Humaniści żyją krócej

Naukowcy sporządzili sensacyjną listę zawodów, które najbardziej skracają życie

Jakie zawody zapewniają długowieczność, a które grożą przedwczesną śmiercią? Na ile aktualne są ustalenia demografów Unii Europejskiej z 1998 r. o tym, że „przedwczesny zgon związany jest z niskim poziomem wykształcenia, skromnymi zarobkami i mało znaczącą pozycją w życiu zawodowym”? Naukowcy starają się znaleźć odpowiedź na te pytania.
W Polsce ciągle za najniebezpieczniejsze uznawane są zawody górnika, strażaka i lotnika. Boimy się tragicznych wypadków, przedwczesnej śmierci czy kalectwa. Tymczasem z badań przeprowadzonych jednocześnie w kilku miejscach na świecie wynika, że to żyjący w cieplarnianych warunkach humaniści dwa razy częściej umierają na raka niż inżynierowie i adepci nauk ścisłych. Ryzyko przedwczesnej śmierci wśród absolwentów kierunków humanistycznych jest o 42% większe niż wśród lekarzy i o 30% niż wśród prawników. Dlaczego tak się dzieje? – Lekceważymy wysiłek wkładany w zawód uważany powszechnie za niegroźny – tłumaczy psycholog pracy, Andrzej Tucholski. – Na przykład taki nauczyciel akademicki. Od zawsze mówi się, że nie ma za wiele pracy na uczelni, zaledwie kilka wykładów dziennie. Tylko że teraz tych godzin dostaje mu się znacznie więcej, a żeby utrzymać siebie i rodzinę, bierze jeszcze fuchy na prywatnych uczelniach i w różnych firmach.
– Trzy wykłady dziennie? Te czasy już dawno minęły. Pracuję od 7 rano do 8 wieczorem. Z małymi przerwami, na przykład żeby odebrać córkę z przedszkola – przyznaje Andrzej Gwiżdż, wykładowca z Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu. – Ta praca jest stresująca, bo trudno ją ocenić. Jednego dnia zbierasz pochwały, drugiego baty. Prowadzę zajęcia ze studentami. Z jedną grupą mam fantastyczny kontakt, z drugą zupełnie nie mogę dojść do ładu. A do zajęć w obu grupach przykładam się jednakowo. Ale sam nigdy nie mam dość, jestem optymistą. Choć to rzadkość w moim zawodzie, bo to środowisko ma za dużą skłonność do narzekań, a za małą do refleksji.
– A dziennikarze? – kontynuuje Andrzej Tucholski. – To już zupełnie szaleni ludzie. Pędzą, jedzą w biegu i ten ciągły stres. A potem dostaje jeden z drugim zawału serca i dziwi się dlaczego.
Zdaniem naukowców z instytutów medycyny pracy, gwałtownie zmieniają się zagrożenia, z jakimi możemy zetknąć się w pracy. O ile wszyscy wiedzą o szkodliwości hałasu, trujących gazów czy żrących płynów (choć uczciwie stawiając sprawę, inspektorów pracy jest tylu, że gdyby mieli skontrolować na raz wszystkie stanowiska, mogliby to robić raz na 20 lat), o tyle bagatelizowanym czynnikiem wywołującym choroby zawodowe jest stres. – Każdy choruje, tak jak potrafi jego organizm. Jeden będzie cierpiał na chorobę niedokrwienną serca, drugi na nadciśnienie czy chorobę wrzodową – mówi prof. Teresa Makowiec-Dąbrowska z Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi. – Stres obniża też odporność organizmu, stąd choroby zakaźne, nawet nowotwory. Kiedyś badaliśmy wpływ warunków pracy na przebieg ciąży. Przedwczesne porody i niska waga urodzeniowa noworodków częściej pojawiały się tam, gdzie poziom zawodowego stresu był większy.
I coś jest na rzeczy, bo w UE stres związany z pracą (work-related stress), pod względem częstotliwości występowania, jest drugim – po bólach pleców – problemem zdrowotnym związanym z pracą. Odczuwa go 28% pracowników. Zlekceważony może prowadzić do depresji, przemęczenia i chorób serca. Wywołują go wygórowane wymagania, znęcanie się i przemoc w pracy, ale też hałas czy temperatura. Stanowi przyczynę ponad jednej czwartej dwutygodniowych i dłuższych nieobecności w pracy, co kosztuje państwa członkowskie przynajmniej 20 mld euro rocznie.

