Na naszą współpracę gospodarczą z Rosją wpływają polityka i uprzedzenia Sprawa jest prosta – nam nader trudno byłoby zrezygnować z rosyjskich surowców, które stanowią prawie 100% (ropa) i ponad 50% (gaz) naszego zużycia; Rosjanie mogą z powodzeniem obejść się bez naszych wyrobów mięsnych stanowiących niespełna 2% ich konsumpcji. Widać więc, komu musi bardziej zależeć na dobrej współpracy i kto powinien szczególnie ważyć słowa i czyny, by we własnym interesie nie zrazić drugiej strony. – Gdy uczestniczę w rozmowach z rosyjskimi przedsiębiorcami, zawsze pada pytanie: „Dlaczego chcieliście mieć w Warszawie rondo Dudajewa? Czy zależało wam, żeby nas obrazić?”. Oni do tych spraw podchodzą bardzo poważnie – mówi Feliks Kulikowski, przewodniczący Polsko-Rosyjskiej Rady Biznesu. A Jurij Baranow z uralskiego Orenburga, rodzinnego miasta mojej babci, nieźle znający polską historię i kulturę, porównuje: – To trochę tak, jakby w Wilnie nazwano rondo imieniem Różańskiego, Fejgina czy Moczara. Też by wam przeszkadzało. Porównanie naciągane, choćby dlatego, że nikt z tej trójki nie zginął, ale to prawda, że przywódca wolnej Czeczenii nie zasłużył się zbytnio dla Polski i Rosjanie rozumieją, iż nie dlatego uczczono go w Warszawie. – Rondo Dudajewa nie przesłania handlu, ale przecież nie cieszy nas, gdy w polskich mediach pojawiają się tytuły: „Nakarmić niedźwiedzia” – komentuje Nikołaj Zachmatow, przedstawiciel handlowy Rosji. Jego zdaniem, decyzja o wstrzymaniu importu mięsa i roślin z Polski nie była polityczna: – Od ubiegłego lata przesyłaliśmy polskiej stronie informacje o sfałszowanych świadectwach weterynaryjnych i certyfikatach. Reakcją było kilka postępowań prokuratorskich, ale nie podjęliście żadnych działań, by naruszeń uniknąć w przyszłości. Prawda jest taka, że pierwszy merytoryczny list od głównego lekarza weterynarii, mówiący, co strona polska ma zamiar zrobić, otrzymaliśmy godzinę po ogłoszeniu decyzji o zakazie importu z Polski. Krzysztof Jażdżewski, główny lekarz weterynarii, odpiera zarzuty: – Rzeczywiście, odpowiedzieliśmy dopiero wtedy, ale dlatego, że udokumentowane zarzuty strony rosyjskiej dostaliśmy zaledwie sześć dni wcześniej, a chcieliśmy przeprowadzić własne dochodzenie. Pismo wysłaliśmy najszybciej, jak to było możliwe. Wcześniej rosyjskie służby zawiadamiały nas o nieprawidłowościach, ale były to informacje fragmentaryczne, niepotwierdzone, więc trudno było podjąć działania sprawdzające. Pan Zachmatow dostał od nas list w tej sprawie już we wrześniu. Wszyscy wiedzieli Oficjalną reakcją było pełne godności zaskoczenie. „Strona polska wyraża głębokie zdziwienie tą decyzją”, mówił komunikat rządu. Potem nasi oficjele przyznali, że być może doszło do pojedynczych, drobnych nieprawidłowości. Teraz zaś stało się jasne, że już od miesięcy nasze służby wiedziały, że do Rosji trafia mięso czasami niewiadomego pochodzenia, na podstawie świadectw fałszowanych przez polskich weterynarzy w porozumieniu z przedsiębiorcami. Zarabiali na tym i rosyjscy kontrahenci, bo sprowadzali luksusowe wędliny, ale cło płacili jak za mięso gorszej klasy. Dotychczas Rosja przekazała Polsce 35 sfałszowanych świadectw weterynaryjnych i fitosanitarnych. Czy nie powinniśmy podjąć działań zapobiegawczych już po pierwszych sygnałach zamiast przemilczać sprawę? Dlaczego dopiero w listopadzie, po ogłoszeniu zakazu importu, zabraliśmy się do tworzenia nowych, szczelniejszych procedur certyfikacyjnych dla produktów eksportowanych do Rosji? A czy władze rosyjskie nie mogły nam przesłać wcześniej pełniejszych informacji o łamaniu ich przepisów? I dlaczego objęły zakazem również artykuły roślinne, choć tylko w kwiatach odkryto patogeny (które zresztą nie przeszkadzają żadnemu państwu Unii i widocznie tylko w Rosji są niebezpieczne)? – Obciążeniem współpracy jest to, że wszystko chcemy oceniać przez pryzmat polityczny. Choć nie wykluczam, że ten kontekst tu istniał. Polska nie może więc tolerować naruszania umów, bo trudno oczekiwać, że ktoś, z kim toczymy spory polityczne, przejdzie do porządku dziennego nad łamaniem prawa. Nie przeceniajmy jednak wpływu różnych deklaracji na rosyjskie decyzje. Nasze prężenie muskułów nie ma dla nich znaczenia – uważa Zygmunt Berdychowski, prezes Instytutu Wschodniego. Skazani na siebie Spory i pretensje towarzyszą naszym kontaktom gospodarczym chyba już od czasu wyjścia wojsk radzieckich z Polski. My mamy za złe stronie rosyjskiej, że wykorzystuje swoją dominującą pozycję, mnoży bariery formalne przed polskim eksportem i krzywo patrzy na próby zmniejszenia naszego uzależnienia surowcowego. Rosjanie zarzucają nam brak poszanowania dla ich przepisów, pozwalanie sobie na różne uszczypliwości, lekceważenie
Tagi:
Andrzej Dryszel









