Polskie szkoły i uczelnie nie są przygotowane do tego, by wykształcić przyszłych noblistów, Billów Gatesów ani nawet Kulczyków Wracamy do dyskusji po tekście Jacentego Wertyczki „Zuzanna i starcy” Gorącą dyskusję w „Przeglądzie” wzniecił niedawno Jacenty Wertyczko, autor prowokacyjnego tekstu „Zuzanna i starcy” (16 maja 2003 r.). Pisząc o kondycji polskich uczelni i polskiej nauki, posłużył się inwokacją wziętą z biblijnego (nie apokryficznego!) tekstu o nagiej Zuzannie w kąpieli (symbolizującej Naukę Polską), próbie wymuszenia na niej seksu przez lubieżnych starców (profesorów, którzy nie chcą odejść na emeryturę i ustąpić miejsca młodym) oraz o tajemniczym młodym Danielu, który ze strachu o własną karierę boi się wystąpić w imię ocalenia polskiej nauki przed starczą zachłannością. Nie solidaryzując się z radykalizmem i tonem wypowiedzi tego anonimowego profesora, należy jednak przyznać, że w jego gorzkich, podyktowanych zapewne osobistą sytuacją słowach, kryje się sporo nie mniej gorzkiej prawdy. Aleja zasłużonych Przed kilku laty na łamach „Polityki” toczył się spór o to, którzy z polskich uczonych uzyskali autentyczną rangę światową dzięki wynikom swych badań naukowych. Propozycja Jana Woleńskiego, aby listę naszych naukowych bohaterów narodowych ograniczyć do czterech (Mikołaj Kopernik, Maria Curie-Skłodowska, Stefan Banach i Alfred Tarski), wzbudziła głosy protestu, wielu bowiem sądziło, że zasługujemy na liczniejszą reprezentację. Wszelako niemal każde nazwisko, jakie chciano do tej listy dodać, budziło mniejsze lub większe wątpliwości, co z natury rzeczy rzucało cień znaku zapytania nad każdą, jakkolwiek wydłużoną listą polskich osiągnięć naukowych. Polska aleja zasłużonych dla nauki światowej jest niepokojąco krótka. Syndrom Krzywickiego Co to oznacza? Bardzo przykrą prawdę, a mianowicie, że polskie tradycje naukowe nie są imponujące. A w istocie żałosne. Wyjaśnienia tej znikomej roli polskich umysłów w tworzeniu światowych dzieł naukowych można szukać w licznych przyczynach historycznych. Wśród nich warto pamiętać przede wszystkim o odpowiedzi, udzielonej na ten temat przez Irenę Krzywicką w dojmującym wspomnieniu o teściu, Ludwiku Krzywickim. „Talent naukowy Krzywickiego był bardzo wysokiej miary. Gdyby był uczonym w jakimś szczęśliwszym niż Polska kraju, imię jego z pewnością zyskałoby rozgłos światowy, a dorobek czysto naukowy byłby rewelacyjny. Tymczasem on z jednej strony oddał się na służbę ojczyźnie, z drugiej zaś musiał gonić za zarobkiem. Rozmienił w znacznej mierze swój talent na drobne, drukując mnóstwo artykułów, wykładając nie tylko na wyższych uczelniach, ale i w szkole średniej, i na kompletach dla burżuazyjnych panienek”. Choć wielu polskich uczonych ma powody do autentycznej i słusznej dumy, to należy przyznać, że pod wieloma względami sytuacja polskiego uczonego nie uległa radykalnej zmianie ani w czasach PRL, ani w czasach wyśnionej i wywalczonej (niejednokrotnie przez samych naukowców zresztą) wolnej Rzeczypospolitej. System polskiej nauki, umocowany w archaicznych ustawach, jest zorganizowanym marnotrawstwem talentów naukowych i humanistycznych. Instytucjonalne rozmienianie na drobne talentów ma zaś swoją przyczynę w haniebnej nędzy polskiej nauki. Nędza humanistyki Nędzę ilustruje to, że państwo łoży z budżetu na naukę poniżej 0,5% PKB, co sytuuje nas w niepokojącym sąsiedztwie Uzbekistanu, Kazachstanu i chyba już poniżej Albanii, znanych potęg naukowych. Czesi wydają 2% PKB. Inna liczba jest równie porażająca: Finlandia, kraj o powierzchni zbliżonej do powierzchni Polski, ale za to znacznie bardziej mroźny, a na dodatek zamieszkały głównie przez karłowate sosny, karłowate brzozy, łosie, 5,1 mln Finów oraz przez św. Mikołaja wydaje na każdego studenta rocznie równowartość ok. 9 tys. dol. Polska natomiast ok. 900 dol., tj. dziesięć razy mniej. Wstrząsające jest to, że jeżeli w czasach PRL ok. 18% młodzieży pochodzenia „chłopskiego” podejmowało studia, to obecnie liczba ta nie przekracza 2%. Nie lepiej sprawa wygląda, gdy idzie o talenty absolwentów, którym udaje się studia skończyć (ci lądują na pustyni bezrobocia), jak i z talentami młodych uczonych, którym udała się sztuka pozostania w instytucjach naukowych. Tygodnik „Polityka” określił tych ostatnich słusznym mianem desperados i niektórych wspiera w ich materialnej nędzy całkiem szczodrymi stypendiami. Ta godna pochwały inicjatywa jest chwalebna dla „Polityki”, ale zarazem niekiedy wstydliwa dla wielu potencjalnych laureatów tych stypendiów; jest tak zapewne dlatego, że młodzi uczeni wstydzą się swojej nędzy, a i chyba własnej głupoty, że dali
Tagi:
Adam Chmielewski