Inteligent bez głosu

Z danych łódzkiego IMP wynika, że z każdym rokiem przybywa około 3,5 tys. osób niezdolnych do pracy z powodu choroby narządu głosu. Jeszcze w 1970 r. stanowiły one ledwie 0,12% chorób zawodowych, teraz – ok. 30%. W 90% ich ofiarami są nauczyciele. Dolegliwości narządu głosu, takie jak chrypka czy zaniki głosu, występują praktycznie u wszystkich polskich nauczycieli i uczniów kolegiów nauczycielskich. A specjalistyczne badania pokazują, że aż u 40% z nich występują choroby wynikające z zawodowego nadużywania głosu (np. dysfonie, niedomykanie się mięśni krtani, tzw. guzki śpiewacze). To dwa razy więcej niż w Europie Zachodniej i USA. Z powodu zmian chorobowych praktycznie jedna trzecia studentów szkół pedagogicznych tuż po stażu nie powinna zostać dopuszczona do zawodu. Najwięcej przypadków rozpoznaje się w woj. małopolskim i wielkopolskim (w 1999 r. odpowiednio 786 i 528), najmniej w opolskim (26). Ministerstwo Edukacji szacuje, że rocznie kosztuje to budżet ok. 60 mln zł. Na tę kwotę składają się dodatki do emerytury z racji choroby zawodowej, zniżki godzin oraz częste zwolnienia lekarskie i urlopy zdrowotne.
Następne w kolejce chorób zawodowych są uszkodzenia słuchu, które stwierdza się u jednej piątej chorych, głównie operatorów ciężkich maszyn i mechaników okrętowych. Dalej pojawiają się choroby płuc, głównie pylica. Najczęściej zapadają na nią górnicy i spawacze. Z kolei choroby zakaźne to przypadłość służby zdrowia i hodowców zwierząt. Czarną listę chorób zawodowych zamykają nowotwory, choć nie ma jeszcze badań jednoznacznie potwierdzających ich związek z warunkami pracy.
Dlatego młodzi ludzie, którzy wybierają kierunek studiów i pragną jak najdłużej cieszyć się tym światem, powinni zapoznać się z wynikami analiz Petera McCarrona, brytyjskiego epidemiologa zatrudnionego w Międzynarodowej Agencji Badań nad Rakiem w Paryżu. McCarron opublikował swoje badania w 2003 r. na łamach magazynu „Journal of the Royal Society of Medicine”. Przeanalizował dane chorobowe 9887 osób, które w latach 1948-1968 studiowały na uniwersytecie w Glasgow. Porównał je z aktami zgonów 938 tych byłych studentów, którzy zmarli do 2003 r. Okazało się, że najwcześniej pozbywają się ziemskich trosk absolwenci kierunków humanistycznych. Umierają na raka dwa razy częściej niż inżynierowie i adepci nauk ścisłych. Ryzyko przedwczesnej śmierci wśród absolwentów kierunków humanistycznych jest o 42% większe niż wśród lekarzy i o 30% niż wśród prawników. Peter McCarron przypuszcza, że przyszli lekarze i inżynierowie pochodzą z dobrze sytuowanych rodzin, a po studiach znajdują atrakcyjniejsze i lepiej płatne miejsca pracy.
Nieco innego zdania jest Andrzej Tucholski. – Wyższe studia oczywiście dają możliwość poszerzania wiedzy. Teoretycznie świadomość własnego organizmu i jego potrzeb też powinna być większa. Ale czy wśród lekarzy jest zdecydowanie mniej nałogowych palaczy lub alkoholików niż wśród osób bez uczelnianego dyplomu? Wątpię.
Zdaniem Polaków, praca lekarza jest zarówno zawodem najbardziej odpowiedzialnym (56%), jak i szczególnie trudnym (30%) oraz stresującym (22%). Bardziej niż praca pilota (odpowiednio 11%, 11% i 7%), nauczyciela (15%, 5%, 6%) i policjanta (4%, 5%, 5%).
Te oceny potwierdzają w pewnym sensie badania McCarrona, który doszedł do wniosku, że lekarze znacznie częściej tracą życie w tragicznych okolicznościach, jako ofiary alkoholu lub nadmiernej dawki lekarstw. Winny jest stres.
– Kiedyś robiliśmy badania, które pokazały, że im wyższy stopień specjalizacji, tym lekarz czuł się mniej zmęczony i zestresowany – dodaje prof. Makowiec-Dąbrowska. – Inna sprawa, że lekarze wcale się nie skarżyli na wysokie wymagania, ale na złe kontrakty i brak pieniędzy.
– Bywa, że ludzie najgorzej wykształceni mają lepiej. Gdy coś im nie wychodzi, szukają najprostszych wyjaśnień. Że to wina matki, sąsiada. W tym samym czasie ludzie po studiach wynajdują kilkaset hipotez, budzi się w nich niepokój. Taka sytuacja nie sprzyja zdrowiu – przekonuje Andrzej Tucholski.

Zdrowie profesora

– Badania pokazują, że najsilniejszym czynnikiem różnicującym częstość zawałów jest obecnie poziom wykształcenia. Im niższy, tym więcej takich przypadków. Bo osoby gorzej wykształcone prowadzą niehigieniczny tryb życia – mówi prof. Teresa Makowiec-Dąbrowska. – Im wyższe wykształcenie, tym ludzie chętniej słuchają tego, co się do nich mówi. I lepiej to rozumieją.
Najnowsze badania Centrum Polityki Społecznej w Bremie pokazały, że w Niemczech absolwent uniwersytetu żyje 8-10 lat dłużej niż jego rodak, który nie zadbał o wykształcenie. Akademicy mogą liczyć na większy prestiż, pozycję społeczną i dochody niż betoniarze, murarze, kolejarze i adepci podobnych zawodów. Podobnie w Szwajcarii. Tamtejszy Federalny Urząd Statystyczny przeanalizował dane 77.318 osób – w tym 4162 akademików – które zmarły w latach 1979-1983. Okazało się, że duchowni, inżynierowie, lekarze i nauczyciele żyją dłużej niż osoby bez dyplomu uniwersyteckiego, ale dziennikarze, chemicy, artyści i psychologowie – krócej. Bo dziennikarze narażeni są na szczególny stres. – Mój zawód to moja pasja. Mecze, które teraz komentuję, i tak bym pewnie oglądał. I to mnie ratuje. Kiedyś gdy trzeba było pojechać z kamerą i zrobić materiał, to był stres, czy człowiek ze wszystkim się wyrobi. Miałem nawet koszmary senne, że czegoś na czas nie oddałem. Na szczęście to były tylko złe sny – mówi Bożydar Iwanow, dziennikarz Telewizji Polsat. O pracy myśli cały czas. Szczególnie przed ważniejszymi imprezami. Mecze rozgrywa w głowie, zanim jeszcze się wydarzą naprawdę. Na urlopie rozgląda się za Internetem i gazetami sportowymi. Żeby nie wypaść z rytmu. – Mam 31 lat, więc jeszcze nie odczuwam jakichś dolegliwości zdrowotnych. Ale nie palę i zdrowo się odżywiam. Wolę dmuchać na zimne, bo nie wiem, jak będzie za 10 lat. Praca należy do stresujących, bo człowiek jest zależny przynajmniej od kilku osób. Ty możesz być w porządku, ale ktoś nawali. A pretensje i tak są do ciebie. Znam ludzi, którzy nie wytrzymali tej atmosfery i odeszli z zawodu.
W RFN najdłużej żyją wysocy urzędnicy – sędziowie, radcy ministerialni, oficerowie, profesorowie uniwersytetów, wykonujący zawody związane zarówno z budzącymi zazdrość dochodami, jak i z wysokim autorytetem w społeczeństwie, wcześnie przechodzący na emeryturę.
– Większość profesorów rzeczywiście cieszy się nieprawdopodobnie dobrym zdrowiem. Sądzę, iż to dlatego, że ludzi z ich pozycją stać na wprowadzenie ścisłego rygoru: teraz jest czas na pracę, teraz na odpoczynek. Są na wysokich stanowiskach, praktycznie nie do zwolnienia, więc mogą sobie pozwolić na uregulowany tryb życia – dodaje Andrzej Tucholski.

Sędziwy jak kardynał

Przez całe ubiegłe stulecie największe szanse na osiągnięcie podeszłego wieku mieli chrześcijańscy duchowni. – Bo istnieje właściwie tylko kilka miejsc, gdzie można odetchnąć. Jednym z nich jest służba w Kościele, ze swoją wręcz niesamowitą przewidywalnością wszystkiego – mówi psycholog pracy. Jeszcze w czerwcu 2002 r. brytyjski dziennik „The Independent” opublikował artykuł: „Chcesz żyć dłużej – zostań mnichem”. Gazeta doszła do wniosku, że „przyjęcie święceń może nie gwarantuje życia po śmierci, ale zapewnia długi żywot na ziemi”. „The Independent” powoływał się na badania, przeprowadzone przez ekspertów fachowego magazynu „Journal of Religion and Health”. Wynikało z nich, że księża, pastorzy, mnisi i zakonnice rzadziej zapadają na choroby nowotworowe i układu krążenia. Przeciętna stopa śmiertelności jest wśród kleru o 10% niższa niż wśród ludzi świeckich. – Mało kto wie, ale żelazny regulamin dbania o własne zdrowie miał też zawsze Karol Wojtyła – mówi Andrzej Tucholski. – W dużej mierze to życie wymusiło na nim zamiłowanie do podróży i górskich wycieczek. W młodości bardzo chorował i lekarz ostrzegł go, że jeżeli nie będzie odpoczywał przynajmniej dwa razy do roku, jego organizm może odmówić posłuszeństwa.
Z innych badań wynika, że ciśnienie krwi zakonnic z pewnego włoskiego klasztoru, które złożyły śluby milczenia, pozostało przez 30 lat na tym samym poziomie, natomiast ciśnienie kobiet w sąsiednim miasteczku wyraźnie wzrastało z wiekiem. Obecnie jednak ta sytuacja zaczyna się zmieniać. Przynajmniej w zlaicyzowanych krajach Europy Zachodniej katolickich duchownych ubywa – ci, którzy zostali w parafiach, mają coraz więcej obowiązków. W konsekwencji średnia długość życia kleru zmniejsza się i zbliża do przeciętnej. Nie dotyczy to jednak najwyższych hierarchów – kardynałów. W kolegium kardynalskim liczącym 194 członków aż 60 przekroczyło 80. rok życia. Kardynał Corrado Bafile, kapłan od 67 lat, ukończył 100 lat. Twierdzi, że nie czynił żadnych starań, aby osiągnąć ten szacowny wiek, lecz po prostu powierzył swe życie Bogu.

