przykład w Sądzie Okręgowym w Warszawie co chwilę ogłaszane są konkursy na protokolantów sądowych. Czyli te osoby, które najbliżej współpracują z sędziami, sporządzają protokoły i potem wykonują ich zarządzenia. W kwietniu przy 60 wolnych etatach udało się zapełnić siedem miejsc. W lipcu był kolejny konkurs na 40 miejsc, zatrudnienie znalazło 19 osób. A to jest kadra niewykwalifikowana. Są również konkursy na specjalistów z zakresu psychologii dziecięcej, psychiatrii, psychologii. I na te konkursy po prostu nikt nie przychodzi. Cały czas są wakaty – nie ma psychologa czy psychiatry chcącego pracować za te pieniądze. A spraw, jak mówiłam, są tony. W efekcie obywatel dostaje gorszą jakość pracy instytucji albo nie otrzymuje niezbędnej pomocy, bo państwo postanowiło na swoich pracownikach oszczędzać. Ale oszczędność na urzędnikach kończy się tym, że obywatele dostają gorszą jakość państwa – więc rośnie frustracja jakością działania państwa, wyborcy nie chcą na nie więcej płacić i krąg się domyka.

A dlaczego pomimo postępów w cyfryzacji nakład pracy w instytucjach publicznych rośnie?
– W sądownictwie nadal wszystkie pisma muszą być na papierze. Pojawiają się nowe rodzaje spraw, takie jak sprawy frankowe. Społeczeństwo się zmienia i pojawiają się nowe wyzwania i problemy. Dużym obciążeniem była pandemia, a zaraz potem praca związana z przyjęciem milionów uchodźców. Biurokracja rośnie. Często zmieniają się przepisy. Bywa więc tak, że mamy rozpoznaną sytuację i sposoby działania, a rząd odwraca jakąś reformę i trzeba zaczynać coś na nowo. To jest złożona sytuacja, ale sprowadza się nieraz do tego, że coraz mniej osób wykonuje coraz więcej zadań.

To jakie są żądania Marszu Gniewu?
– Podwyżka o 20% jeszcze w tym roku z wyrównaniem od lipca i 24% od stycznia 2024 r. Wspólny wskaźnik dla całej sfery budżetowej.

A jak nie zostaną spełnione?
– Grozi nam, że państwo stanie. W niektórych aspektach to już się dzieje. Nawet przedstawiciele organizacji pracodawców prywatnych widzą problem i domagają się podwyżek dla sfery budżetowej. Bo obawiają się, że za chwilę prowadzenie biznesu będzie bardzo utrudnione, skoro urzędy nie będą w stanie niczego załatwić na czas i wydać niezbędnych dokumentów czy zezwoleń w sensownym terminie. Na przykład na pierwszą rozprawę rozwodową w Warszawie teraz czeka się mniej więcej rok. Na wpis do księgi wieczystej też rok. I jak ktoś ma kredyt, to płaci karę umowną za brak wpisu do księgi wieczystej, rodzaj ubezpieczenia dla banku. A przez to, że nie ma ludzi do pracy i nie da się wpisywać w księgach przeniesienia własności nieruchomości, ci, którzy pozaciągali kredyty, płacą te kary. To tylko jeden aspekt tego, jak ta sytuacja wpływa na funkcjonowanie państwa prawa. A to dotyczy wszystkich dziedzin życia.

Chcemy mieć szybko wyrobiony paszport albo prawo jazdy? Chcemy, żeby na policji ktoś szybko zajął się naszą sprawą – czy jesteśmy poszkodowani, czy podejrzani, każdemu zależy, żeby czynności szły sprawnie. Trzeba uzyskać pozwolenie z urzędu – też lepiej szybko, prawda? Prędzej czy później każdy styka się z funkcjonowaniem państwa. A skutki tego niedofinansowania i oszczędności widać wtedy bardzo wyraźnie. Ludzie domagają się sprawnego państwa, a politycy obiecują to w kampanii wyborczej. Ale koniec końców, gdy w administracji publicznej brakuje rąk do pracy albo wynagrodzenia są tam najniższe z możliwych, stworzenie przyjaznego i sprawnego państwa jest po prostu niewykonalne. I dopóki politycy sobie tego nie uświadomią, lepiej nie będzie.

j.dymek@tygodnikprzeglad.pl

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 2023, 37/2023

Kategorie: Kraj, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy