Studenci z Wańkowicza płacą za lekcje oszukiwania, korumpowania i lekceważenia prawa Na tablicy z ogłoszeniami w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie wisi apel samorządu studentów do rektora Michała Bogusławskiego, aby złożył dymisję. Powód: jest tu zaledwie kilkanaście dni i już likwiduje filie. Rektora broni osobnym pismem Stefan Bratkowski, przewodniczący fundacji, która zakładała tę uczelnię. Pytam przechodzących studentów, co o tym myślą. W odpowiedzi wzruszenie ramion. „Przecież tu co kilka miesięcy jest nowy rektor”, mówi dziewczyna, która nie poda nazwiska, może ujawnić tylko tyle, że w czerwcu robi dyplom. „A ten obecny rektor niech zostanie, przynajmniej nie lata z pistoletem jak poprzedni prorektor Szaniawski”. Rektor u prokuratora Michał Bogusławski, z zawodu reżyser telewizyjny, nie chodzi uzbrojony, ale też nie czuje się bezpieczny. „Spodziewam się tu – zwierza mi się ze swych obaw – płatnych zabójców, bo odcinam wykładowcom źródło świetnych zarobków. Horrendalnych. Niektórzy zarabiają trzy razy więcej niż prezydent RP. Choć studentów drastycznie ubywa; było 8 tys., dziś jest niecałe 3 tys”. Rektor ma w tym swój udział: ledwo przyszedł, postawił w stan likwidacji wszystkie oddziały terenowe. To pierwszy ukłon w stronę MEN. Państwowa Komisja Akredytacyjna właśnie stwierdziła, że słynna uczelnia w ogóle nie ma prawa kształcić dziennikarzy, choć szczyci się takim szacownym szyldem. A to dlatego, że nigdy nie występowała do resortu o pozwolenie na kształcenie dziennikarzy. Ma licencję na trzyletnie studia zawodowe z dziedziny politologii. I tylko w Warszawie. Jej ważność skończyła się w ubiegłym roku – warunkowo została przedłużona o kolejne dwa semestry. Żeby szkoła mogła dalej legalnie funkcjonować w stolicy, musi mieć co najmniej czterech profesorów ze specjalnością dziennikarską. Rektor Bogusławski nie widzi możliwości szybkiego znalezienia takich osób. Dlatego zamierza wystąpić do ministerstwa o utrzymanie choćby kierunku politologii ze specjalnością dziennikarską. Politologów ze stopniem naukowym raczej nie brakuje. „Ci ze studenckiego samorządu w ogóle nie wiedzą, o co chodzi; od początku powstania szkoły traktuje się ich instrumentalnie. Właśnie kończy naukę rocznik, który od dnia inauguracji jest świadkiem gorszących scen wśród panów w gronostajach”, tak mówi nowy rektor i spieszy do prokuratury, bo będzie przesłuchiwany jako świadek w sprawie propozycji zapłacenia łapówki za utrzymanie filii Wańkowicza. Rządowy prezent dla SDP Oto kronika kryminalna uczelni. Październik 1999 r. – Stefan Bratkowski, przewodniczący Rady Fundacji Centrum Prasowego dla Krajów Europy Środkowo-Wschodniej, wchodzi do siedziby tej organizacji, a zarazem Wyższej Szkoły Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza przy ulicy Nowy Świat 58 w Warszawie. Chwilę potem, na polecenie rektora Marka Grzelewskiego, zostaje wyprowadzony przez ochroniarzy. Spostponowany przewodniczący wywiesza na korytarzu uczelni list protestacyjny do dyrektora generalnego szkoły, Jana Kłossowicza: „Doszło do pogwałcenia suwerennych praw gospodarza tego budynku, tj. fundacji, którą w tym momencie reprezentowałem”. Fundacja Centrum Prasowe dla Krajów Europy Środkowo-Wschodniej powstała w 1990 r. z inicjatywy SDP. W akcie notarialnym określono szczytny cel: „Wspieranie działań zmierzających do przekształceń systemów informatycznych krajów Europy Środkowo-Wschodniej zgodnie z zasadami właściwymi społeczeństwom wolnym i demokratycznym”. W praktyce chodziło o zagospodarowanie kamienicy na Nowym Świecie, którą premier Bielecki ofiarował Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich, rzekomo poszkodowanemu w stanie wojennym. Wraz z 750 mln zł dla fundacji. Dziennikarze z SDP myśleli, że kamienica będzie ich siedzibą. Ale zarząd SDP wyraził zgodę na zmianę statusu fundacji. Zapis sprowadzał się do tego, że skład rady powołuje się bez zawiadamiania stowarzyszenia. Dodajmy, że ówczesnym prezesem fundacji był prezes SDP, czyli Maciej Iłowiecki. W 1993 r. solidarnościowi dziennikarze wyczuli, że szykuje się prywatyzacja wielkiego majątku ofiarowanego przecież SDP, i poszli poskarżyć się na kierownictwo fundacji do senackiej Komisji Praworządności kierowanej przez Zofię Romaszewską. Pretensje zostały jednak w rodzinie. „Nie chcieliśmy, aby takie sprawy wyszły na jaw”, powiedziała mi Romaszewska. Marek Grzelewski wypłynął właśnie w chwili, gdy dziennikarze SDP pojawili się w Senacie. Powołano go do komisji oceniającej doniesienie. Wynik komisji był korzystny dla fundacji i Bratkowski chwalił Grzelewskiego jako zdolnego menedżera. To sprawiło, że Iłowiecki zaproponował mu, aby zorganizował Wańkowicza. Etos wyrolowany Gdy szarpany przez ochroniarzy Bratkowski przypina na tablicy
Tagi:
Helena Kowalik