Ryzyko fryzjerki

Najniebezpieczniejsza i wymagająca największego wysiłku fizycznego jest, naszym zdaniem, praca górnika, hutnika, murarza i rolnika. – Najnowsze polskie przepisy spowodowały, że każde stanowisko musi mieć określony stopień ryzyka. Zanieczyszczenie środowiska, stres, kumulacja zadań. To wszystko powoduje, że nie ma już jasnego podziału na zawody wyraźnie szkodliwe dla zdrowia i potencjalnie bezpieczne. Kiedyś w tej pierwszej grupie znaleźliby się pewnie górnicy i hutnicy. Teraz to nie takie pewne. Bo mają inny wymiar godzin pracy, urlopy i tzw. pobyty profilaktyczne – mówi Andrzej Tucholski.
Zdaniem prof. Teresy Makowiec-Dąbrowskiej, sprawa nie jest już taka prosta: – Przeprowadzamy właśnie duże badanie na temat wydolności fizycznej i związku między nią a ciężkością pracy. Już widać, że osoby wykonujące najcięższą pracę mają najlepszy poziom wydolności. I wcale nie chodzi o to, że organizm się zahartował. U tej samej osoby występują dwa zjawiska naraz. Dlaczego? Bo tylko ten może ciężko pracować, kto ma wysoki poziom wydolności. Reszta już dawno sobie poszła. Zostają najsilniejsi. Poza tym w takiej pracy jest dużo wysiłku statycznego: noszenia, podtrzymywania. Angażuje się małe grupy mięśni i zamiast rozwijać, tylko obciąża się organizm.
Inna sprawa, że nie wszystkie dolegliwości związane z pracą są uznane za chorobę zawodową. Niekiedy lepiej mówić o tzw. ryzyku zawodowym. W przypadku fryzjerki takim ryzykiem są żylaki, a menedżera – zawał, pracoholizm i bezsenność.

