Grzechy Ameryki

Grzechy Ameryki

Zaniepokojony antyamerykańskimi nastrojami Waszyngton zorganizował Biuro Komunikacji Globalnej, które ma poprawić wizerunek USA w świecie Kto kocha dzisiaj Amerykę, a kto jej nienawidzi? Obserwatorzy współczesnego świata zgodni są, że w miarę jak Stany Zjednoczone stają się coraz silniejszym hegemonem na arenie międzynarodowej (Francuzi ukuli niedawno nowy termin: „hipermocarstwo”), rośnie liczba tych, których dominacja amerykańska uwiera albo po prostu rozwściecza. Ostatnie tygodnie – kiedy Waszyngton praktycznie oficjalnie zapowiedział, że dokona za jakiś czas wojskowej inwazji na Irak, aby obalić reżim Saddama Husajna – wyostrzyły jeszcze obraz tego psychologicznego, ale i społeczno-politycznego problemu. „Na czyje bezwarunkowe poparcie może liczyć dziś Ameryka”, zadał przy tej okazji pytanie Reuters. Z analizy angielskiej agencji wynikło, że w Europie w najlepszym wypadku na Wielką Brytanię (a właściwie premiera Tony’ego Blaira, bo 52% Brytyjczyków jest przeciw atakowi na Irak), ewentualnie na Hiszpanię i Polskę. Ale już nie na Niemcy, gdzie kanclerz Schröder publicznie powiedział, że Berlin nie weźmie udziału w „amerykańskiej awanturze”. W Azji USA też nie bardzo mają na kogo liczyć, być może, na Koreę Południową. W Ameryce Łacińskiej – też do końca nie wiadomo. Na Bliskim Wschodzie zaś na nikogo. Nawet tak twardzi sojusznicy USA jak Turcja czy Jordania przynajmniej na razie nie chcą słyszeć o walce z Saddamem Husajnem pod amerykańskim przewodem. Jordański król Abdullah w wywiadzie dla „Washington Timesa” powiedział wręcz: „Wszyscy mówią, że to zły pomysł. Jeśli, jak się wydaje, USA chcą zaatakować Irak, to wcale nie tego chcą Jordańczycy, Brytyjczycy, Francuzi, Rosjanie, Chińczycy czy ktokolwiek inny”. Spór o kampanię antyiracką to oczywiście tylko nieduży, choć ważny z globalnego punktu widzenia i światowej kampanii antyterrorystycznej, fragment szerszego problemu, jakim jest generalny stosunek świata do współczesnej Ameryki. Już rok temu, po ataku Al Kaidy na Pentagon i budynki nowojorskiego World Trade Center, Amerykanie z bolesnym zaskoczeniem obserwowali, jak – obok dominującej fali poparcia i solidarności z ofiarami terrorystów – świętowano na ulicach Autonomii Palestyńskiej i innych krajów islamskich, a w Moskwie niewielka, ale hałaśliwa grupa Rosjan demonstrowała pod transparentem: „Ameryka to terrorysta nr 1”. Jeszcze większe zdziwienie budziły (i budzą) niechętne Ameryce opinie intelektualistów i przywódców politycznych. Profesor historii Mary Beard napisała, że „jakkolwiek taktownie by to ująć, USA zapracowały na to (tj. atak terrorystów Al Kaidy – przyp. MG)”. Znamienna jest także nieco wcześniejsza wypowiedź Luki Casariniego, jednego z przywódców ruchu antyglobalistycznego, który latem 2001 r. podczas szczytu G-8 w Genui rzucił hasło: „Trzeba zadać śmierć centrali kapitalizmu”, oraz przyjęte ze sporym aplauzem w Trzecim Świecie stwierdzenie – a jakże – Osamy bin Ladena, że Amerykanie są „niemęscy”, bo lubią prowadzić wojnę „bez ryzyka”, z wysokości bombowca lecącego na pułapie co najmniej 4 tys. m nad ziemią. Waszyngton przez długi czas ignorował takie zarzuty. Tamtejsi zwolennicy nowego pax Americana w świecie stworzyli nawet teorię, według której USA były wyjątkowym hegemonem w historii ludzkości. Prof. Thomas Donnelly z instytutu New American Century ogłosił np., że imperium amerykańskie – w przeciwieństwie do starożytnego Rzymu czy Wielkiej Brytanii z czasów królowej Wiktorii – nie podbija innych krajów, nie zakłada kolonii, ale po prostu utrzymuje w świecie dominującą obecność militarną i kulturalną. Więcej – Donnelly twierdzi, że za ekspansją USA idą w świat wolność i demokracja, bowiem wzrostowi potęgi Ameryki w ciągu minionych 150 lat towarzyszyły głównie takie zjawiska, jak rozszerzanie swobód, zniesienie niewolnictwa, przyznawanie nowych praw kobietom i narodowym oraz innym mniejszościom. Początkowo sceptycy nie byli specjalnie uważnie słuchani. Nawet Samuel Huntington, który w swoim najnowszym dziele „Zderzenie cywilizacji” ostrzegał, że „to, co dla USA jest uniwersalistyczne (i warte zaszczepiania w innych krajach – przyp. MG), innym kojarzy się z imperializmem”. W ostatnich tygodniach spojrzenie to ulega jednak wyraźnej ewolucji. Zaniepokojone antyamerykańskimi nastrojami w świecie islamskim i nie tylko władze USA powołały do życia Biuro Komunikacji Globalnej (Office of Global Communications – OGC), którego zadaniem ma być poprawa wizerunku stanów Zjednoczonych w świecie. Rzecznik Białego Domu, Ari Fleischer, zapowiedział, że biuro będzie się starało wyjaśniać, „czym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2002, 33/2002

Kategorie: Świat