Harry i hormony

Harry i hormony

Ekranizacja czwartej części „Harry’ego Pottera” to nowe wyzwania dla bohatera: Smoki, labirynty, straszliwy Voldemort i… randki Mike Newell nakręcił niezły thriller. Jego pech polega na tym, że znakomita większość widowni jeszcze przed rozpoczęciem seansu zna zakończenie. Bo thriller nosi tytuł „Harry Potter i czara ognia” i jest ekranizacją czwartej części przygód chyba najsłynniejszego dziś czarodzieja. Dobra wiadomość dla rodziców, którzy towarzyszą pociechom jedynie z obowiązku: tym razem nie powinni się nudzić. To najlepszy film cyklu. Pierwszy Brytyjczyk Coś nowego o Potterze? To zadanie na miarę wynajdywania prochu. Chyba tylko autorka mogłaby czymś zaskoczyć. Bo o książkach J.K. Rowling dyskutowali już naukowcy, duchowni, politycy, krytycy i zwykli czytelnicy. Wiadomo, że świetnie wpisała się w modę na fantasy i straszne bajki. Dzieciaki pokazały, że mają gdzieś lukrowane historyjki i bezstresowe wychowanie i potrzebują baśni, żeby oswoić lęki – zwłaszcza w dzisiejszym świecie. Ale baśń musi być sprawnie i niegłupio napisana, a uniwersalny motyw sieroty pokazany nowocześnie – bohater wygrywa dzięki swojej indywidualności, determinacji i talentom. Wyliczano autorce zapożyczenia kulturowe i literackie, dowodzono zarówno, że promuje magię, a więc zło w czystej postaci, jak również, że wręcz przeciwnie – jasno pokazuje zwycięstwo dobra. Cykl o Harrym Potterze zauroczył dorosłych i stał się przyczynkiem do dyskusji na temat literatury przekraczającej pokoleniowe granice, wypromował też modę na czytanie, okulary i turystykę w miejscach, gdzie kręcono zdjęcia. Ostatnio skorzystał na tym nawet uniwersytet w Oksfordzie, którego kilka budynków grało m.in. bibliotekę i wielką salę jadalną Hogwartu. Pottera wyróżnia jednak także to, że – jak rzadko w przypadku bohaterów literatury dziecięcej – on dorasta. A wraz z nim dorastają w świecie planu filmowego odtwórcy głównych ról – pięć lat temu bliżej nieznani Daniel Radcliffe (Harry), Emma Watson (Hermiona) i Rupert Grint (Ron), dziś nastoletnie gwiazdy światowego formatu. Właściwie są już starsi od granych bohaterów, bo czas produkcji wynika ze specyfiki brytyjskiego prawa – dzieci mogą pracować na planie tylko cztery godziny dziennie, a przez dalsze trzy mają się uczyć pod okiem nauczyciela. Jeśli zaś spojrzeć na ograniczenia wiekowe kolejnych ekranizacji – w Polsce „Czara ognia” dozwolona od lat 12, w USA nawet od 13 – to filmowcy zakładają, że i widzowie są coraz starsi. Na szczęście w górę szybuje także jakość filmowych adaptacji, a duża w tym zasługa coraz lepszych reżyserów. Odpowiedzialny za pierwsze dwie części Chris Columbus doszedł do wniosku, że sława książek i wdzięk trójki dzieciaków wystarczą. Dużo się nie pomylił, sukcesu nie zniszczyły nawet dramatycznie słabe efekty specjalne (w drugim filmie już je poprawił). Jego następca, Alfonso Cuaron, w „Harrym Potterze i więźniu Azkabanu” trochę swobodniej potraktował materiał literacki, uczynił atmosferę zdecydowanie mroczniejszą i zwrócił uwagę na przypadki z życia nastolatków. Mike Newell (pierwszy Brytyjczyk, w którego ręce trafiła duma Wyspiarzy) poszedł tym tropem jeszcze dalej i z jeszcze lepszym skutkiem. Voldemort i dziewczyny Reżyser kojarzony przede wszystkim z „Czterema weselami i pogrzebem” zaplanował sporo zmian. Jak choćby to, że młodzi aktorzy musieli w końcu zacząć grać, a nie polegać na uroku osobistym. Zorganizował im warsztaty aktorskie i postępy rzeczywiście widać, zwłaszcza u Radcliffe’a. Ale to nie koniec kłopotów. Przy czwartym tomie pani Rowling przestała pisać normalne książki, a zaczęła produkować opasłe tomiska. W dodatku „Czara ognia” nie jest najlepsza z serii, przydałoby się w niej trochę cięć i scena akcji zamiast rozwlekłego monologu w punkcie kulminacyjnym. Newell musiał więc z czegoś zrezygnować, a efektem jest niestety pozostawiający niedosyt wstęp – jakieś sto stron książki zmieszczono w kilkunastu minutach, truchtem przebiegając imponujący Puchar Świata w quidditchu i powrót zwolenników uosobienia zła, czyli Voldemorta. Nie zobaczymy na przykład mugolskiej (czyli nieczarodziejskiej) rodzinki Harry’ego – Dursleyów. Jakby reżyserowi bardzo było pilno znów sprowadzić Harry’ego i przyjacioł do szkoły. Znalazł jednak świetny klucz do przedstawienia historii – popatrzył na nią jak na thriller, w którym nieświadomy bohater daje się wplątać w sieć tkaną przez Voldemorta, a gdy orientuje się, co jest grane,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 47/2005

Kategorie: Kultura