Za mundurem choroby sznurem

W Polsce na pierwszym miejscu wśród stresujących zawodów znalazł się kontroler ruchu lotniczego. Zaraz dalej są służby mundurowe. Jedno spojrzenie na statystyki wypadków tłumaczy wszystko. W 2002 r. u 74 strażaków orzeczono inwalidztwo, o 15 przypadków więcej niż w roku 2001. Wtedy też zginęło 11 strażaków, w 2000 r. tylko trzech. Ale już w 1999 r. siedmiu, a rok wcześniej 14. I jeszcze jedna informacja: liczba interwencji podejmowanych przez straż na terenie kraju wzrasta przeciętnie o 20% rocznie.
– Po 1992 r. oprócz gór, górnictwa i morza straż pożarna realizuje wszystkie działania ratownicze, nie tylko gaszenie pożarów. Wcześniej do akcji wyjeżdżaliśmy ok. 85 tys. razy rocznie. Teraz mamy 360 tys. interwencji – tłumaczy Witold Maziarz, rzecznik prasowy Komendy Głównej Państwowej Straży Pożarnej.
Na początku lat 90. w straży pracowało ok. 45 tys. ratowników. Dziś 29 tys. funkcjonariuszy i trochę osób cywilnych. Zdecydowanie mniej strażaków i zdecydowanie więcej podejmowanych akcji. Czy jest bezpieczniej? Łatwo zgadnąć, że nie.
Choć nie tak dawno lekko tylko impregnowane mora zastąpiły odpowiednie buty, hełmy, maski i aparaty tlenowe. – Ryzyko jednak jest cały czas. Taki zawód – mówi młodszy ratownik Cezary Bawarski. – W swojej jednostce mogę zaufać kolegom. Pracuję z nimi już 12 lat. Jeżeli jeden drugiego pilnuje w czasie akcji, można się czuć bezpiecznym.
Strażak ma fazę pracy i fazę czuwania. Pierwsza od 8 rano do 17. Akcje, wykłady, ćwiczenia. Potem odpoczywa, zajmuje się sprzętem i czeka.
Jednym ze złych nawyków, jakich można się wtedy nabawić, jest szybkie jedzenie. Bo sygnał wzywający do akcji może odezwać się w każdym momencie. A jeszcze niedawno nad łóżkami strażaków były bardzo mocne dzwonki, które dosłownie wyrzucały z łóżek. Człowiek od razu wskakiwał w buty, na których były już zwinięte w obwarzanki spodnie. Wszystko w tempie, bo w ciągu minuty od zgłoszenia pojazd powinien już wyjechać do akcji.
– Raz nie byłem pewien, co ze mną będzie – wspomina Cezary Bawarski. – Podczas akcji podszedłem do palącego się samochodu, otworzyłem bagażnik i zobaczyłem walizkę pełną granatów. W pierwszej chwili nogi zupełnie odmówiły mi posłuszeństwa. Potem trzeba było po prostu gasić pożar. Tak naprawdę gdy człowiek wchodzi do płonącego domu, nigdy nie wie, na co trafi. Pewnie dlatego nie zdarzyło mi się przestać myśleć o pracy.
Do ryzyka dochodzi jeszcze stres wywołany tragediami, które widzi ratownik. Widok pokiereszowanego ciała nie daje spokoju. Bywa, że rosły strażak mdleje, nie wytrzymuje. Zdarzało się już, że wysyłano strażaków na trening do prosektorium. – Ostatnio wśród ochotników jeżdżących na akcje mamy sporo zawałów serca. Być może, nie wytrzymują stresów związanych z tym, co mogą zobaczyć – mówi Witold Maziarz. Dodaje jednak, że zostać zawodowym strażakiem wcale nie jest łatwo. – Na dziesięciu kandydatów ośmiu odpada. Testy są bardzo szczegółowe. Żadnej klaustrofobii, lęku wysokości, żadnych problemów z kręgosłupem, miękkiego charakteru. Do tego kondycja żołnierza z czerwonych beretów.
– Jeszcze niczego się nie nabawiłem. Ale strażacy muszą mieć szczególną wydolność serca i płuc. Schodami na ósme piętro w pełnym oprzyrządowaniu, w aparacie, w hełmie i z młotem to olbrzymi wysiłek. Z wiekiem mogą też siąść nogi, po prostu nie wytrzymają obciążenia. I ciągły dym, który gryzie w płuca – mówi Cezary Bawarski. Jednak nie chce zmieniać pracy, bo to wciąga. Finanse marne, ale za to jaka satysfakcja, gdy kogoś się uratuje.
Renata Rojtek, jeżeli kiedyś miała jakiekolwiek wątpliwości, czy pracować w warszawskiej straży miejskiej, już dawno ich się pozbyła. – Pomagają w tym szczepienia na żółtaczkę, szkolenia – wylicza. – Bo w każdej chwili może się zdarzyć, nawet podczas zwykłego patrolu, że trzeba będzie myśleć o własnym zdrowiu. We Wrocławiu na przykład narkoman zakłuł igłą strażnika miejskiego. Żeby sobie radzić z pracą, trzeba umieć odreagować. To ważne, inaczej nie da się wygrać ze stresem. Mamy wynajmowany basen, salę gimnastyczną, siłownię. To jest jakiś sposób.
Raz do roku w straży miejskiej przeprowadza się badania psychologiczne. Bywa, że pojawiają się kłopoty z sercem, alkohol, nerwica. Stałe zmęczenie psychiczne prowadzi do osłabienia całego organizmu. – Człowiek wciąż jest na świeczniku. Oceniają go przełożeni i ludzie na ulicy. Ale jeśli już ktoś wytrzyma rok, rzadko kiedy później rezygnuje – mówi Renata Rojtek. Dodaje, że ostatnio w straży bardzo popularne stały się wyjazdy na ryby. Ludzie zbierają się po kilkoro, biorą sprzęt i uciekają w wolnej chwili jak najdalej za miasto. Dzięki temu trzymają się prosto.
Zagrożenie zdrowia i życia stanowi też istotny problem w straży granicznej. – Wartość przemycanego towaru jest bardzo wysoka, stąd determinacja przestępców. Funkcjonariusz nigdy nie wie, czy zatrzymana osoba nagle nie sięgnie po broń. Bezsenność, zaburzenia rytmu biologicznego, ciągle poczucie odpowiedzialności za siebie i innych. To grozi tym ludziom – mówi Henryk Kępiński, psycholog na stałe pracujący w straży granicznej. Taka ochrona psychologiczna funkcjonuje dopiero od kilu lat. Ostatnio zapotrzebowanie na nią rośnie. W poszczególnych oddziałach organizowane są zajęcia fizyczne albo turnusy antystresowe. Trwają około dwóch tygodni, prowadzi się na nich warsztaty rozładowywania stresu i reagowania w konkretnych sytuacjach.

