Ha!art na tabu

Ha!art na tabu

Autorzy z Ha!artu kontestują nową polską rzeczywistość – kapitalizm, zaściankowy katolicyzm, nastawienie na konsumpcję. Piszą o gejach, aborcji i pokoleniu JP2 Jest późne popołudnie. Warszawa, Chmielna 26. Siedziba „Krytyki Politycznej”. Atmosfera trochę rewolucyjna. Drzwi otwiera Igor Stokfiszewski – znany z Krakowa krytyk. To już prawie krakowska diaspora w Warszawie. Wchodzimy dalej. Piotr Marecki, zwany Maro, siedzi w zawalonym książkami pokoju. Coś pisze. Schudł, obciął włosy, spoważniał. Skończył 31 lat. Siadamy w dużej, pełnej krzeseł sali. Takiej od dyskusji i spotkań autorskich. Co jakiś czas podchodzą młode dziewczyny i pytają o różne wydawnicze sprawy. Padł komputer, a trzeba wydrukować superważny dokument. Redakcja „Krytyki Politycznej” przygotowuje właśnie dziennik dla strajkujących pielęgniarek, „Kurier Białego Miasteczka”. Trzeba z kimś porozmawiać, coś zdecydować. – Od kilku dni tu jestem, z młodopolskiego Krakowa trafiłem prosto na strajk pielęgniarek – zaczyna Maro. – Ciągle nie wiem, gdzie będę mieszkał. Może na Powiślu, może na Dolnym Mokotowie – tłumaczy, jeszcze nieoswojony z Warszawą, niepewny, co te nazwy ze sobą niosą. – Kilka dni będę w Krakowie, kilka w Warszawie. Na szczęście jest dobre połączenie. Mówi to człowiek wrośnięty w Kraków. Twórca i szef krakowskiej Korporacji Ha!art, redaktor naczelny pisma „Ha!art”, odkrywca i wydawca Michała Witkowskiego, Sławomira Shutego, Marty Dzido, Jasia Kapeli i wielu, wielu innych młodych pisarzy. Bardzo zdolny i pracowity redaktor – jak o nim mówi Paweł Dunin-Wąsowicz, publicysta, krytyk, wydawca. Zaczęło się na siedmiu metrach Piotrek opowiada o czasach, kiedy zaczynał. – W powietrzu czuć było zmiany. Dojrzewało młode pokolenie artystów. Ja studiowałem polonistykę i filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dziewięć lat mieszkałem w akademiku Żaczek. Na siedmiu metrach kwadratowych w pokoju 467 – wspomina. Był rok 1999. Marecki i kilku kolegów postanowili przy Kole Naukowym Filmoznawców założyć pismo. Nazwali je „Ha!art”. – To było pismo jak tysiące innych studenckich pisemek, z których większość szybko ginie. Wydane zostało w 1000 egzemplarzy. Pierwszy numer rozdaliśmy za darmo, następne kosztowały jakieś 3 zł. Wśród redaktorów, obok Mareckiego, który został naczelnym, byli Piotr Kletowski, znawca kina azjatyckiego, i eseista Jan Sowa, potem inni – krytyk Igor Stokfiszewski, Ewa Tatar zajmująca się sztuką i artyści: Sławek Shuty, Michał Witkowski, Zenon Fejfer, Janek Simon. Chcieli pisać o swoim pokoleniu, młodej sztuce, filmie, literaturze. Wzorem i punktem odniesienia był dla nich „brulion”. Bardzo możliwe, że na tych trzech pierwszych numerach historia „Ha!artu” by się skończyła. Nadszedł jednak rok 2000. Kraków został Europejską Stolicą Kultury. – Miasto miało masę kasy – mówi Piotr – skorzystaliśmy z tego. Napisaliśmy wniosek i dostaliśmy pieniądze. Za nie w czterech krakowskich klubach zorganizowali festiwal Zapowiadających Się – pierwszą tak wyraźną manifestację roczników ’70 w literaturze. Zaprosili około 50 osób. Obok siebie wystąpili tacy poeci jak Jarosław Lipszyc, Krzysztof Siwczyk, Tadeusz Dąbrowski, Adam Pluszka, Maria Cyranowicz, Agnieszka Wolny, Filip Zawada. Wtedy też obok pisma powstało wydawnictwo Ha!art i stowarzyszenie Krakowska Alternatywa (dziś Korporacja Ha!art). W roku następnym Marecki z kolegami organizował kolejny festiwal – Tekstylia, na który zaproszono młodych prozaików. Byli Mariusz Sieniewicz, Daniel Odija, Sławek Shuty, Michał Witkowski, Łukasz Orbitowski, Jan Krasnowolski i inni. Na tych dwóch festiwalach wystąpili wszyscy pisarze, którzy w tym pokoleniu mieli się liczyć. O „rocznikach siedemdziesiątych” zrobiło się głośno. „Ha!art” rozrósł się, zmienił szatę graficzną, a ze studenckiego pisma zrodziła się Korporacja Ha!art. – W 2001 r. wydaliśmy „Bełkot” Sławka Shutego – opowiada Piotr. – Sławek chciał mieć harlequina, więc tak to wydaliśmy. Kupiłem najgorszy z możliwych papier. Wielkość też była taka jak typowego harlequina. Te 300 egzemplarzy to dzisiaj rarytas. Zaniosłem to w plecaku do księgarni Znaku. Pani wzięła, ale po trzech dniach zadzwoniła, że jednak nie chcą, bo tam są przekleństwa. Powiedziałem, żeby poczytała Stasiuka, tam też są przekleństwa.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc 30,00 zł lub Dostęp na 12 miesięcy 250,00 zł
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 34/2007

Kategorie: Kultura