Z habilitacją na dobre i na złe

Z habilitacją na dobre i na złe

Szumne zapowiedzi sprzed trzech lat nie sprawdziły się – doktor habilitowany zostaje W  2008 r. było tak: pojawiła się rewolucyjna jak na polskie warunki zapowiedź, że zlikwidowany zostanie jeden tytuł naukowy – doktor habilitowany. Następstwa tego pomysłu dla świata akademickiego byłyby olbrzymie: od tej pory status pracownika samodzielnego zyskiwaliby już doktorzy, którzy w obecnych warunkach na brak owej samodzielności często się skarżą. „Samodzielność”, z jednej strony, znaczy „niezależność od humorów przełożonego”, a z drugiej, „praktyczną nieusuwalność”. Pracownicy akademiccy, uzyskawszy ten status, są niezwykle trudni do zwolnienia. Argumentowano, że procedura habilitacji jest czasochłonna zarówno dla jednostki prowadzącej przewód, jak i dla samego habilitanta. Obecnie funkcjonująca ustawa daje dwie możliwości, jeśli idzie o treść habilitacji: może to być albo nowe opracowanie o charakterze monograficznym, albo seria zebranych w pakiecie, już opublikowanych artykułów z danej dziedziny. Druga możliwość, wygodna zwłaszcza dla tych, którzy danemu polu poświęcili już sporo czasu i zebrali na nim dorobek naukowy, popularna jest zwłaszcza w naukach szczegółowych. Jednak nawet tam upowszechniła się stosunkowo niedawno; do dzisiaj podobno zdarzają się miejsca, w których nie wyobraża się, aby habilitacja nie miała formy monografii. A żeby napisać monografię, trzeba rzucić wszystko i wyłączyć się na rok czy dwa lata. Oprócz tego procedura jest kosztowna, habilitacja pochłania bowiem kilkanaście tysięcy złotych. Wydawało się więc, że oto ścieżka awansu naukowego zostanie oczyszczona i uproszczona. Natychmiast jednak pojawił się opór środowiska naukowego, zwłaszcza przedstawicieli nauk humanistycznych, i habilitacja powróciła. Co się zmieniło przez trzy lata? Jakie uprzednio nieznane względy ministerstwo musiało wziąć pod uwagę? – Powodzenie wszelkich koncepcji zależy od samych uczelni i środowiska – mówi minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka – i tylko zaangażowanie samych naukowców daje szansę na zmiany rzeczywiste. Nie zawsze radykalne rozwiązania mogą przynieść tylko korzyści. W tym przypadku uzasadnienie merytoryczne było decydujące. Co konkretnie znaczy uzasadnienie merytoryczne? – W debacie ze środowiskiem akademickim przekonał nas argument, że w Polsce jest jeszcze obecnie zbyt niska jakość doktoratów, aby rezygnować ze stopnia doktora habilitowanego – wyjaśnia pani minister. – Wypracowana nowa procedura pozwoli jednak na przypisanie decydującego znaczenia osiągnięciom naukowym, na zobiektywizowanie, uproszczenie i przyspieszenie habilitacji. Stopień więc pozostaje, filozofia się zmienia – mówi. Przyjrzyjmy się zatem procedurze. Gmeranie w ulu Początkowo zaproponowano rozwiązanie, które ciężar procesu habilitacyjnego zdejmowało z rad wydziałów, a kładło na barki Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów. Komisja miała przyjmować wnioski o otworzenie przewodu, prowadzić go, organizować kolokwium habilitacyjne i przyznawać stopień. – To byłaby sytuacja nie do pomyślenia – mówi prof. Michał Kleiber, prezes Polskiej Akademii Nauk. – Na całym świecie jest tak, że tytuł zdobywa się na konkretnej uczelni. Zawsze pada pytanie o to, gdzie się doktoryzowało. Polscy uczeni musieliby odpowiadać, że tytuł taki a taki uzyskali w CKdSSiT, co byłoby kuriozalne. Habilitacja musiała więc pozostać na uczelniach, ale jednocześnie chciano ją stamtąd wyrwać. Ostatecznie zdecydowano się na następujący wariant. Doktor z zamiarem otwarcia przewodu habilitacyjnego zgłasza się na uczelnię swojego wyboru. Informację o tym fakcie przesyła się do CKdSSiT. Tam powołana zostaje siedmioosobowa komisja, która będzie prowadzić przewód. Trzech członków komisji desygnuje rada wydziału, na który zgłosił się naukowiec, a pozostałych czterech CKdSSiT. Do komisji należy też administrowanie całym procesem. Po przeprowadzeniu kolokwium habilitacyjnego komisja przesyłałaby informację o pozytywnym lub negatywnym wyniku z powrotem do „zaklepania” radzie wydziału. Taka procedura wzbudziła obawy środowiska naukowego, że nie spełni postawionych przed nią celów: uproszczenia i skrócenia postępowania habilitacyjnego. O projekcie w gorzkich słowach wypowiedział się na łamach grudniowego numeru „Forum Akademickiego” prof. Jerzy Marian Brzeziński, dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, zmęczony, jak sam to określił, „gmeraniem w ulu”. Jego zarzuty przedstawione są w trzech punktach. Po pierwsze, sprowadzenie rad wydziałów do roli sygnatariuszy procesu, za który de facto odpowiedzialność bierze inny organ, łamie zasadę uczelnianej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2011, 2011

Kategorie: Kraj