Pilot bez nerwów

O stresie z kolei zupełnie musi zapomnieć pilot. Gdy się podda, jest skreślony. Średnio wylatuje się około stu godzin miesięcznie. Loty są różne. – Długie, na przykład atlantyckie. Nuda. Nic się nie dzieje, człowiek tylko siedzi i pilnuje wszystkiego – mówi Stanisław Cheliński, pilot z ponadczterdziestoletnim doświadczeniem. – Ale obciążenie tymi lotami jest spore. Samolot leci na wysokości 11-12 tys. m. Ciśnienie w maszynie jest stworzone sztucznie, ale obniżone. Tak jakby człowiek wszedł na Rysy. Na tych wysokościach brakuje tlenu. Powietrze jest suche, bo przechodzi przez system sprężarek. Organizm to wszystko odczuwa. Inny problem stanowi bezruch. Pilot musi być przypięty. Przy długich lotach zaleca się, żeby rozprostowywał nogi, ale to na niewiele się przydaje.
W tym zawodzie ludzie wykruszają się dość szybko. Głównie przez sprawy krążeniowe albo głuchotę, która została uznana za chorobę zawodową pilotów. – Ja też na nią cierpię. Ucho wewnętrzne bardzo nie lubi zmiany ciśnień, drgań ani ultradźwięków. Odzywa się też żołądek. To przez nieregularne jedzenie – opowiada Stanisław Cheliński. – Bywa, że po stresie człowiek tak się rozterkocze, że potem na badaniach kontrolnych (przeprowadzanych raz na pół roku) odpada. Bardzo groźne dla samolotów są silne burze termiczne. Raz kontroler w Rumunii, niedoświadczony i bez wyobraźni, skierował mnie w sam środek takiej burzy. Obawiałem się, czy konstrukcja wytrzyma. Miałem duszę na ramieniu. W takich sytuacjach człowiek stara się zapanować nad emocjami. Bo jeśli załoga zauważy, że kapitan się denerwuje, to koniec. Stres błyskawicznie się udziela i trudno taką sytuację opanować. Ja wylatałem 20 tys. godzin. To dużo, miałem sporo szczęścia.

Tykająca bomba?

W instytutach medycyny pracy ostrzegają, że osoby, które same tworzą miejsca pracy, mogą stracić nad sobą kontrolę. Bo trzeba być najlepszym, konkurencyjnym i jakoś zapomina się o potrzebach własnego organizmu. Niedawno w Szwecji przeprowadzono badania, jak długo można bezkarnie pracować. W miarę bezpieczną granicą okazało się 60 godzin tygodniowo. Ale zaraz po jej przekroczeniu znacznie rosła liczba osób korzystających z renty.
Małgorzata Rydzewska prowadzi w Warszawie własną galerię Klimaty. Z wykształcenia jest inżynierem ze specjalizacją transport. Po studiach dwa lata pracowała w Locie. Potem był mąż, urodziły się dzieci. No i trzeba było się zastanowić nad powrotem do pracy. Cztery lata temu wpadła na pomysł założenia własnej galerii. – Chciałam popracować z przyjemnością – wspomina. – Miałam satysfakcję, że zyskałam wielu stałych klientów. Że ludzie przychodzą i chwalą mnie. Jednak okazało się, że rzeczywistość jest trudniejsza.
Sytuacja na rynku mocno się skomplikowała. Obroty zaczęły spadać. Sklep nie zawsze zarabiał na siebie. – O pracy myślę cały czas, ale znam granice. Kontakty z artystami nie kończą się wraz z zamknięciem galerii. Bo ci ludzie nie mają normowanego czasu pracy. I nagle okazało się, że o tych ośmiu godzinach pracy mogę zapomnieć – mówi. I dodaje: – Z ekonomicznego punktu widzenia, galeria to nie najlepszy pomysł. Ale jeżeli chodzi o własne marzenia i hobby, lepiej być nie mogło. Dlatego się nie poddam.
Nagle się okazało, że decyzja o wyborze kierunku studiów ma jeszcze jeden wymiar. Nie chodzi tylko o znalezienie dobrze płatnej pracy, ale o to, by dożyć w zdrowiu jakiegoś rozsądnego wieku. I zamiast potem zastanawiać się, czy dobrze nam w skórze inżyniera, księdza czy nauczyciela, bezpieczniej od razu zdecydować się na zawód z powołania.


