Nikt tak jak żuraw nie zrobił nas w trąbę Nieomal go zmitologizowaliśmy. Podnieśliśmy go w naszej wyobraźni do roli symbolu dzikiej przyrody, wymarzonego bohatera zdjęć i opowieści. Najbardziej upragnionego fotograficznego trofeum. I nikt tak jak ta żywa latająca trąba nie robił nas w trąbę. Nazwanie żurawia – ptaka uchodzącego za wzór piękna i elegancji – trąbą może się wydać obraźliwe dla tych, którzy go podziwiają. Odpowiada jednak przyrodniczej prawdzie. Długa tchawica tego ptaka zwinięta w dwie pętle i mająca mostek za pudło rezonansowe to doskonały, donośnie brzmiący instrument muzyczny, działający na zasadzie zbliżonej do trąbki. Dobywa się zeń ostry, modyfikowany tonalnie dźwięk o różnej wysokości zwany klangorem. Zaś „klangor przypomina głos trąbki i jest głosem natury, który trudno opisać i uzmysłowić temu, kto go jeszcze nie słyszał. Jednak raz usłyszany w naturze, pozostawia niezatarte wrażenie (…)”. Te słowa Jana Sokołowskiego nosiliśmy w sobie i powtarzaliśmy niczym modlitwę, na długo zanim było nam dane pierwszy raz usłyszeć ten głos i doznać niezatartego wrażenia. Dokładnie pamiętam moment, kiedy to się stało i gdzie. (…) Było to podczas naszego pierwszego dwu- czy trzydniowego pobytu wśród bagien Biebrzy, kawałek za domkiem dróżnika na uroczysku Kopciowe przy Carskiej Szosie. Mignęły nam wtedy dwie zniżające lot sylwetki dużych szarych ptaków, które przemknęły nad drogą, by zapaść niedaleko w zarośla. Wtedy też rozległ się ich dźwięczny, tym razem krótki okrzyk, który dla nas zabrzmiał niezwykle, wręcz kosmicznie – z metalicznym pogłosem, jakby dochodził z głębokiej studni. (…) Pamiętajmy jednak, że wydaje go pokaźne ptaszysko, najwyższe spośród rodzimej awifauny. Osiąga 1,2 m wzrostu – ot, nieźle wyrośnięty siedmiolatek. W każdym razie na pewno jest większy od każdej znanej nam trąby, nawet od puzonu, nie dziwmy się zatem sile i donośności jego głosu. Nasz europejski żuraw ma na świecie jeszcze bodaj 13 krewnych: żurawia stepowego, koralowego, indyjskiego, mandżurskiego i innych, ale przedstawiciele tego bractwa zalatują do nas bardzo rzadko. Wszystkie te gatunki stanowią część rzędu ptaków żurawiowych, który ma u nas więcej reprezentantów. Jego największy przedstawiciel, pod względem rozmiaru porównywalny do żurawia, to drop. Ten mieszkaniec stepów, a u nas niegdyś wielkopolskich pól, całkiem już w Polsce wyginął. (…) Do rzędu żurawiowych zaliczają się też maleńkie i skryte ptaki wodne: kokoszka, kropiatka czy zielonka, a także powszechnie znana, odznaczająca się białym czołem łyska, mylnie uznawana za kaczkę. Sam żuraw bywa mylony z czaplą, głównie ze względu na szare upierzenie i pionową postawę. Rzadziej uznaje się go za bociana, bywał też metaforycznie nazywany „polskim strusiem”, czego przyczynę stanowiły zwisające z tyłu postrzępione pióra. Ten pierzasty wodospad to wbrew pozorom nie ogon, tylko końcówki skrzydeł, czyli finezyjnie ułożone zewnętrzne lotki. Maskują one faktyczny ogon – krótki i sprężysty, widoczny tylko, gdy ptak wystartuje do lotu. A skoro już o takich mylących szczegółach postaci żurawia mowa, to dodajmy, że czerwona czapka na głowie żurawia nie jest wcale czapką z piór, jaką mają na przykład dzięcioły, ale wprost przeciwnie – to łysina. Mocno ukrwiona i nabrzmiewająca, gdy jej posiadacz czymś się zdenerwuje. Głos żurawia, choć tak charakterystyczny i donośny, także potrafi wywieść w pole. Oto stoimy sobie z bratem wczesnym przedwiosennym rankiem na skraju bagien, wsłuchani w narastający ptasi koncert. I nagle w delikatne bulgotanie cietrzewi, brzęczenie bekasów, kwilenie czajek i świergoty ptasiego drobiazgu z trzcin i zarośli wdziera się głos ostry, trzeszczący, jakby ktoś starą wysuszoną deskę wyrywał z parkanu. Milknie. Znów rozbrzmiewa – i tak parę razy. Kruk? Nie, dobrze znamy odmiany jego krakania. Bębnienie dzięcioła na suchym konarze? Zbyt dźwięczne, zbyt głośne. W pewnej chwili to upiorne trzeszczenie zaczyna się rytmicznie powtarzać, nabiera tempa, staje się coraz wyższe, metaliczne i… wreszcie rozpoznajemy w nim zew żurawia. Na chwilę cichnie, przechodząc w namiętne zduszone krakanie, a potem wybucha typowym wiosennym klangorem wykrzykiwanym przez parę. Nie wiedzieliśmy wtedy, że taki zestaw dźwięków zawsze towarzyszy aktowi miłosnemu