Zawody uważane za najniebezpieczniejsze dla zdrowia i życia
górnik – 48%
strażak – 18%
pilot, lotnik – 11%
kierowca – 10%
hutnik – 6%
kaskader – 4%
marynarz – 4%
elektryk – 4%
ratownik, ratownik górski – 4%
chemik – 3%
policjant – 2 %
murarz i inne zawody budowlane – 2%
inne – 20%
trudno powiedzie – 4%
(Źródło: OBOP, 2000 r.; odsetki nie sumują się do 100, ponieważ można było wskazać trzy zawody)
Przyczyny wypadków przy pracy w I kwartale 2003 roku

zawody T1 T2 T3 T4
rolnictwo, łowiectwo, leśnictwo 583 70 71 338
rybołówstwo 22 0 3 13
górnictwo, kopalnictwo 1255 122 186 680
przetwórstwo przemysłowe 11.685 1431 1672 5604
budownictwo 2515 307 412 1249
handel i naprawy 2923 355 401 1545
hotele i restauracje 275 35 31 161
transport, łączność 1957 212 194 1228
edukacja 985 154 88 583
ochrona zdrowia i opieka społeczna 2437 249 264 1567
ogółem 29.255 3577 3845 15.652

T1 ogółem
T2 niewłaściwy stan czynnika materialnego
T3 niewłaściwa organizacja pracy (i stanowiska pracy)
T4 nieprawidłowe zachowanie się pracownika
Choroby zawodowe

Uznane choroby zawodowe Kto jest narażony
zatrucia ostre i przewlekłe pracownicy kotłowni, zakładów chemicznych, wytwórni farb i lakierów, nawozów sztucznych

astma oskrzelowa laboranci, rzeźnicy, technicy spożywczy, piekarze, farbiarze, farmaceuci

alergiczny nieżyt nosa ogrodnicy, rolnicy, cukiernicy, kuśnierze, pracownicy służby zdrowia, weterynarze, pracownicy wytwórni perfum

choroby zakaźne, pasożytnicze pielęgniarki, laboranci, lekarze, stomatolodzy, pracownicy cukrowni, pracownicy zakładów mięsnych

choroby wzroku wywołane czynnikami fizycznymi, chemicznymi, biologicznymi zatrudnieni przy transporcie, przetwórstwie, pracownicy hut szkła, cegielni, wytwórni farb, lakierów, nawozów sztucznych, zootechnicy, weterynarze

choroby skóry drukarze, garncarze, fotograficy, jubilerzy, lakiernicy, murarze, laboranci, weterynarze

przewlekłe choroby układu ruchu tragarze, listonosze, tokarze, masażyści, kosmetyczki, malarze, dentyści, informatycy, operatorzy komputera

nowotwory złośliwe powstałe w następstwie czynników występujących w środowisku pracy pracownicy koksowni, drukarze, garncarze, fotograficy, jubilerzy

przewlekłe choroby obwodowego układu nerwowego introligatorzy szlifierze szkła kryształowego, dmuchacze szkła w wytwórniach termometrów, rolnicy, parkieciarze, stolarze, glazurnicy, malarze, dentyści

obustronny trwały ubytek słuchu spowodowany hałasem pracujący w przemyśle ciężkim, maszynowym, chemicznym, budownictwie, didżeje, muzycy, nauczyciele

przewlekłe choroby narządu głosu nauczyciele, śpiewacy, telefonistki

 

Wydanie: 04/2004, 2004

Kategorie: Społeczeństwo

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy